Szczególnie intensywnie z rusofobią walczono w latach 2008-2010. Postawą pożądaną i wszelkimi sposobami wspieraną stała się wtedy rusofilia.
Jednym z kluczy do zrozumienia umizgów do Władimira Putina i generalnie władz Rosji, tych wszystkich planów resetu z Rosją i normalizacji za rządów Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska oraz za czasów odgrywania przez „Gazetę Wyborczą” roli inżyniera dusz w Polsce jest pojęcie rusofobii. Trzeba było się z Rosją i Rosjanami zaprzyjaźnić m.in. dlatego, żeby zwalczyć straszne zjawisko rusofobii. Wynikające z nacjonalizmu i ksenofobii. „Chcemy dialogu z Rosją, Taką, jaką ona jest. Jestem przekonany, że czas na dobrą zmianę w tej kwestii właśnie nadszedł” – jak to sformułował Donald Tusk 23 listopada 2007 r. w swoim pierwszym wystąpieniu w Sejmie w roli premiera.
Rusofobia należała do tego samego wyklętego kręgu pojęć co nacjonalizm, ksenofobia, antysemityzm, rasizm i w mniejszym stopniu germanofobia. W oświeconych czasach Tuska i Michnika rusofobia nie tylko była wstydliwa, ale wręcz wymagała bezwzględnego zwalczania. Także przez polskie państwo, o „Gazecie Wyborczej” nie wspominając. Rusofobiczne były w takiej perspektywie oczywiście rządy Prawa i Sprawiedliwości w latach 2005-2007. Dlatego Donald Tusk jako premier i wódz antynacjonalistycznej i antyrusofobicznej formacji musiał szukać otwarcia na Rosję. Przecież on i Platforma Obywatelska nie mogli być tacy jak PiS, czyli rusofobiczni.
Premier Donald Tusk wydał wojnę rusofobii, a gdy w lutym 2008 r. udał się w pierwszą podróż do Moskwy (nie do Kijowa) zasłużył na miano „naszego człowieka w Warszawie”, tak już się w zwalczanie rusofobii zaangażował. Do Tuska dołączył oczywiście Bronisław Komorowski, szczególnie po tym, jak zrządzeniem losu został prezydentem. Wyjątkowo intensywnie z rusofobią walczono w latach 2008-2010. Do tego stopnia, że postawą pożądaną i wszelkimi sposobami wspieraną stała się rusofilia. Nawet po katastrofie smoleńskiej, a może właśnie dlatego, że do niej doszło.
Zwalczanie rusofobii trzeba było zacząć od wydarzenia kluczowego, czyli wojny polsko-bolszewickiej i Bitwy Warszawskiej. Bo rusofobia się nimi karmiła. Dlatego w 2010 r., w 90. rocznicę Bitwy Warszawskiej (nie szkodzi, że zaledwie cztery miesiące po tragedii pod Smoleńskiem), Bronisław Komorowski postanowił uczcić bolszewików. Jak tłumaczył, chodziło mu o zwykłych bolszewików (konkretnie dwudziestu dwóch), którzy zginęli pod Ossowem 14 i 15 sierpnia 1920 r. I im należał się pomnik, zaś Bronisław Komorowski chciał uczestniczyć w jego odsłonięciu. Wspierał go w tym były prezydent Aleksander Kwaśniewski.
Grunt do generalnej rozprawy z rusofobią i zaszczepienia Polakom rusofili przygotowano 9 maja 2010 r. Wtedy to różni artyści i celebryci, na czele z noblistką Wisławą Szymborską, reżyserami Andrzejem Wajdą i Agnieszką Holland oraz Adamem Michnikiem z „Gazety Wyborczej” zachęcali do palenia zniczy „zwykłym czerwonoarmistom” z czasów II wojny światowej. A mówienie, iż ci zwykli przynieśli Polsce zniewolenie, poprzedzając to zbrodniami i narzuceniem totalitarnego porządku też było rusofobią.
Niestety polskie społeczeństwo w 2010 r. do oczyszczenia z rusofobii nie dorosło, dlatego do uroczystego otwarcia bolszewickiego monumentu w Ossowie z udziałem prezydenta Komorowskiego nie doszło. Nie uczczono zwykłego bolszewika ani 14, ani 15 sierpnia 2010 r., jak planowano, gdyż bardzo wielu Polaków uznało, że to czczenie najeźdźcy. Nawet jak zwykłego, to takiego, który zabijał, gwałcił i rabował. Żeby jednak nie ulegać rusofobom, pomnik bolszewików odsłonięto - 2 listopada 2010 r. No i prezydenta Bronisława Komorowskiego zastąpił jego doradca, prof. Tomasz Nałęcz.
Za początek walki z rusofobią i tworzenia fundamentów słusznej rusofili uznać można pionierskie działania Adama Michnika i „Gazety Wyborczej”. Zwalczając obmierzły polski nacjonalizm, w istocie zwalczali oni także rusofobię, która się owym nacjonalizmem karmiła. W wydanej niedawno książce „O Michniku” kiedyś dziennikarz, a obecnie wydawca Robert Krasowski wyjaśnia, dlaczego Adam Michnik tak bardzo zaangażował się w ugodę z komunistami. Otóż za jego zachowaniem mniej stała „nadzieja na wygraną, bardziej strach przed wygraną, obawa, że upadek komunistycznej dyktatury nie doprowadzi do demokracji, ale do kolejnej dyktatury, nacjonalistycznej”.
Jak zauważa Krasowski, pod kątem nacjonalistycznego zagrożenia interpretował Michnik najnowszą historię: „centralną postacią w najnowszej historii Polski był dla niego nie Bierut, nie Gomułka, nie Jaruzelski, ale Mieczysław Moczar”. Od 1981 r. „drugie miejsce w jego osobistej historii zajęli ‘prawdziwi Polacy’”. Michnik uważał, że „ujawnienie się ‘prawdziwków’ [w ‘Solidarności’] nie było marginesem wydarzeń, ale ich istotą. (…) Nazywał ich nacjonalistami o totalitarnych pokusach”. Dowodził, że podział lewica – prawica nie ma już sensu, „skoro mamy we własnym obozie śmiertelnego wroga, nacjonalistycznych totalistów”. Oni oczywiście byli też podatni na rusofobię, gdyż nacjonaliści generują wszelkie fobie. Ale to się miało okazać dopiero w latach 90., gdy Sowiety zastąpiła Rosja. A w 1990 r. Adam Michnik przewidywał, że wraz z upadkiem komunizmu w naszym regionie Europy rozpocznie się epoka „krwawych konfliktów”, „piekła narodowych waśni” oraz „wojskowo-nacjonalistycznych dyktatur”.
Oświeceni władcy internacjonalistyczni, nawet gdy kiedyś komuniści, a nawet kagiebowcy, żadnego nacjonalistycznego piekła nie szykowali. Dlatego Putin został okrzyknięty demokratą, któremu trzeba było dać szansę. A warunkiem tego było wyrwanie z korzeniami rusofobii. No to ją wyrywano. Okazało się jednak, że rusofilia zastępująca rusofobię jest dla Putina wymarzoną pożywką dla „krwawych konfliktów” i „piekła narodowych waśni”.
Rusofile, nie tylko w Polsce (przede wszystkim w Niemczech i Francji) byli tak zaczadzeni miłością do własnego wyobrażenia Putina jako demokraty i Rosji jako normalnego państwa, że pozwalali mu, a nawet mocno w tym pomagali, przygotować „krwawy konflikt” o podłożu jak najbardziej nacjonalistycznym. I zrobili to intensywnie zwalczając rusofobię. A Putin śmiał się do rozpuku widząc, jak wielu użytecznych idiotów, a z czasem agentów wpływu pomaga mu realizować imperialistyczną, nacjonalistyczną politykę. A zaczęło się od szlachetnego w zamyśle zwalczania rusofobii.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/595567-tusk-i-michnik-pomogli-putinowi