Każdy polski polityk, który mówi o wyzwoleniu Polski, niezależnie od zastrzeżeń, wpisuje się w rosyjską propagandę i bezcześci pamięć ofiar „wyzwolicieli”.
Donald Tusk jest absolutnie cyniczny, gdy wypowiada się w kwestiach historii polsko-rosyjskich (sowieckich) relacji, bo przecież nie chodzi o fakty. Te są znane. Chodzi o polityczną taktykę, w której historią się manipuluje. Ale gdy manipuluje się nią w relacjach z Rosją, to wciela się w rolę albo politycznego samobójcy, albo sojusznika Rosji. Można wątpić, by chodziło o pierwszą rolę, więc w grę wchodzi ta druga. W czasie, gdy trwa barbarzyńska agresja Rosji na Ukrainę, wchodzenie w rolę sojusznika Rosji, nawet w kwestiach historycznych jest skrajnie szkodliwe i nieodpowiedzialne. I powinno być politycznie zabójcze (samobójcze), ale w polskiej polityce nie takie rzeczy zabójcze nie były.
5 maja 2022 r. były premier spotkał się ze studentami UMCS w Lublinie. I nawiązał do sprawy „wyzwolenia” Polski przez Armię Czerwoną w latach 1944-1945. Choć przypomniał, że w Gdańsku Sowieci zgwałcili 60 proc. kobiet, a w Lęborku 90 proc., to jednak uznał, że „to byli wyzwoliciele”. „No w jakimś sensie tak, bez wątpienia, uwalniali nas od nazizmu” - mówił. Trudno stwierdzić, czy świadomie, ale było to nawiązanie do wypowiedzi z 1 września 2009 r.
W 70. rocznicę napaści Niemiec na Polskę gościł w naszym kraju ówczesny premier Rosji Władimir Putin. Tusk wystąpił na wspólnej konferencji z nim i powiedział wtedy: „Nikt w Polsce nie zapomina, nikt nie zapomniał i nikt nie ma zamiaru zapomnieć, ile krwi zostawili na naszej ziemi żołnierze radzieccy, kiedy wyzwalali Polskę spod okupacji hitlerowskiej. Nie zmienia tego faktu nasze gorzkie doświadczenie po 1945 r.”.
Kwestia „wyzwolenia” często wraca w polskiej polityce, więc warto przypomnieć kilka faktów. Celem Armii Czerwonej i Stalina nie było wyzwolenie Polski. Celem było zajęcie jak największej części Niemiec, żeby potem decydować o ich losie, także w kontekście budowy jak najdalej wysuniętej na zachód sowieckiej strefy wpływów, a wręcz sowieckiej kolonii. Najkrótsza droga do Niemiec wiodła przez Polskę. I ta droga umożliwiała wyprzedzenie Amerykanów i Brytyjczyków, gdy chodzi o kontrolę nad terytorium Niemiec.
W czasie „wyzwalania” Polski przyjęte przez mocarstwa i realizowane były już ustalenia konferencji w Teheranie (28 listopada – 1 grudnia 1943 r.), potwierdzone i doprecyzowane w lutym 1945 r. na konferencji w Jałcie. Armia Czerwona przekroczyła granice Polski mniej więcej miesiąc po zakończeniu konferencji w Teheranie. Ani USA, ani Wielka Brytania nie poinformowały polskiego sojusznika o tym, że w Teheranie sprzedano Polskę: przesunięto jej wschodnią granicę na tzw. linię Curzona (proponując terytorialną rekompensatę) i ustalono, że po wojnie Rzeczpospolita znajdzie się w sowieckiej strefie wpływów.
Rząd Stanisława Mikołajczyka (objął funkcję premiera 14 lipca 1943 r. po śmierci w katastrofie lotniczej gen. Władysława Sikorskiego) był jeszcze przed konferencją w Teheranie naciskany, zarówno przez Wielką Brytanię, jak i USA, by zgodzić się na linię Curzona, ale nic nie mówiono o podporządkowaniu Polski Sowietom po zakończeniu wojny. Dopiero na konferencji ze Stalinem i Churchillem w październiku 1944 r. premier Mikołajczyk oficjalnie dowiedział się o prawdziwych ustaleniach konferencji w Teheranie (i 24 listopada 1944 r. postanowił podać się do dymisji, uważając, że został perfidnie oszukany). Ale dowiedział się nie od sojuszników, tylko od Wiaczesława Mołotowa, sowieckiego ministra spraw zagranicznych.
W memorandum z 16 listopada 1943 r. polski rząd odpowiedział aliantom na propozycje terytorialnych rekompensat na północy i zachodzie: „Przyznanie Polsce Prus Wschodnich, Gdańska, Śląska Opolskiego (Górny Śląsk) oraz wyprostowanie i skrócenie polskiej granicy zachodniej jest w każdym wypadku podyktowane koniecznością zapewnienia trwałości przyszłego pokoju, rozbrojenia Niemiec oraz bezpieczeństwa Polski i innych krajów Europy Środkowej. Przyznanie Polsce tych terytoriów nie może być wobec tego uczciwie traktowane jako rekompensata za odstąpienie ZSRR polskich ziem wschodnich”. Premier Churchill zbył polskie zastrzeżenia: „Nie mam zamiaru podnosić wielkiego lamentu z powodu Lwowa”.
Terytorialne przesunięcie Polski na Zachód ułatwiało Stalinowi i Sowietom kontrolowanie tej części Polski po wojnie, bo nie było tam żadnych elementów polskiej państwowości, nie było polskiej inteligencji oraz osób mających instytucjonalną pamięć o polskim państwie. A osoby, które miały tam być osiedlane, były siłą rzeczy wykorzenione, musiało upłynąć dużo czasu, żeby ukształtowały się tam trwałe więzi społeczne.
Gdy 4 stycznia 1944 r. Armia Czerwona wkroczyła na przedwojenne terytorium Polski, jej celem nie było wyzwalanie Polaków, tylko wypieranie Niemców i taka zmiany struktury społecznej na zajmowanych terenach, by po wojnie zamienić je w sowiecką kolonię. Dlatego z wielką determinacją i używając najbardziej barbarzyńskich oraz zbrodniczych metod nie tylko walczono z Armią Krajową, ale eksterminowano polską inteligencję, urzędników i tych wszystkich, którzy mogliby być zaangażowani w odbudowę niepodległego państwa. A społeczeństwo zastraszano terrorem, polowaniem na osoby szanowane w społeczeństwie, licznymi gwałtami na kobietach, rabunkami.
1 stycznia 1944 r. powołana została Krajowa Rada Narodowa, ściśle podporządkowana Moskwie, która uzurpowała sobie prawo do reprezentowania narodu polskiego na arenie międzynarodowej, dyskredytując tym samym rząd na uchodźstwie. 12 stycznia 1944 r. komendant główny Armii Krajowej gen. Tadeusz Bór-Komorowski wydał rozkaz zapowiadający wsparcie Armii Czerwonej w walce z Niemcami w miarę „naszych sił i interesów państwowych”. Akcja „Burza” zaczęła się wprawdzie 20 listopada 1943 r., ale rozmachu nabrała dopiero po wkroczeniu Armii Czerwonej na polskie terytorium. Chodziło o współdziałanie z Armią Czerwoną na szczeblu taktycznym i występowanie w roli sojusznika.
Rząd RP na uchodźstwie nie uznawał nielegalnych w świetle prawa międzynarodowego aneksji dokonanych po 1 września 1939 r. na terytorium państwa polskiego, więc oddziały Wojska Polskiego i reprezentanci administracji cywilnej Polskiego Państwa Podziemnego miały występować wobec Sowietów jako przedstawiciele legalnych władz Rzeczypospolitej na jej gwarantowanym traktatami terytorium. Tyle że po Teheranie Sowieci mieli gdzieś traktaty, prawo i ustalenia. Sowieckie służby bezpieczeństwa (przede wszystkim NKWD i Smiersz) dokonywały aresztowań, rozstrzeliwań całych oddziałów Armii Krajowej, egzekucji schwytanych żołnierzy, a tych aresztowanych przymusowo wcielano do Armii Berlinga. Z kolei oficerów wywożono w głąb Rosji.
Nawet polscy dowódcy razem z Sowietami zdobywający Wilno zostali podstępem zwabieni na „negocjacje”, aresztowani i wywiezieni w głąb ZSRR. W wielkiej obławie polowano potem na żołnierzy AK, a gdy ci zamknięci w obozie w Miednikach odmówili wstąpienia do armii Berlinga, też zostali wywiezieni do obozów w głąb ZSRR. W okręgu lubelskim trzy dywizje Armii Krajowej, współpracujące wcześniej z Armią Czerwoną, zostały otoczone, zaś zatrzymanych żołnierzy wysłano albo na wschód, albo do obozu koncentracyjnego na Majdanku.
Wskutek działań sowieckich służb bezpieczeństwa w więzieniach i obozach zamknięto 50 tys. żołnierzy AK uczestniczących w akcji „Burza”. Od listopada 1944 r. wzmogły się sowieckie pacyfikacje na Kresach, urządzano obławy na żołnierzy Armii Krajowej, deportowano Polaków ze zdobytych miast. Na porządku dziennym były gwałty, torturowanie zatrzymanych, grabieże. Wszystko po to, żeby w już po wojnie w polskiej kolonii nie było oporu przed Sowietami. A ponieważ oporu nie udało się stłumić, były następne zbrodnie, gwałty, tortury i grabieże. W ich wyniku życie straciło co najmniej 50 tys. Polaków, a dziesięć razy więcej było poddawanych różnego rodzaju represjom. Tak właśnie wyglądało „wyzwolenie” Polski.
Każdy polski polityk, który mówi o wyzwoleniu Polski, niezależnie od zastrzeżeń, wpisuje się w rosyjską propagandę i bezcześci pamięć ofiar „wyzwolicieli”. A to, że na obecnym terytorium Polski zginęło 400 tys. żołnierzy Armii Czerwonej nie wynika z tego, że wyzwalali, tylko z faktu, że na naszych ziemiach walczyli z Niemcami, żeby ostatecznie zdobyć Berlin i dojść jak najdalej na zachód. A zginęło aż tylu, bo w strategii Stalina i Armii Czerwonej ludzie się nie liczyli. Własnych żołnierzy traktowano jak mięso armatnie. Owszem z terenu Polski Sowieci Niemców przepędzili, ale przecież idąc na zachód nie mogli sobie pozwolić na pozostawienie wroga na tyłach.
Niestety za wroga Sowieci uważali też żołnierzy Armii Krajowej i wszystkich tych, którzy choćby luźno byli związani z Polskim Państwem Podziemnym albo sympatyzowali z rządem na uchodźstwie. A jako wyzwoliciele Sowieci bywali często okrutniejsi od Niemców, żeby stłumić wszelki opór wobec ustanowienia w Polsce sowieckiej kolonii, w różnych okresach cieszącej się pozorami autonomii. Takie to było „wyzwolenie” i tacy „wyzwoliciele”. Donald Tusk oczywiście to wszystko wie, więc tym gorzej dla niego, gdy „wyzwolenie” uznaje, mimo pewnych zastrzeżeń.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/597640-krotki-kurs-historii-wyzwalania-polski-przez-sowiety