Coraz częściej mam poczucie, że jestem jedynym na świecie czytelnikiem pisma Adama Michnika. Gdyby bowiem byli inni, musieliby zwrócić uwagę redakcji, że publikowane tam „śledztwa dziennikarskie” dotyczące majątku premiera Mateusza Morawieckiego redakcję po prostu ośmieszają. A gdyby zerknął na to uważnie jakiś redaktor, pogoniłby autorów tych historyjek z powrotem na wykłady z dziennikarstwa.
Żeby było jasne: media mają prawo i obowiązek sprawdzać, pytać, dociekać. Mogą snuć nawet daleko idące dywagacje. Ale jakieś fakty muszą stać u podstaw takich historii. Tu nie ma niczego, poza słusznym przekonaniem ludzi Michnika, że Mateusz Morawiecki był cenionym bankowcem, zapewne nieźle za swoją pracę wynagradzanym. Czy to zbrodnia? Nie sądzę. Czy to tajemnica? Też nie. Czy premier złamał prawo, naruszył gdzieś dobre obyczaje? Nie. Nawet nie stawiają takiego zarzutu, bo wiedzą, że by przegrali w sądzie. W grze są wyłącznie brudne skojarzenia.
Nie mają nic konkretnego więc chwytają się brzytwy absurdalnych insynuacji, wyskakujących jak królik z kapelusza. Sami wyliczają rzekome wartości nieruchomości i na tej podstawie sugerują nieprawidłowości. Tytułują tekst „tajemnicze majątki” choć chodzi po prostu o majątki. Normalne transakcje kupna-sprzedaży przedstawiane są jako działania „grupy trzymającej kamienice”, bez cienia dowodu na bezprawność. Co zresztą potwierdza sama redakcja, bo w komentarzach używa wyłącznie słów i zdań wytrychów, takich jak „dziwny przypadek”, „czy to przypadek?”.
Z kolejnych tekstów dowiadujemy się też, że
Mąż prokurator, która sprawdzała wątek afery podsłuchowej dotyczący kupowania nieruchomości na słupy w BZ WBK, robił karierę w KGHM w czasach, gdy miedziowym gigantem kierował człowiek dzisiejszego premiera”.
Polecam sprawdzenie, czy dzieci pani prokurator (jeśli ma) nie wygrały jakiegoś konkursu kuratoryjnego w czasie, gdy MEN kierował minister wskazany przez premiera, a rodzice (jeśli żyją) nie dostali czternastej emerytury od rządu. Związek przyczynowo skutkowy miałby tu podobną siłę.
Towarzyszą temu wszystkiemu schematy rzekomo nagannych powiązań z których wynika, że Morawiecki zna wielu ludzi w Polsce, z wieloma pracował, a oni mają mężów i żony, czasem któreś z nich coś kupuje i czasem ich drogi się przecinają.
Czas nazwać tę hucpę po imieniu. Nie w interesie Morawieckiego, bo on sobie z tym poradzi, ale dla dobra polskiego dziennikarstwa i życia publicznego. Bo jeśli takie insynuacje z powagą rzuca na rynek jedna z ważniejszych (wciąż) gazet w Polsce, to gdy naprawdę gdzieś dojdzie do patologii, nikt już mediom nie uwierzy.
Oczywiście, rozumiem po co to wszystko. Chodzi o wytworzenie wrażenia, że coś jest z majątkiem premiera nie tak. Tyle z tej sztucznej mgły mają zapamiętać ludzie, a opozycja ma dostać oręż do ataków. To wyłącznie brudna polityka, z dziennikarstwem nie ma nic wspólnego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/599278-pismo-michnika-kompromituje-dziennikarstwo-sledcze