Kurz po „Dniu Zwycięstwa” nieco opadł, ambasador Rosji zmył już z siebie czerwoną farbę, ucieszony sukcesem uszytej przez siebie prowokacji, a krytycznych uwag przybywa. I nie jest to krytyka ambasadora barbarzyńskiego kraju, bestialsko mordującego obywateli Ukrainy, lecz krytyka polskiego rządu. Czy można było uniknąć tego incydentu? Czy większym uszczerbkiem na polskim honorze nie byłoby obstawienie policyjnym kordonem Andriejewa, odepchnięcie legalnie protestujących Ukraińców i wykorzystanie polskich służb do tego, by mógł bezpiecznie złożyć wieniec na grobach sowieckich żołnierzy, którzy - nota bene - mordowali Polaków?
CZYTAJ WIĘCEJ: Burza po incydencie z Andriejewem! Do akcji przyznała się ukraińska dziennikarka. „Zasłużył”; „Niebezpieczna prowokacja”. KOMENTARZE
Ambasador Rosji w Polsce Siergiej Andriejew postanowił uczcić 9 maja, składając kwiaty na Cmentarzu Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich. Pomimo ostrzeżeń, pomimo negatywnej rekomendacji polskiego MSZ i pomimo informacji o odbywającej się tam manifestacji uchodźców wojennych z Ukrainy, udał się na miejsce wraz z przedstawicielami ambasady. I choć sprawą oczywistą było, że musi tam dojść do zwarcia, nie zadbał o swoją ochronę. Przeciwnie, podsycał negatywne nastroje powtarzaniem perfidnych kłamstw o „inscenizacji w Buczy”. Nie ma więc wątpliwości, że jego celem było wywołanie incydentu, który zostanie ogłoszony „skandalem dyplomatycznym”.
W gronie wojennych uchodźców, demonstrujących przeciwko zbrodniczej napaści Rosji na Ukrainę, obecna była ukraińska aktywistka i dziennikarka Iryna Zemliana, która oblała ambasadora czerwoną farbą, sztuczną krwią vel syropem malinowym. Nie bronił się. Osobista ochrona nie próbowała go nawet osłonić. Wcześniej wszedł w bezpośredni, fizyczny kontakt z manifestantem, co wskazywało na oczekiwanie naruszenia jego nietykalności. Rosyjska prowokacja została domknięta! (Pomijam tutaj wątek samej aktywistki i jej przynależności do rozmaitych organizacji).
To prawda, że naruszona została nietykalność ambasadora, którą gwarantuje art. 29. Konwencji wiedeńskiej o stosunkach dyplomatycznych. Źle się stało, że do tego doszło. ALE rosyjski ambasador celowo, wbrew ostrzeżeniom polskiego państwa, WTARGNĄŁ w przestrzeń LEGALNEJ antyrosyjskiej manifestacji. Czy polski rząd mógł mu tego zakazać? Nie. Czy mógł go przed tym ochronić? To był drugi wariant rosyjskiej prowokacji. Gdyby policja podjęła się ochrony ambasadora barbarzyńskiej Rosji, bestialsko mordującej i torturującej cywilów, gdyby zepchnęła na bok wołających o pokój Ukraińców, których kraj jest równany z ziemią, gdyby otoczyła kordonem bezpieczeństwa Andriejewa i jego ludzi, byłby inny, nieprawdopodobny skandal! Wystarczy spojrzeć na twłit Rafała Trzaskowskiego z 7 maja. Już wtedy próbował obciążyć odpowiedzialnością polskie władze za wyrażenie zgody na rosyjskie obchody, choć taka zgoda nie miała miejsca. Przeciwnie. Polski rząd ostrzegał i odradzał: „Została skierowana nota do ambasady rosyjskiej, wskazująca na ryzyka”. Ministerstwo Spraw Zagranicznych „wydało negatywną opinię do noty ambasady rosyjskiej w związku z 9 maja”
Przypomnijmy sobie także nasze własne reakcje na to, co wydarzyło się 8 maja na ulicach Berlina przed pomnikiem żołnierzy radzieckich, gdzie niemiecka policja – „ze względów bezpieczeństwa” - zwinęła ukraińską flagę.
Naprawdę tak trudno wyobrazić sobie, jakie byłyby następstwa podjęcia jakiejkolwiek interwencji wobec protestujących w Warszawie Ukraińców? Polska policja nie podjęła zatem aktywnej osłony „rosyjskich uroczystości”, które były NIELEGALNE i odradzane przez polskie władze. Gdy jednak doszło do incydentu, umożliwiła ambasadorowi bezpieczny odjazd z miejsca zdarzenia. Szef MSWiA wydał komunikat, w którym oświadczył:
Zgromadzenie przeciwników rosyjskiej agresji na Ukrainę, gdzie każdego dnia dochodzi do zbrodni ludobójstwa było legalne. Emocje ukraińskich kobiet, biorących udział w manifestacji, których mężowie dzielnie walczą w obronie ojczyzny są zrozumiałe. Polskie władze nie rekomendowały ambasadorowi Rosji składania kwiatów 9 maja w Warszawie. Policja umożliwiła ambasadorowi bezpieczny odjazd z miejsca zdarzenia.
To prawda, że „nietykalność ambasadora” została naruszona, ale należy pa miętać, że również ambasador złamał prawo, zakłócając swoją obecnością legalną manifestację. Immunitet nie zwalnia nikogo z odpowiedzialności i tę odpowiedzialność należy tutaj jasno dostrzec. Tuż za naszą granicą trwa zbrodnicza wojna, prowadzona przez państwo, które Andriejew reprezentuje. Jego rodacy mordują Ukraińców. To oczywiste, że każda okazja będzie z ich strony wykorzystana do zamanifestowania swojej rozpaczy. Bo krew, która płynie na Ukrainie nie jest zmywalną farbką czy sokiem malinowym. Tam giną realni ludzie, cywile są bezlitośnie torturowani, a dzieci bestialsko gwałcone przez rosyjskich żołnierzy. Nie dziwi więc reakcja na obecność rosyjskiego dyplomaty. Może to najwyższa pora, by został wydalony z Polski. Rosjanie są mistrzami prowokacji i manipulacji. Zastawiają kolejne pułapki, mające skompromitować Polskę, skłócić nas z Ukrainą i resztą świata. Wczorajsza prowokacja została wymyślona tak, by każdy ruch polskiego państwa uderzył w nas samych – albo w międzynarodowe standardy dyplomatyczne albo w honor polskiego munduru. Na tym etapie nie było trzeciego wyjścia. I może nasze państwo nie zapewniło nietykalności ambasadora zbrodniczego reżimu, ale za to polski mundur nie został splamiony jego ochroną.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/597913-rosyjska-prowokacja-z-ambasadorem-byla-perfidna-pulapka