Ukraińska perspektywa wojenna jest tak dramatycznie odmienna od polskiego spokoju, że porozumieć się nie sposób. Gdy w opinii publicznej pojawiają się sugestie, że może to o stratach ukraińskich pisać nie można albo - jak przekonuje prorosyjski element w Polsce - jakieś banderowskie wątki z premedytacją pomijamy, rzeczywistość przynosi tajemnice zupełnie inne. I faktycznie pisać o wielu rzeczach nie da się otwarcie pisać, bo - właśnie - wojna.
Jak tu napisać o bardzo młodym mężczyźnie ze wsi, z dwójką dzieci na rękach, który prosi dziennikarza, bo ten przecież umie dobrze pisać, o sformułowanie zapytań do ambasady i konsulatów w Rosji, w poszukiwaniu jego zabranej tam żony. Niby dostał uspokajający list od ukochanej, taki na papierze, ręcznie napisany, ale nie jej charakterem pisma… Publikując szczegóły tej historii można zaszkodzić jej bohaterom.
Ze względów bezpieczeństwa nie wolno napisać o jednostce ukraińskich komandosów, którzy wyłaniają się Rosjanom w ciemności i są zazwyczaj ostatnim co żołnierze Putina widzą w swoim życiu. Chłopaki opowiedzieli o połowie swojego życia, ale nie możesz napisać imion, nazwisk, metod ich pracy, przebiegu służby, ani miejsc i dat, w których ci sędziowie narodowej sprawiedliwości pojawiają się przed oczami okupantów.
O takiej jednej wiosce na drodze do atakowanego miasta też nie można napisać. A pod każdym krzakiem, drzewem i płotem czekają na rozkaz żołnierze, którzy mają odbijać z rąk Rosjan ukraińskie ziemie. O takiej innej wiosce też nie powtórzysz w mediach, bo tam w domach i sklepach kobiety z apteczkami, żywnością, zabawkami dla ratowanych dzieci, kobiety przeładowujące tony pomocy humanitarnej mówią ci: „nie pisz o nas. Tędy przechodzi ostatni korytarz życia”.
O kijowskim budynku, gdzie mieści się mózg obrony przeciwlotniczej też nie napiszesz, nie będziesz przecież zbrodniarzom wojennym z Rosji podpowiadać co, gdzie i jak strąca te ich mierne Iskandery. A szkoda, bo pokazuje on nie tylko zmyślność obrońców, ale też nieoczekiwane losy chłopaków, którzy kiedyś tam pracowali jako sprzątacze, a dziś okazali się oddanymi strażnikami kijowskiej obrony przeciwlotniczej.
Ani o metodach rozpoznawania dywersantów w mieście, dywersantów tak łudząco podobnych do Ahmedów z polsko-białoruskiej granicy, ani o tragediach mieszkańców charkowskiej Sałtiwki, którzy patrzą na Ciebie bezradnym wzrokiem i pytają: „co, będziesz nas opisywał jak cyrkowe dziwadła dotknięte nieszczęściem?”. W jednej wiosce kobieta zasłoniła ciałem obiektyw fotografa, który chciał zrobić zdjęcie starej, naprawdę starej sowieckiej karetce, wożącej pomoc rannym na front. „Nie - mówi - mamy swoją godność, nie fotografujcie naszej biedy” - wołała.
Więc jak tu wykrzyczeć z autentycznym przekonaniem, że trzeba Ukrainie pomagać ze wszystkich sił, skoro jest się pozbawianym słów i przykładów? Jak pomóc prawdzie - choćby sprawie tego chłopaka ze wsi - nie pomagając kłamstwu - rosyjskiemu zacieraniu śladów uprowadzenia jego małżonki. I tak oto trzeba opisać sieć dramatów i zbrodni, nie zdradzając tajemnic wojennych, trzeba walczyć ze złem rosyjskiej dezinformacji, ale bez zębów, bez pazurów, bez tylu wokoło zebranych przykładów. Jak dać świadectwo bez świadectwa i opisać dramat bez używania opisów? Tajemnice wojskowe, realia wojenne, dobro rozmówców i ofiar zbrodni, wszystko to pęta nie tylko język i pióro, furda z tym, ale ogranicza możliwość ekspresji i wołania: ratujcie kraj, ratujcie Ukrainę.
Czy da się jakimś szyfrem napisać o tym, by polski czytelnik zrozumiał, a by rosyjski nie pojął?
A jednak w przyfrontowej niemocy dziennikarskiej jest i skuteczna metoda nadania ukrytego komunikatu. Dzięki Bogu piszę przecież do sprawdzonych czytelników. Tych co patrzą na medialne relacje ze zniszczonych miast, słuchają opowieści obrońców, sami przyjmują Ukraińców w domach lub posyłają dary do bronionego kraju. Każdy komu w ręce wpadła „Pożoga” Zofii Kossak, jakiś Mackiewicz, Sergiusz Piasecki, czy choćby wspomnienia dziadków i babć z wiadomych wojen i terenów, kto zanucił antymoskalskie pieśni czy trzymał portrety Żołnierzy Wyklętych - ten rozumie. Każdy Polak, który rozumie czym był „Wrzesień 1939 roku” temu dziś wystarczy skrawek informacji, by zrozumieć czym jest przedwiośnie 2022.
Jaśniejszym się staje ten obraz, którego z frontu można opisać jedynie enigmatyczny fragmencik, a który odbiorcy przedstawi się w całej okazałości z pełnią rosyjskiej grozy i ukraińskiego poświęcenia.
Jest więc szyfr, którym można nad Wisłę skutecznie nadawać, a szyfrem tym jest kod kulturowy Polaków.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/592776-czego-nie-mozna-napisac-z-ukrainy-jakim-szyfrem-nadawac