Widzę, że jest duża szansa, aby w świecie polityków popularność zdobyły sobie pseudonimy. Z przykrością to powiedzmy, od lat dziwna maniera obrzucania polityków przez dziennikarzy mało delikatnymi epitetami. W rodzaju – dureń, prostak, gamoń, burak, krętacz, głupi buc, podwórkowy mędrek, bydlę, manipulant, cieć, chamidło, kłamca, nałogowy kłamca, oszust. Często te same inwektywy w różnym czasie kierowane są do różnych polityków, co prowadzi do pewnego zagubienia, bo w końcu nie ma pewności jaka z nich tak naprawdę odnosi się do konkretnego polityka.
Jednym razem jakiegoś polityka dotyka afront przy użyciu słowa przywiązanego do tej pory do rywala z przeciwnego obozu politycznego. Za jakiś czas zdarza się odwrotna sytuacja. Jeśli epitety pośrednio mają pełnić funkcje pewnego rodzaju stempla charakteryzującego polityka, wkrada się chaos nie do opisania. Szczególnie ważne jest to w przypadku czołówki politycznej różnych ugrupowań, a już z pewnością dla ich liderów. Niekorzystnie wyróżnia się tu sytuacja Donalda Tuska obrzucanego wieloma wyzwiskami, wcześniej przypisywanymi innym. Szczerze mówiąc, w żadnym wypadku nie pochwalam tego. Po prostu nie lubię takiego języka. A właściwie – brzydzę się nim.
Zauważmy też, że obelgi czy inne sposoby znieważania, wyzwiska, złośliwe zniewagi, rzucanie fałszywych oskarżeń, snucie niczym nie popartych podejrzeń to zachowania, które wprowadzają tylko napięcia, prowadzą do konfliktów, nie budują pomostów zmierzających do pojednania. Dlatego, gdy chodzi o charakterystykę polityków jestem za pseudonimami.
W wielu różnych środowiskach, na przykład artystycznych, literackich, sportowych niezwykle popularne są pseudonimy, które z zasady w możliwie lapidarnym języku chwytają istotną cechę osób nimi nazwanymi. Ten zwyczaj powoli rozpowszechnia się również w środowisku polityków. Synonimy najczęściej rodzą się w spontaniczny sposób, wykreowane przez zachowanie lub użyty zwrot jego przyszłego posiadacza.
Potwierdzenie w Lublinie
Świadkami takiego właśnie wydarzenia, które potwierdza najnowszą tendencją w środowisku polityków, byliśmy w zeszłym tygodniu w Lublinie, gdzie Donald Tusk spontanicznie, choć w politycznym uniesieniu przybrał – a ściśle sam sobie wybrał i nadał - pseudonim „Żelazna Miotła”. Nastąpiło to w okolicznościach przedstawiania przez lidera PO wizji Polski po ewentualnym zwycięstwie w najbliższych wyborach parlamentarnych opozycji pod przywództwem Donalda Tuska. Po wygranej zrobię porządki „Żelazną Miotłą” w ciągu 400, a może nawet 100 dni – oznajmił, co zostało entuzjastycznie przyjęte przez słuchających. Porządki - wyjaśnił będą polegały na tym, że setki funkcjonariuszy PiS odpowie i to karnie, bo popełniali przestępstwa w świetle dnia. Nawet nie trzeba będzie specjalnych śledztw – dodał.
Wśród obecnych wzbudził tym podziw uznanie. Wśród większości opuszczających spotkanie, słychać było wielokrotnie powtarzany zwrot „Żelazna Miotła”.
Kiedy podzieliłem się swoimi uwagami z prof. Henrykiem Domańskim, potwierdził moją hipotezę o poprawności takiego właśnie pseudonimu dla Donalda Tuska. Rozszerzył uzasadnienie trafności tego wyboru, przypominając, iż Donald Tusk był „Żelazną Miotłą” od zawsze. Dowodem tego są początkowe lata istnienia PO, kiedy jej obecny lider wymiótł z partii swoich najgroźniejszych konkurentów. A dziś po powrocie z Brukseli już po kilku godzinach wymiótł Ewę Kopacz i Bartosza Arłukowicza z funkcji wiceprzewodniczących partii, aby mógł objąć rolę p.o. jej szefa.
Tak, „Żelazna Miotła”, jak najbardziej pasuje
— skwitował prof. Henryk Domański.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/597811-donald-tusk-pseudonim-zelazna-miotla