950. Tyle spółek ubyło z portfolio Skarbu Państwa w czasie rządów PO-PSL. Gdy Platforma przejmowała władzę w 2007 r., państwo miało udziały w 1343 przedsiębiorstwach. Gdy stery rządów oddawała, państwowych firm było ledwie 393. Lotos przetrwał, lecz nie dzięki postawie rządzących.
Dziś wiemy już, że 18 października 2011 r. minister skarbu Aleksander Grad (jak się później okaże, na odchodne), informował prezesa Lotosu, że zarządzany przez niego koncern trafi do jednego z trzech podmiotów: węgierskiego MOL-u, rosyjskiego holdingu OJSC TNK-BP, bądź zarejestrowanej w Holandii Mercuria Energy Asset Management (ta ostatnia faktycznie należała do innych przedsiębiorstw rejestrowanych w rajach podatkowych).
Jak bardzo zaawansowane były rozmowy i którego z kontrahentów faworyzował rząd Tuska, jeszcze nie wiemy (dobrze by było, gdyby minister Sasin głębiej sięgnął do szaf w resorcie i odtajnił dalsze dokumenty w tej sprawie), ale patrząc na znane już fakty, możemy stawiać tezę, że to z Rosjanami chciał i w tej sprawie ułożyć się „ich człowiek w Warszawie”.
Taka jest sekwencja zdarzeń obrazujących przymiarki do pozbycia się jednej z najważniejszych spółek polskiej energetyki:
29 października 2010 r. Domykają się skandaliczne negocjacje umowy gazowej z Rosją, w Warszawie podpisują ją Waldemar Pawlak i Igor Sieczin. Rosjanie robią interes życia i idą za ciosem.
29 października 2010 r. Sieczin oświadcza, że rosyjskie spółki byłyby zainteresowane udziałem w ewentualnej prywatyzacji polskich firm paliwowych.
30 października 2010 r. Minister skarbu Aleksander Grad oficjalnie zaprosił inwestorów do negocjacji w sprawie kupna 53 proc. akcji Grupy Lotos.
8 listopada 2010 r. Rosyjskie dzienniki podają, że jednego z dwóch polskich gigantów paliwowych chce przejąć Gazprom Nieft, a w grze są także Rosnieft i TNK-BP..
6 grudnia 2010 r. W czasie wizyty w Warszawie prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew ogłasza chęć kupna Lotosu przez spółki z Rosji.
9 grudnia 2010 r. Aleksander Grad w wywiadzie dla PAP ogłasza: „Nie będzie żadnej dyskryminacji. Każdy może na równych zasadach w tym procesie uczestniczyć, również firmy rosyjskie”. Mówi też, że proces prywatyzacyjny ma się zakończyć na przełomie 2011 i 2012 roku.
28 marca 2011 r. Donald Tusk tak tłumaczy możliwość sprzedania Lotosu Rosjanom: „Nie ma żadnej ideologicznej przesłanki, aby mówić kategorycznie »nie« inwestorom z jakiegokolwiek kraju, także z Rosji. Na pewno nie będzie jakichś takich ideologicznych zakazów na robienie wspólnych interesów, bo nasi sąsiedzi są także od tego, abyśmy robili z nimi wspólne interesy.”
Tu pojawia się kilkumiesięczna dziura w wiedzy na temat przygotowań do prywatyzacji i tu właśnie należy oczekiwać dalszych decyzji Jacka Sasina zdejmujących klauzule z niejawnych dokumentów dotyczących rozmów z Rosjanami.
W międzyczasie trwa ostry spór polityczny o Lotos. Protestuje zwłaszcza Prawo i Sprawiedliwość, które podnosi, że rząd chce sprzedać spółkę za 1/3 wartości jej modernizacji. Czyli nowy inwestor wchodzi na gotowe, płaci grosze, przejmuje strategiczną spółkę, zajmuje spory kawałek sektora energetycznego i zaprzęga Lotos do realizacji strategii wojny polityczno-biznesowej Kremla (a w konsekwencji wykorzystuje firmę w przygotowaniach do wojny prawdziwej, militarnej). Pojawia się obywatelski projekt ustawy (podpisy pod nim pomaga zbierać PiS) zakazujący sprzedaży Rosjanom pakietu kontrolnego nad Lotosem.
Projekt wpływa do Sejmu 4 sierpnia 2011 r. Pierwsze czytanie odbywa się dopiero po siedmiu miesiącach (w marcu 2012 r.). Mija kolejne osiem miesięcy (jest listopad 2012 r.) zanim zajmie się nim komisja skarbu. Wreszcie 25 stycznia 2013 r. posłowie głosują. Projekt przepada. Sprzeciwiają się mu tylko dwa kluby: PO i PSL. Cała reszta chce na zawsze obrony Lotosu przed Kremlem.
W zasadzie trudno zrozumieć upór ówczesnej koalicji w 2013 r., skoro już w marcu 2012 r. szef resortu skarbu, następca Grada, Mikołaj Budzanowski zapowiedział, że prywatyzacji Lotosu nie będzie. Czyżby jego słowa oddawały wyłącznie jego prywatne stanowisko, a plany premiera Tuska i wicepremiera Pawlaka były zupełnie inne? Być może gdyby nie wrzawa wokół tej sprawy, sprzedaż Lotosu Rosjanom stałaby się faktem.
Tu się nie udało, ale w wielu innych miejscach – tak. Wspomnijmy choćby CIECH (zarzuty prokuratorskie w sprawie zaniżonej ceny sprzedaży usłyszeli m.in. wysocy urzędnicy ministerstwa skarbu), PKP Energetyka (kontrolująca dostawy prądu do wszystkich sieci kolejowych w Polsce spółka została sprzedana tuż przed wyborami w 2015 r.), do tego dziesiątki przedsiębiorstw z branży rolniczej i spożywczej, nie wspominając choćby o sektorze bankowym…
W jakim chaosie wyprzedawano majątek państwa pokazał wybuch afery stoczniowej, gdy okazało się, że urzędnicy rządowi chcieli zapewnić uprzywilejowaną pozycję inwestorowi z Kataru, o którym… nic nie wiedzieli. Nie byli nawet pewni, czy istnieje.
Wbrew temu, co dziś wypisują politycy PO, nie jest ważne tylko to, co zrobili, ale też to, co chcieli zrobić. Lotos jest tu tylko jednym z przykładów. Kolejnym: zbrojeniowa grupa Bumar, której plany prywatyzacyjne skrytykuje później Najwyższa Izba Kontroli. Następnym: Polska Żegluga Bałtycka, itd. Na tej liście mógłby pojawić się również LOT, choć to opowieść na odrębną historię, w której przez wszystkie przypadki odmienialibyśmy nazwę Amber Gold.
Wyprzedaż mienia publicznego nie była wyłącznie domeną rządu. Celowały w tym również samorządy kierowane przez turboliberałów. Przykładami niech będą tu choćby gdański GPEC (w 2004 r. sprzedany Niemcom za 184 mln zł, zaznaczmy, że tylko w latach 2010-2018 niemiecki właściciel zarobił w ramach dywidendy od zysków w tym przedsiębiorstwie ok. 330 mln zł), warszawski SPEC (sprzedany w 2011 r. Francuzom), czy sieci przesyłowe gazu lokalnie wyprzedawane Rosjanom, o czym szerzej dowiedzieliśmy się, gdy niedawno Moskwa zakręciła nam kurek.
Polska była dla zagranicznych inwestorów jak lombard, do którego wiecznie pijany sąsiad przynosi z domu wszystko, co tylko da się sprzedać – nieważne, czy są to stare szklanki, które tylko zajmują miejsce w szafce, zabytkowe meble, za które nigdy nie weźmie się należnych pieniędzy, czy komputer z danymi, które nowy nabywca może wykorzystać np. do szantażowania dawnego właściciela.
Jak byłoby z Lotosem, gdyby Tusk z Gradem i Pawlakiem mogli harcować bez przeszkód?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/598730-partia-tuska-robila-z-polski-lombard