Jak już informowaliśmy, porozumienie polskiego rządu z Komisją Europejską w sprawie KPO oraz zmian w sądownictwie jest właściwie uzgodnione. Obie strony wstrzymują się jednak z jego ogłoszeniem. Unia chce mieć pewność, że ustawa przejdzie w Sejmie. Nasz rząd też chciałby wiedzieć, czy ma wystarczająco wiele głosów.
A to nie jest jasne. Głównym punktem sporu jest kwestia testu bezstronności i niezawisłości sędziego. Dziś szef gabinetu prezydenta Paweł Szrot oświadczył, że ta nowa instytucja musi zostać w ustawie. Z kolei dla Solidarnej Polski to poważny problem. Po pierwsze, może stać się narzędziem represjonowania sędziów, którzy rozpoczęli pracę po zmianach w sądownictwie, a po drugie może doprowadzić do chaosu w wymiarze sprawiedliwości, za których odpowiada przecież minister Zbigniew Ziobro.
Z drugiej strony pieniądze z KPO są Polsce realnie potrzebne. Kraj frontowy automatycznie staje się krajem gospodarczo narażonym i na ucieczkę kapituału, i na ucieczkę od złotego. To już nie są żarty. Przyjęcie KPO oznaczałoby także zamknięcie, przynajmniej tymczasowe, unijnego frontu, dziś jednak wtórnego wobec gorącej wojny na wschodzie (oczywiście, nie lekceważę długofalowych, ustrojowych skutków tego, na co się godzimy w relacjach z Brukselą).
Tym razem o głosy spoza Zjednoczonej Prawicy będzie trudno. PSL postawiło zaporowe warunki, sprowadzające się do oddania zarządzania systemem odpowiedzialności zawodowej sędziów wyłącznie w ręce starych kadr. Lewica jest obolała po medialnym ataku, którego doświadczyła w zamian za poparcie KPO, głosów Konfederacji jest za mało i jest ona podzielona, a z Platformą nie ma co nawet rozmawiać. Zapewne nie poprze ona ustawy nawet wówczas, gdy poprosi ją o to sama Ursula von der Leyen.
Obie strony wyraźnie pohukują na siebie. Marszałek Ryszard Terlecki w głośnym wywiadzie dla „Sieci” zagroził wcześniejszymi wyborami i „odstrzeleniem” z list wyborczych tych, którzy dziś sprawiają kłopoty; chodzi tu także - a może nawet przede wszystkim - małe grupki, które wyłoniły się po rozpadzie Porozumienia Jarosława Gowina. Ziobryści przekonują z kolei, że są gotowi do samodzielnego boju o wejście do Sejmu. Czy zdołaliby przeskoczyć próg, tego nie wiem, ale z pewnością jest to środowisko silne, spójne, zdeterminowane. Ono jednak też może dużo przegrać, bo dziś ma duże wpływy w państwie. A może zostać z niczym.
Trzeba więc szukać kompromisu. Tym bardziej, że być może to jest bój o pietruszkę. Może się okazać, że test bezstronności i niezawisłości sędziego okaże się instytucją całkowicie martwą, jałową, właściwie nie używaną. Sądzę, że tak właśnie będzie. To jedna rzecz dość dziwna, i w mojej opinii zostanie odrzucona przez większość środowiska sędziowskiego, które dobrze rozezna zagrożenie wiążące się z tego typu deliberacjami nad bezstronnością i niezawisłością sędziego. W istocie będzie to przecież otwarcie „drzwi do piekła”. Ta obawa okaże się silniejsza niż pokusa użycia nowego narzędzia do celów politycznych. I słusznie, bo państwo polskie ma wystarczająco wiele problemów z własną stabilnością, i nie powinno dokładać sobie nowych.
Pewności jednak nie mamy. Być może test bezstronności i niezawisłości sędziego będzie jednak używany. W każdym razie trzeba to brać pod uwagę.
Z jednej strony mamy więc determinację prezydenta (test musi zostać), z drugiej uzasadnione obawy praktyków. Co w tej sytuacji można zrobić? Proponowałbym rozwiązanie proste: uczynienie z owego testu narzędzia absolutnie wyjątkowego, czyli obwarowanie go możliwie licznymi zastrzeżeniami. Niech będzie stosowany naprawdę w szczególnych sytuacjach, niech owe 5-osobowe komisje sędziowskie sądzą sędziów jedynie wówczas, gdy wniosek radcy bądź adwokata uzyska np. akceptację I Prezes Sądu Najwyższego - bądź nawet samego prezydenta. Pozwoli to zachować instytucję, na której zależy głowie państwa (być może także Brukseli), a jednocześnie zabezpieczy Polskę przed potencjalną falą anarchii w wymiarze sprawiedliwości.
Warto szukać kompromisu, i można go znaleźć. Bo jeżeli rząd straci większość, i późnym latem czekają nas wybory, w wyniku których władzę przejmie opozycja (a to przecież bardzo prawdopodobne), to bardzo wiele stracą wszyscy uczestnicy tej gry. Być może jedni mnie, drudzy więcej, ale stracą wszyscy.
No i oczywiście straci też Polska, która w kluczowym momencie dziejowym dostanie niestabilny, pstrokaty, do tego podwiązany pod ośrodki zewnętrzne rząd z dominacją „partii niemieckiej”.
Powtarzam: można i trzeba rozmawiać, i można i trzeba znaleźć rozwiązanie kompromisowe. Także dlatego, że obie strony mają swoje ważne, uzasadnione racje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/598118-kompromis-ws-testu-sedziego-trzeba-i-mozna-znalezc