„To jest bardzo dobra wiadomość dla Zjednoczonej Prawicy, natomiast niekoniecznie oznacza pewien indykator przed wyborami, jeśli miałyby odbyć się nie w sposób przyspieszony, np. w czerwcu, ale dopiero za półtora roku. Wtedy wszystko naprawdę może się zmienić, bo za rok, półtora roku, rzeczywistość gospodarcza, w pewnym sensie też społeczna – mierzona zadowoleniem lub brakiem zadowolenia społeczeństwa – może być zupełnie inna. To jest krótkodystansowe zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości, natomiast obóz rządzący powinien pamiętać, że Churchill wygrał wojnę z Hitlerem, ale przegrał wybory kilka lat później. Został zastąpiony przez Clementa Atlee’go i odszedł ze stanowiska trochę poniewierany, a nawet obrażany” - mówi portalowi wPolityce.pl politolog z Uczelni Łazarskiego, Artur Wróblewski, komentując najnowszy sondaż Social Changes.
CZYTAJ TAKŻE: NASZ WYWIAD. Wróblewski: Kupując sprzęt z USA, kupujemy gwarancje bezpieczeństwa. Asymetryczne relacje stają się partnerskie
wPolityce.pl: W najnowszym sondażu Social Changes na zlecenie naszego portalu Zjednoczona Prawica osiągnęła wynik najwyższy od 20 miesięcy. Mówimy o poparciu na poziomie 40 proc. i wzroście o 4 pp. w porównaniu z poprzednim takim badaniem. Co Pana zdaniem wpłynęło na ten wynik?
Artur Wróblewski: Potencjalni wyborcy najwyraźniej uznali, że rządząca Zjednoczona Prawica pozytywnie przeszła „test”, którym jest wojna w Ukrainie, ale obecnie widoczną częścią jest kryzys energetyczny. I tutaj również okazuje się, że Zjednoczona Prawica ma wiele do pokazania, ponieważ Polsce udało się w pewnym sensie emancypować spod dyktatu szantażu gazowego czy szerzej: energetycznego.
Zjednoczona Prawica odniosła sukces także w kwestii polityki migracyjnej. Mówię tu zwłaszcza o kryzysie migracyjnym na granicy z Białorusią, sztucznie wywołanym jako użycie demograficznej broni przez reżim Łukaszenki. Okazało się, że rząd miał rację w interpretowaniu tego zjawiska, twierdząc, że nie jest ono naturalne, tylko wygenerowane przez Putina i Łukaszenkę przed agresją na Ukrainę. Co więcej, widzimy dziś, że polityka konserwatywna, ostrożne podejście do polityki azylowej, migracyjnej Polski i Unii Europejskiej, były słuszne. Warto również zauważyć, że w pewnym sensie przyjęła je także Unia Europejska, zaostrzając politykę migracyjną i azylową w pakiecie z września 2020 r.. Bruksela przyjęła w tej kwestii de facto polskie stanowisko, że trzeba dokonywać rozróżnienia między emigrantami zarobkowymi a uchodźcami.
Podczas kryzysu w Ukrainie Polska pokazała jednoznacznie, że – zgodnie z konwencją genewską – przyjmuje uchodźców, a zamknęła drzwi na pseudouchodźców, czyli albo ludzi sztucznie nasłanych przez Putina i Łukaszenkę jako broń demograficzna, albo emigrantów zarobkowych z krajów arabskich, którzy nie chcą się asymilować i akulturować w naszym kręgu cywilizacyjnym, stanowiąc jednocześnie zagrożenie dla naszych wartości.
Wszystkie te czynniki, plus jeszcze prawdopodobnie tarcze antycovidowe czy obecna tarcza antyputinowska, a więc kolejne pakiety gospodarczych ułatwień, elastycznych rozwiązań, mogą się niektórym wyborcom podobać.
Trzeba jednak pamiętać, że Zjednoczona Prawica żyje w zagrożeniu, tzn. być może w cieniu wielkiego kryzysu, kiedy trzeba będzie ponosić konsekwencje finansowe wydatków, tarcz, decyzji zmniejszających dochód budżetu, przy jednocześnie rosnących wydatkach i kosztach m.in. energetycznych.
Z drugiej jednak strony - na ile sondaże, nawet najlepsze, mogą przełożyć się na realny wynik wyborów?
To jest bardzo dobra wiadomość dla Zjednoczonej Prawicy, natomiast niekoniecznie oznacza pewien indykator przed wyborami, jeśli miałyby odbyć się nie w sposób przyspieszony, np. w czerwcu, ale za półtora roku. Wtedy wszystko naprawdę może się zmienić, bo za rok, półtora roku, rzeczywistość gospodarcza, w pewnym sensie też społeczna – mierzona zadowoleniem lub brakiem zadowolenia społeczeństwa – może być zupełnie inna. To jest krótkodystansowe zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości, natomiast obóz rządzący powinien pamiętać, że Churchill wygrał wojnę z Hitlerem, ale przegrał wybory kilka lat później. Został zastąpiony przez Clementa Atlee’go i odszedł ze stanowiska trochę poniewierany, a nawet obrażany.
Wspomniał Pan o przyspieszonych wyborach, a o tym scenariuszu w opinii publicznej dyskutuje się już od pewnego czasu. Czy taka opcja jest możliwa i czy Zjednoczona Prawica miałaby szansę na wygraną?
Jest takie prawdopodobieństwo, choć politycy zbliżeni do prezesa Jarosława Kaczyńskiego lub w ogóle ważni politycy mówią, że wybory odbędą się raczej w konstytucyjnym terminie. Natomiast z punktu widzenia sondaży oraz obecnej atmosfery pewnego „triumfu” jeśli chodzi o relacje ze Stanami Zjednoczonymi, jeśli chodzi o polską postawę i status naszego państwa, który wzrósł w kontekście wojny w Ukrainie, ten triumf w zakresie polityki energetycznej, wszystko to może stanowić dla prezesa Kaczyńskiego ogromną pokusę, żeby przyspieszyć wybory.
Lepiej bowiem organizować je w czasie, gdy ma się dobre wyniki sondażowe niż za rok czy półtora, w kompletnie nieznanej rzeczywistości.
Byli już w historii politycy, którzy triumfowali – jak np. prezydent Bush senior, który w 1991 r. wygrał wojnę w Zatoce Perskiej, wykurzył Irakijczyków z małego państewka arabskiego, Kuwejtu, po to, aby nieco ponad rok później przegrać wybory na prezydenta USA. A w czasie tej wojny prezydent George H.W. Bush osiągał w sondażach nawet 80-procentowe wyniki. To, obok Churchilla, kolejny przykład triumfatora, którego efekt dobrego samopoczucia społeczeństwa nie przetrwał półtora roku.
Nawet z prawdopodobieństwa wynika, że gdy zawsze jest bardzo dobrze, to w końcu musi nastąpić moment gdy będzie gorzej. Jeżeli przypadnie on za rok, to Zjednoczona Prawica nie będzie miała wtedy sukcesu. Natomiast w przyspieszonych wyborach taki sukces można by osiągnąć, tyle że oczywiście trzeba byłoby znaleźć jakiegoś koalicjanta, bo zawsze znajdzie się jakiś „obrotowy”, a może nawet uda się wygrać i zdobyć większość sejmową samodzielnie.
A jak zinterpretowałby Pan postawę Solidarnej Polski? Czy sprzeciw wobec prezydenckiego projektu zmian ustawy o SN lub składanie propozycji, które nie znajdują poparcia Prawa i Sprawiedliwości, jak np. zablokowanie płatności składek unijnych oraz inne różnice zdań mogą zachwiać jednością koalicji, doprowadzić do jej zerwania?
W moim przekonaniu nie, ponieważ Solidarna Polska trochę odgrywa rolę takiego „radykała” niepokornego, radykała ideologicznego, którą w innej części sceny politycznej niezwiązanej z PiS-em pełni Konfederacja: patrioci, wolnościowcy, suwerennościowcy etc.
Być może jest to częścią pewnej gry operacyjnej ze strony PiS, aby mieć takiego radykała, takiego patriotę, suwerennościowca, „pistoleta” jak Solidarna Polska złożona z polityków trochę młodszej generacji, niż szukać koalicjanta w obozie Konfederacji, która jest pewnego rodzaju „sektą”, w każdym razie jest formacją tak poukładaną jak sekta.
Prawo i Sprawiedliwość kieruje się być może założeniem, że partia Zbigniewa Ziobry ma szansę odciągnąć część wyborców od Konfederacji. Zwolennikom Konfederacji zapewne bliżej jest do Solidarnej Polski niż np. PSL-u czy Platformy Obywatelskiej, która jest w tej chwili właściwie bez tożsamości.
Być może to część kalkulacji, że dobrze mieć takiego niepokornego radykała, niebojącego się mówić pewnych rzeczy, których Prawu i Sprawiedliwości mówić nie wypada, a jednocześnie zawsze móc się dogadać, że po wygłoszeniu pewnych radykalnych rzeczy, złagodzi się ton wypowiedzi i będzie business as usual, czyli koalicja będzie trwała. Być może jest to pewnego rodzaju ustawka i teatr na potrzeby elektoratu, zapotrzebowania politycznego i nastrojów społecznych.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Joanna Jaszczuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/596280-wywiad-wroblewski-wyborcy-uznali-ze-zp-przeszla-test