Prof. Tomasz Grodzki wciąż będzie pełnił funkcję marszałka senatu, choć bardziej pasuje do niego funkcja „cesarza” izby wyższej polskiego parlamentu. Dziś warto jednak zadać pytanie o cenę tego „sukcesu”. Cenę, którą płaci jego partia oraz podatnicy.
Marszałek Grodzki miał być nadzieją opozycji. Nowym tenorem, który będzie jednocześnie symbolem odbitego z rąk PiS Senatu. Tyle w teorii, bo w praktyce stał się symbolem politycznego cwaniactwa połączonego z groteskową bufonadą. Zajęty własnymi sprawami, zamknięty w złotej klatce przestał być pomocą, a zaczął ciążyć własnej partii. O aferze korupcyjnej z czasów „szpitalnych” obecnego marszałka senatu pisać ponownie nie ma sensu. Zarzuty prokuratury są bardzo mocne, świadkowie nie boją się zeznawać, a wniosek o uchylenie immunitetu Grodzkiego wciąż leży na senackim stole. Oczywiście, Grodzki i jego otoczenie blokują wciąż procedurę, ale sprawa żyje i wciąż rezonuje, uwiarygadniając teorię o doktrynie Neumanna, z której jasno wynika, że opozycja będzie bronić „swoich” do samego końca.
Ostatni wybryk marszałka Grodzkiego ma paradoksalnie dużo większą wagę. Osobliwy występ, w którym Grodzki oczerniał władzę, iż ta sponsoruje Putina, każe spytać o kondycję emocjonalną marszałka i poziom politycznego kuglarstwa. Bo właśnie w tych sztucznych pozach i szaleństwach pan marszałek jest niedościgniony. Tak było w lutym, gdy na kilka dni przed wybuchem wojny (była ona nieunikniona i wiedział o tym niemal każdy) pan marszałek wraz z grupą senatorów wybrał się na Florydę. Po co? To wie chyba tylko on sam. Opisywana i wyśmiewana wyprawa marszałka do Stanów Zjednoczonych stała się symbolem jego „rządów” w senacie.** Ile kosztowała eskapada pana marszałka? Spytaliśmy o to Senat. Okazuje się, że tylko na koszta Grodzkiego podatnik wydał ponad 17,5 tys. złotych (portal tvp.info informował, że bilety lotnicze dla całej delegacji kosztowały ponad 78 tys. złotych). Tę samą kwotę wydano na wyjazd Małgorzaty Daszczyk, dyrektor gabinetu Grodzkiego. Ta para jest właściwie nierozłączna. Pani Daszczyk była szefową jego biura senatorskiego (2015-2019). Jakie jest jej doświadczenie w administracji publicznej? Tego nie wiemy, gdyż senat nie odpowiedział nam na to pytanie. Ile zarabia? To podobno także „tajemnica”. Czy łączy ją coś więcej z Tomaszem Grodzkim, niż tylko zależność służbowa? Na nasze pytanie nie uzyskaliśmy odpowiedzi, ale senat aż huczy od plotek, podobnie jak świat dziennikarski i polityczny. W senacie mówi się wręcz, że Daszczyk jest szarą eminencją i to ona w rzeczywistości kieruje działaniami Grodzkiego.
To wszystko jest doskonale widoczne w samej Platformie Obywatelskiej. Jak informował niedawno tygodnik „Wprost”, sam Donald Tusk nie jest zadowolony z zachowania marszałka senatu. Daje temu wyraz w rozmowach i częstej irytacji. Wprawdzie partia wciąż staje za Grodzkim murem, ale to raczej wynik przyzwyczajenia i wymienianej już tutaj doktryny, a nie rzeczywistej sympatii. Rozczarowujący wszystkich Grodzki staje się zakładnikiem swojej roli oraz braku prawdziwego zaplecza politycznego. Szable nie stoją więc za nim, ale za większością senacką.
Jaką jeszcze gafę popełni Grodzki, by jego szefowie uznali, że ten eksperyment się nie udał i należy z niego zrezygnować? Tego nie wiemy, ale kolejne wpadki marszałka senatu idą już wyłącznie na konto Tuska i jego ferajny. Po kolejnej katastrofie wizerunkowej Grodzkiego i kole ratunkowym rzuconym mu przez kolegów, już nikt w PO nie będzie się mógł od niego odciąć. Pan profesor powinien jednak wiedzieć, że na koniec zostanie sam ze swoją bizantyjską pozą i królewską miną. No, może jeszcze pani Daszczyk będzie mu towarzyszyła.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/594152-grodzki-uratowal-stolek-ale-za-jaka-cene