Wadima Jakowlewicza Tokara poznałem w miejscu, w którym absolutnie nie powinniśmy go spotkać. To znaczy my sami nie powinniśmy tam być. Od wcześniejszego wieczoru w całym kijowskim obwodzie trwała godzina policyjna i po prostu ani obywatelom, ani dziennikarzom nie wolno było wjeżdżać na te tereny, by dać odrobinę spokoju wojskom rozminowującym ziemie, z których właśnie wyrzucono Rosjan. Na posterunku granicznym między obwodem żytomierskim a kijowskim użyliśmy jednak sekretnej przepustki po czym wjechaliśmy do Makarowa. Miasteczko było najbardziej na południe wysuniętym miejscem, gdzie w procesie okrążania Kijowa dojechały rosyjskie czołgi. Most do Makarowa miał wyrwane dwie wielkie dziury po bombach, ale trzymał się jeszcze. Miasteczko straszyło gruzami i rozrzuconymi po ulicach szczątkami okiennic, dachów i sklepowych szyldów.
Mężczyzna w wojskowym ubraniu był trochę rozeźlony nieoczekiwanymi gośćmi w takiej chwili i solennie zrugał żołnierza obrony terytorialnej, który nas wpuścił. Mer Makarowa Wadim Jakowlewicz Tokar ochłonął wreszcie, po czym zaczął opowiadać…
Opowieść Makarowa
Wtedy jeszcze nie wiedział, że 8 kwietnia jego ludzie znajdą 132 ciała pomordowanych przez Rosjan mieszkańców okolicy, więc zapoznawał nas z ówczesnymi statystykami - 50 cywili miało zginąć w wyniku ostrzałów, zaś 12 mężczyzn z Terobrony poległo w boju. Na drzewie obok zniszczonego wozu pancernego wisiały jeszcze wnętrzności jednego z nich. Na tle zgliszcz Wadim Jakowlewicz opowiadał, że przed rosyjskim atakiem otrzymał na swój numer rosyjskojęzyczną propozycję od wroga - poddać miasteczko. Odmówił po ukraińsku kończąc zawołaniem - idi na h.i russki faszist.
Później okupant wyznaczył za jego głowę nagrodę. Tokar wywiózł swoją rodzinę na wieś, ale niefortunnie właśnie tam zaszli Rosjanie. Pod osłoną nocy pojechał więc po żonę i dzieci, by zabrać ich w jeszcze inne miejsce. Gdy rosyjskie czołgi wjechały do Makarowa Wadim Jakowlewicz był w biurze - z okien widział jak sołdaci Putina rozlewają się po mieście. Nie dali jednak rady, bo wkrótce Zbrojne Siły Ukrainy wyparły najeźdźcę z miasteczka. Gdyby tego nie zrobili, Rosjanie przecięliby główną drogę E40 łączącą Kijów z zachodnią częścią kraju. Jeszcze dwa tygodnie temu stał tam zniszczony czołg najeźdźcy, który stał się tłem częstych zdjęć przejeżdżających tamtędy Ukraińców. Mocno to kontrastowało ze scenami sprzed paru dni, gdzie ludzie zbiegali do piwnicy w rytm uderzeń rosyjskich rakiet.
Gdy piekło się kończy…
Ale właśnie gdy kończy się piekło, w wyzwolonych miejscach zostają nie tylko straszące spaloną czernią ruiny, nie tylko traumy i ciała . Gdy łopatami udrożni się już główne ulice i most, a łomem wyrwie się już z okna i tak połamaną framugę, w ludziach pozostaje myśl: „przeżyłem”. Ale rodzi się po chwili i myśl nowa - „wytrwałem”. Wadim Jakowlewicz nie tylko nie poddał miasta, ale też został w nim gdy gąsienice czołgowe miażdżyły jego obrońców, gdy wybuchy rozrywały domy a strzały kładły na asfalcie żołnierzy obrony terytorialnej. Miał już w walizce spakowane dokumenty, by móc jednym ruchem zabrać sprawy samorządu i zachować ciągłość władzy z innego miejsca. A jednak został.
Ilu jest dziś takich Wadimów Jakowlewiczów? Od Ochtyrki po Czarnobajiwkę, od Dergaczy po Nowoazowsk, od wielkiego gmachu władzy w Charkowie po rozwaloną chatę w Stojankach, ilu dziś Ukraińców przetrwało noc i piekło, wychodząc na słońce z uzasadnioną dumą?
Narodowa nadzieja
Przez całe lata, ba - dekady nawet - wmawiano im, że Ukraina to państwo, które do niczego się nie nadaje, liche, słabe, a naród, „chochły” nie rokuje nadziei. Spektakularny pokaz odwagi i bohaterstwa zadziwił samych Ukraińców. Wczoraj narzekali na miejskie władze, dziś poszli za nich - i z nimi - ginąć. Ichniejsza pedagogika wstydu - tam pisana cyrylicą - poniosła sromotną klęskę, wyzwalając w ludziach poczucie, że są najprawdziwszymi gospodarzami swojego kraju.
Ten społeczny kapitał może odmienić kraj. Inaczej rządzi i pracuje człowiek, który ma być dojną krową oligarchów, a inaczej bohater wojenny, co własnym ciałem zasłonił drogę rosyjskiemu czołgowi. W okrucieństwach wojny jest też miejsce na wzniosłe czyny, szlifujące godność. Może tego Ukraina nie zmarnuje, może nie da się złym językom, może to dziedzictwo zachowa lepiej i skuteczniej niż my naszą „Solidarność”, które nam różnego rodzaju Wałęsy i Frasyniuki rozdarły dla swoich partykularnych interesików.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/594677-zwyciestwo-ukraincow-moze-ich-kraj-odrodzic-takze-moralnie