Z faktu, że wspomniani wyżej panowie nie rządzą już w Polsce, mogą się cieszyć Ukraińcy, Bałtowie i inne państwa dawnej sowieckiej strefy wpływów, ale też Amerykanie, a nawet… Niemcy!
No i stało się. Polska bez rosyjskiego gazu i to kilka miesięcy wcześniej niż planował nasz rząd. Nie dość, że szybciej, to jeszcze z większą korzyścią dla nas, bo Gazprom za złamanie zapisów kontraktu i zakręcenie kurka z pewnością przegra przed międzynarodowym trybunałem.
Nikt chyba nie ma wątpliwości, że ruch Moskwy był idiotyczną odpowiedzią na porozumienie zawarte między Warszawą a Berlinem, umożliwiające Niemcom transportowanie zakupionej ropy naftowej do portu w Gdańsku, a następnie pompowanie jej polskimi rurociągami do rafinerii w Schwedt. To milowy krok na drodze Niemiec do uniezależnienia się od rosyjskiej ropy. Dzięki Polsce. To wielka rzecz i być może przełomowy – a na pewno symboliczny – moment w relacjach między naszymi krajami.
I choć RFN nie jest zbyt wiarygodnym partnerem, zwłaszcza w ostatnich tygodniach, można postawić tezę, że Rosja nie osiągnie swojego celu i nie przestraszy Olafa Scholza na tyle, by zrezygnował z polskiej ścieżki transportu ropy. Bo też nie tylko polski rząd naciska na kanclerza, lecz przede wszystkim Waszyngton. Niemcy niejako nie mają wyjścia i jeśli chcą utrzymywać dobre relacje z USA i np. nie ryzykować przeniesienia wojsk amerykańskich dalej na wschód, to muszą wykazać się większą stanowczością względem Moskwy. Ta decyzja w Berlinie chyba wreszcie zapadła. Może o tym świadczyć ogłoszenie przez szefa Pentagonu, że to w Stuttgarcie znajdzie się centrum logistyczne NATO zajmujące się wsparciem zbrojeniowym dla Ukrainy.
Wróćmy jednak do gazu. 26 kwietnia znów przechodzi do historii (jak choćby w roku 1986…). Wraz z naszym uniezależnieniem się od rosyjskiego gazu, domyka się bowiem pewien obraz elit III RP. Właśnie dziś możemy całościowo spojrzeć na wiele rządów i ich decyzji w strategicznym obszarze naszego bezpieczeństwa.
I przypomnieć sobie o premierze Leszku Millerze, który dwie dekady temu zablokował powstanie gazociągu Baltic Pipe. Dziś dzięki temu połączeniu nie musimy z obawą czekać na zimę.
Wspomnijmy Waldemara Pawlaka, kolejnego z byłych szefów rządów, który – jako wicepremier – dążył do założenia Polsce rosyjskiej pętli gazowej na ponad ćwierć wieku. Darował Gazpromowi ponad miliard zł długu. Zrezygnował z setek milionów zysków spółki EuRoPol GAZ. Ten sam Pawlak jeszcze trzy miesiące temu twierdził, że Baltic Pipe jest zbyteczny… Szybciej niż mu się mogło śnić Putin zweryfikował jego brednie…
Nie zapominajmy o Donaldzie Tusku, który opóźnił budowę gazoportu w Świnoujściu o cztery lata. Wszystkie kluczowe decyzje zapadły bowiem w czasie rządów PiS w latach 2005-2007 i wtedy wypełniona została żmudna ścieżka przygotowawcza do tej inwestycji. Obiekt miał być gotowy w 2011 r. Platforma z PSL-em budowały go dwa razy dłużej. Ten sam Donald Tusk przekonywał, że nie będzie żadnym zagrożeniem dla interesów państwa sprzedanie Lotosu Rosjanom. To jego rząd z wicepremierem Pawlakiem podpisywał niekorzystne dla nas kontrakty gazowe.
Dziś na polskiej scenie politycznej są dwa obozy – rządzący PiS oraz ślepo kontestująca go opozycja, którą można by w uproszczeniu opisać salonem III RP.
Jedni konsekwentnie dążą do obrony narodowych interesów (wzmacniania armii, budowy silnych przedsiębiorstw państwowych zdolnych rywalizować na międzynarodowym rynku, dywersyfikowania źródeł surowców), drudzy zaś - notorycznie podejmowali decyzje korzystne dla Moskwy bądź dla Berlina (co często było zbieżne): majątek narodowy rozprzedawali, jednostki wojskowe rozwiązywali, coraz głębiej uzależniali wiele sfer funkcjonowania państwa od innych krajów, ignorowali zbrodniczą politykę Rosji i kolonistyczne zapędy Niemiec, byli głusi na przestrogi, do czego to doprowadzi.
Teraz wyobraźmy sobie, że PiS nie przygotował gazoportu, że śp. prezydent Lech Kaczyński nie alarmował ws. kontraktów gazowych, że UE pozwoliła Pawlakowi podpisać umowy niezgodne z prawem europejskim, że wciąż rządzi Platforma Tuska z PSL i betonem w rodzaju Millera, Hubner, czy Belki. Że Lotos należy do Rosjan. Że nie ma Baltic Pipe. Ale jest za to połączenie elektroenergetyczne z Kaliningradem i wspólna rosyjsko-polska elektrownia atomowa. Wyobraźmy sobie, że na Mierzeję Wiślaną polskie statki nie mogą wpływać, bo blokuje je Rosja (otwarcie przeprawy już 17 września). Że LOT jest sprzedany (np. Niemcom) albo po prostu go nie ma. Wyobraźmy sobie, że nie buduje się CPK, który wg b. szefa wojsk amerykańskich w Europie będzie doskonałym hubem do logistycznych operacji na wschodniej flance NATO (jak podkreśla: jedynym!). Że mamy w Polsce tysiące migrantów z Bliskiego Wschodu, Afryki i Azji, wepchniętych przez Putina i Łukaszenkę, a może i jesteśmy już po kolejnych ruchach destabilizujących nasz kraj.
Mamy czas weryfikacji. Nie trzeba wielu danych, by zorientować się, jakie kierunki polityki wystawiały nas na śmiertelne niebezpieczeństwo, a jakie budowały naszą siłę i odporność na ataki odwiecznego wroga na Wschodzie.
To wnioski ostrożne. Patrząc jednak szerzej, można zastanowić się, czy Ukraina wciąż by się broniła (a może została zaatakowana wcześniej), gdyby zabrakło w Warszawie rządu tak odważnie przeciwstawiającego się rosyjskiej agresji i wymuszającego na sojusznikach realną pomoc dla napadniętego sąsiada? Może bylibyśmy już po rosyjskim teście sprawdzającym skuteczność art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego? A może nie byłoby takiej konieczności, bo polska gospodarka byłaby tak zależna od Rosji i Niemiec, a „klasa” polityczna tak skorumpowana, że Putin nie potrzebowałby używać wobec nas swoich morderców w mundurach?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/596133-tusk-pawlak-miller-tercet-premierow-skompromitowanych