Donald Tusk wobec mniejszych partii opozycyjnych zmienił chyba strategię. Od gróźb i tupania nogami przeszedł do czegoś na kształt próśb i argumentów. O ile można w ten sposób potraktować sondaż IPSOS, w którym frekwencja wyborcza wyniosła 94 procent.
Najpierw Donald Tusk postanowił pokazać mniejszym partiom, głównie Lewicy, że jeśli mu się spodoba, to odbierze im wyborców. I przez ostatni rok szło mu nawet nieźle, bo i Lewicę i PSL udało się kolejnymi atakami i suflowaniem kolaboracji z PiS sprowadzić sondażowo w okolice progu wyborczego.
CZYTAJ TAKŻE: Lewica odzyskuje wyborców skradzionych przez Donalda Tuska. Czy to trwały trend?
Ale plan się rypnął, bo mniejsze ugrupowania, szczególnie Lewica, zaczęły odzyskiwać poparcie. Może dlatego, że wyborców zmęczyło ciągłe odwracanie kota ogonem przez lidera PO i nagonka na rząd bez jednoczesnego przedstawienia sensownego programu (za taki nie można raczej uznać propozycji podwyżek dla budżetówki). Może też dlatego, że inne partie opozycji mają coraz więcej programowych konkretów, które wrażliwym socjalnie wyborcom mogą się podobać. A może jeszcze dlatego, że mniejsze partie zaczęły szukać porozumienia za plecami Tuska i postanowiły nie poddawać się jego dyktaturze. Choć ma to miejsce w bardzo różnych konfiguracjach i na razie żadnej nie można uznać za ostateczną.
Koronnym argumentem względem sceptycznych wobec współpracy z liderem PO ma być więc sondaż, w którym zjednoczona opozycja miałaby uzyskać 50 proc poparcia, gdy samo PiS mogłoby liczyć tylko na 30 procent. I cóż z tego, że założona w sondażu frekwencja jest nierealna, a pytania skrojone pod konkretny wynik. Cóż z tego, że przykład Węgierski pokazuje, że jedna lista nie musi być sukcesem? Cóż z tego, że socjologowie tłumaczą, że elektoraty nie sumują się matematycznie i cześć wyborców, w przypadku jednej listy, może po prostu zostać w domu przed telewizorem, nie znajdując wspólnej oferty? Cóż z tego, że mniejsze partie histerycznie boją się utraty wilczej części mandatów w przypadku jednej listy i nie ufają Donaldowi Tuskowi? On i tak wie swoje.
A jak mniejsi nie pójdą na współpracę, to przecież będzie można ewentualną porażkę zwalić na nich, pomijając własną słabość programową. Bo jak do tej pory jedynym programem Platformy Obywatelskiej wydawało się hasło „odsunąć PiS od władzy”, które przekształciło się następnie w bardziej wulgarnie hasło wyrażone ośmioma gwiazdkami. Teraz cała oferta programowa PO sprowadza się do hasła: „jedna lista”. A co dalej? Tego właściwie nikt nie wie. Niby jeszcze w październiku Jan Grabiec zapowiadał robocze grupy programowe PO z innymi partiami, ale tych ani widu, ani słychu. Poza tym na pytanie co dalej pojawiają się coraz bardziej egzotyczne odpowiedzi w stylu: a może premierką będzie Izabela Leszczyna, a może Joanna Scheuring-Wielgus? Wyborcy muszą być zachwyceni.
CZYTAJ TAKŻE: Donald Tusk apeluje o jedność i znów uderza w opozycję. Już wie, przez kogo przegra wybory
Na wypadek porażki, i to bez względu na układ list, jest jeszcze szykowany wariant o sfałszowanych wyborach. Tę narrację Donald Tusk, co jakiś czas, na wszelki wypadek odpala. Gdyby tak coś poszło nie po jego myśli.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/599040-prosba-i-grozba-oto-sposoby-tuska-na-opozycje