Donald Tusk coraz natarczywiej namawia opozycję do budowy jednej, wspólnej listy.
Zjednoczeni na pewno wygramy
— przekonuje, choć argumentów na rzecz tej tezy jest w istocie tyle samo, co na rzecz twierdzenia przeciwnego. Tusk powołuje się na sondaże, które dają wspólnej liście 50 proc., choć wie, że to badania, które nie znaczą nic. W razie wspólnego startu opozycji wszystko, cały bój o Polskę, zacznie się od nowa. Te cyferki się nie sumują w taki prosty sposób.
Dlaczego Tusk tak naciska na jedną listę, i to już teraz? Odpowiedź wydaje się oczywista: czuje się bardzo niepewnie. Chciałby więc powołania jednego bloku, w którym objąłby stery - lub też ster największy - ponieważ to zamurowałoby, zamroziło, sytuację. Wszystko było jasne, ustalone, potwierdzone podpisami i uściskami dłoni. I nikt nie mógłby Tuska wymienić, nikt nie mógłby mu zrobić krzywdy aż do wyborów parlamentarnych.
Dlaczego Tusk czuje się niepewnie? Z jednej strony są sondaże, które dają Platformie między 25 a 30 proc., czyli zdecydowanie za mało, by myśleć o samodzielnej władzy, i mniej niż apetyty jego zaplecza. Ale jest i powód ważniejszy: Tusk czuje się słaby, bo, po pierwsze, nie ma już Angeli Merkel, a po drugie, Niemcy są bardzo osłabione swoją kompromitacją w polityce wschodniej.
Silni są za to Amerykanie. Dla Waszyngtonu zwycięstwo Tuska oznaczałoby wzmocnienie pozycji Niemiec w Polsce i całym regionie. Będzie chciał temu przeciwdziałać - niekoniecznie poprzez wspieranie obozu rządzącego, z którym USA nie po drodze w kwestiach ideologicznych. Będzie więc chciał wesprzeć opozycję przynajmniej werbalnie proamerykańską, a na pewno mniej proniemiecką. Chętni się znajdą, a nawet już są. To oczywiście Trzaskowski i jego rosnące w siłę zaplecze.
Opozycję czeka więc bój między opcją niemiecką a opcją „amerykańską”, symbolizowany z jednej strony przez Tuska, a z drugiej przez Trzaskowskiego, który mniej „ubrudził się” Niemcami i łatwo może dokonać zwrotu ku nowemu patronowi. Tusk już nie może. Symbolicznego charakteru nabiera tu spotkanie Trzaskowskiego z Sorosem juniorem.
Oczywiście, jeśli Amerykanie postawią na Trzaskowskiego, to popełnią zasadniczy błąd; to będzie polityka formalnie proamerykańska, a realnie tradycyjnie platformerska wobec Niemiec i Rosji. Ale nie można wykluczyć, że skuszą się, i wpadną w pułapkę.
Histeria Tuska w sprawie jednej listy - na tym etapie procesu politycznego absurdalna - ma więc drugie dno. Kryją się za nią poczucie słabości i świadomość, że on w istocie jest ze świata, który ostatecznie umarł wiosną tego roku - wraz z odejście Merkel i wraz z rosyjską agresją na Ukrainę.
Dla jasności: popieram ideę wspólnej listy opozycji. W istocie w Polsce są na stole dwie propozycje - Jarosława Kaczyńskiego i Platformy. Polacy zasługują na jasny, czytelny wybór, którego nie przesłonią różne koalicyjne przebieranki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/599077-tusk-naciska-na-jedna-liste-opozycji-bo-czuje-sie-slaby