Uniwersytet sprowadzony do roli fabryki edukacyjnej na poziomie wyższym, która ma realizować model masowego kształcenia produkujący absolwentów na potrzeby rynku pracy. Mamy problem, który naukowcy określają wprost jako katastrofę. Szczególnie w humanistyce.
W ostatnim numerze „Arcanów” (nr 163-164) w znajdujemy ankietę zawierającą odpowiedzi kilku ludzi nauki, w tym pracowników naukowych zatrudnionych na uczelniach, na temat skutków wprowadzonych w ostatnich latach reform. Zdaniem ankietowanych zmiany przeprowadzone najpierw przez rząd PO-PSL i minister Barbarę Kudrycką, a potem kontynuowane przez Jarosława Gowina (Konstytucja dla Nauki) w ramach rządów Zjednoczonej Prawicy przyniosły złe owoce. Tych kilka głosów na pewno nie daje pełnego obrazu. Znajdujemy opinie filologów (prof. Dorota Heck, prof. Janusz Gruchała), historyka (prof. Wojciech Polak), prawnika (prof. Grzegorz Górski), filozofa (prof. Wawrzyniec Rymkiewicz) i fizyka (prof. Edward Malec). Warto się jednak z nimi zapoznać. Teraz postaram się tylko zasygnalizować kilka wątków. Ostrzeżeń akademików nie słuchano, a protesty lekceważono.
Krytykują oni system oceny parametrycznej, który został rozbudowany do monstrualnych rozmiarów. Krótko mówiąc naukowcy zamiast zajmować się pracą naukową i wykładami tracą czas nad wypełnianiem tabelek, kwestionariuszy, sprawozdań. A obowiązek zdobycia konkretnej liczby punktów żeby nie stracić pracy, lub uzyskać awans, zabijają naukę.
Prof. Dorota Heck, filolog i literaturoznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego pisze, że programy studiów i dobór zalecanych podręczników nie wynikają z wiedzy profesorów, ale „dezyderatów niezliczonych „zespołów”, komisji, rad, rewizorów i rewizorów nad rewizorami”. A za nimi kryje się w istocie presja środowiskowa i ideologiczna dotycząca tego kogo można cytować w bibliografii, a kogo nie i czy „brak jakiegoś nazwiska w bibliografii uniemożliwi karierę”. To element wspomnianej parametryzacji nauki, a więc zewnętrznych kryteriów pracy naukowej. Publikowanie tekstów wysokopunktowanych w pismach naukowych ma dowodzić skuteczności i rozwoju danego naukowca. Prof. Wawrzyniec Rymkiewicz pisze wprost, że kryterium sprowadzające wartość tekstu do miejsca jego publikacji jest tak na prawdę kryterium towarzyskim.
„Procedury najwyraźniej pozwalają, by wyszkolone w duchu antykultury korektorki narzucały prymitywizację słownictwa, młodszy oceniał starszego, magister lub doktor recenzował wydawniczo artykuły do punktowanych periodyków naukowych, dyktował wykaz obowiązujących lektur, a student dyktował… czego nie chce się uczyć, choć nie ma jeszcze o tym pojęcia”
– tyle prof. Dorota Heck.
W jej odpowiedzi na pytania „Arcanów” znajdziemy znacznie więcej tego rodzaju przykładów. Najbardziej dotknięte są dyscypliny humanistyczne i społeczne. Przejawem tego jest zrównanie ich z naukami matematycznymi i przyrodniczymi, konieczność zdobywania punktów w pismach zagranicznych za badania na specyficznie polskim gruncie. itp.
Zdaniem profesorów przy ocenie pracowników nie bierze się w ogóle pod uwagę osiągnieć dydaktycznych, ale tylko osiągnięcia badawcze. Taka jest według prof. Wojciecha Polaka praktyka. Ważne stały się natomiast oceny wystawiane wykładowcom przez studentów.
Surowi i oblewający nie mają szans na dobre stopnie
— podkreśla.
Co poza tym? Na uczelniach nastąpiło umocnienie uczelnianej oligarchii, wzmocnienie interesów akademickiego establishmentu kosztem ograniczenia dotychczasowych praw samodzielnych pracowników naukowych. Zdaniem ankietowanych błędem są bardzo szerokie uprawnienia dla rektorów, którzy decydują praktycznie o wszystkim. Wprowadzono rozwiązania w duchu przemysłowego kapitalizmu, np. zarzadzanie uczelnią przez rektora-menadżera o ogromnej władzy. W efekcie tego ze względów biznesowych na studia przyjmuje się którzy się na nie nadają.
Uczelnie są tym zainteresowane ponieważ w obecnym systemie obniżenie liczby studiujących na danym wydziale czy kierunku powoduje redukcję etatów
— tłumaczy prof. Polak.
Nastąpiło także rozwarstwienie zarobków wzorem wielkich korporacji, gdzie kadry kierownicze zarabiają więcej niż przeciętni pracownicy. Wprowadzenie kompatybilności miedzy studiami licencjackimi i inżynierskimi spowodowało, że inżynierowie w dwa lata zdobywają magistra politologii. Prof. Wawrzyniec Rymkiewicz pisze wprost, że wrogiem uniwersytetu i nauki są przedstawiciele globalnego rynku.
Wartość nauki – taki jest sens reformy Gowina – zostaje sprowadzona do obrotów finansowych na kontach wielkich koncernów. Widzimy turbokapitalizm w działaniu: stosunki handlowe zaczynają obejmować sfery tradycyjne niepodlegające monetaryzacji, jak Uniwersytet (…)
— wyjaśnia.
Wspomniana wcześniej filolog Dorota Heck tłumaczy, że w jej dyscyplinie bezmyślną imitację nazywa się krytycznym myśleniem, grzęźnie w powielanych z pokolenia na pokolenie marksistowskich kliszach pojęciowych. „Dziś zdradę nazywa się rozwojem. Polonista z definicji powinien być patriotą, a stał się Kulturträgerem”.
Coraz silniejsza jest też lewicowa presja ideologiczna, która nie jest już tylko publicystyczną figurą, gdy przypomnimy choćby sprawę prof. Aleksandra Nalaskowskiego. Dziś to namacalne zagrożenie dla nauki i jej wolności. A w praktyce ma destrukcyjne skutki, których doświadczyły szkoły wyższe z USA i Europy Zachodniej. Naukowcy podkreślają, że większość kadry ma wciąż konserwatywne przekonania, oparte na chrześcijańskiej tradycji. Jednak ujawniają je niechętnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/595693-zle-owoce-reformy-gowina