„To było żałosne, zwłaszcza Putin, który siedział na trybunie otulony kocykiem. Dodajmy, że w otoczeniu kombatantów, z których żaden się kocem nie otulał. Wódz okryty kocykiem na „Paradzie Zwycięstwa” wygląda raczej śmiesznie. Myślę, że to najlepiej podsumowuje całą sytuację”- mówi portalowi wPolityce.pl prof. Romuald Szeremietiew, b. wiceszef MON.
CZYTAJ WIĘCEJ:
-RELACJA z wojny dzień po dniu
wPolityce.pl: Rosja świętowała wczoraj „Dzień Zwycięstwa”, ale wydaje się, że tegoroczna parada różniła się od poprzednich m.in. znacznie mniejszym entuzjazmem wśród kremlowskiej wierchuszki. Czy ktokolwiek, choćby tylko sami Rosjanie, wierzy jeszcze w ich zwycięstwo w wojnie z Ukrainą?
Romuald Szeremietiew: Jeśli oglądają tylko rosyjską telewizję, w której występuje Putin i ogłasza zwycięstwo, to oni w to wszystko wierzą.
Jaki obraz rosyjskiego państwa wyłania się z wczorajszych wydarzeń?
To było żałosne, zwłaszcza Putin, który siedział na trybunie otulony kocykiem. Dodajmy, że w otoczeniu kombatantów, z których żaden się kocem nie otulał. Wódz okryty kocykiem na „Paradzie Zwycięstwa” wygląda raczej śmiesznie. Myślę, że to najlepiej podsumowuje całą sytuację.
W przemówieniu Putina padały nawiązania do wojny w Ukrainie, absurdalne i kłamliwe porównania do sytuacji z II wojny światowej, sugestie, że Rosja, tak jak 77 lat temu, również i dziś walczy z „nazistami”, którymi według propagandy są Ukraińcy. Czemu służy takie odwracanie pojęć, robienie kata z ofiary i odwrotnie?
Dzisiaj Rosji idzie gorzej, ponieważ dostawy zaopatrzenia, które otrzymywali w czasie II wojny z Zachodu, z USA, już do nich nie docierają. Wyraźnie widać, że Rosjanie mają teraz pewien kłopot. Nie pojawiły się żadne nowe systemy uzupełnienia, a oni zawsze chwalili się takimi rzeczami na defiladach.
Odwołane zostały również – podobno ze względu na warunki pogodowe – przeloty samolotów. Okazało się to tym bardziej śmieszne, że sprawdziłem potem tę informację i okazało się, że samolotów nie było nie tylko w Moskwie, ale we wszystkich miastach, w której oni te parady organizowali. Wyglądało to, jakby pogoda w całej Rosji sprzysięgła się przeciwko lotnictwu wojskowemu.
Tym niemniej, jak widać skończyły się czasy, kiedy Rosjanie rozpędzali chmury jakimiś środkami chemicznymi i odbywała się defilada w powietrzu.
Wielu oczekiwało również, że Putin coś powie. Niektórzy bali się, że ogłosi III wojnę światową, inni mówili, że będzie konfabulował, że odniósł zwycięstwo i kombinował, co zrobi, z kawałkiem Ukrainy, który dziś trzyma w łapach, ale nic takiego nie było.
Dowiedzieliśmy się tylko, że to podobno Amerykanie chcieli odebrać ruskim Donbas ukraiński i dlatego Rosjanie musieli jakoś to „zabezpieczyć”. To jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem, które wygląda dość nędznie.
W Polsce wiele emocji wzbudziła nie tyle sama moskiewska parada, co sytuacja pod Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich w Warszawie. Czy oblanie rosyjskiego ambasadora sztuczną krwią czerwoną farbą lub sokiem malinowym mogło być rosyjską prowokacją?
Dla mnie to przemyślana akcja rosyjska, która w konsekwencji miała uderzyć w Polskę. Słuszny protest przeciwko temu, co robi Rosja na Ukrainie został wykorzystany m.in. przez osobę mającą bliskie powiązania z fundacją pana Kramka – znanego w Polsce z szarpania za druty na granicy polsko-białoruskiej. Znane są także powiązania tej osoby z tzw. środowiskami LGBT.
Co więcej, ambasador ma przecież własną ochronę. To nie jest tak, że Polska powinna zapewniać ambasadorowi ochronę. To jest suwerenność drugiego państwa na naszym terytorium i on dba o ochronę, mając własne środki. Byłoby niedopuszczalne, gdyby np. polscy ochroniarze mieli zabezpieczać pana ambasadora, skoro na takich funkcjach w ambasadzie rosyjskiej są zatrudnieni pewnie funkcjonariusze FSB.
Rzeczą charakterystyczną jest to, że gdy pojawiła się ta kobieta, która demonstrowała podobno w imieniu Ukrainy, to ochrona towarzysząca panu ambasadorowi odsunęła się od niego, odeszła.
Ambasador Andriejew zademonstrował nam następnie uśmiechniętą twarz oblaną czerwoną farbą. Rozumiem, że bolszewikowi czerwień może dobrze się kojarzyć, ale to była raczej sytuacja nie do śmiechu. Moim zdaniem była to rzecz przygotowana.
Skutki są po pierwsze takie, że „polscy faszyści” czy „ukraińscy faszyści” dopuszczają się tego rodzaju bezeceństw. Po drugie: są opinie, że Polska nie zagwarantowała bezpieczeństwa panu ambasadorowi. Nikt nie będzie przecież pamiętał o tym, że polskie władze ostrzegały Andriejewa, żeby tam nie łaził, bo Ukraińcy są bardzo zdenerwowani i mogą zrobić mu krzywdę. Wszystko razem wskazuje, że była to przemyślana akcja.
Właśnie reakcja polskich służb stała się przedmiotem krytyki ze strony części komentatorów. Czy można było inaczej zareagować? Z drugiej strony - jak wyglądałaby np. polska policja, chroniąc przedstawiciela bandyckiego reżimu? Jak wyglądałyby polskie służby czy nasz wymiar sprawiedliwości, wymierzając karę np. demonstrantce?
Czy mogliśmy zareagować inaczej, np. złapać tę demonstrantkę? Wówczas byłby wrzask, że tłumimy wolność słowa, a gdyby jeszcze zamknąć ją do kozy – a naruszyła nietykalność dyplomaty obcego kraju, któremu państwo polskie ma obowiązek zapewnić bezpieczeństwo funkcjonowania – to będzie wrzask i wszystkie Kramki i inni działacze lewicowi będą za chwilę sugerować, że państwo polskie wspiera Putina. To wszystko per saldo, zgodnie z zasadą, że przestępstwa dopuścił się ten, kto na tym skorzystał, chyba tak to wszystko wygląda.
A może mamy tutaj pole do dużo dalej idących wniosków – czy już sama w sobie obecność rosyjskiego ambasadora w tym miejscu, mimo braku rekomendacji i mimo zapowiedzianej manifestacji - nie była prowokacją, oczekiwaniem na to, że coś się wydarzy?
Jestem przekonany, że doskonale wiedział, co robi. I jego uśmiechnięty pysk polany czerwoną farbą naprawdę wiele wyjaśnia.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozm. Joanna Jaszczuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/597935-krajobraz-po-defiladzie-w-rosji-prof-szeremietiew-zalosne