W niedzielę 3 kwietnia Węgrzy zdecydują, czy powierzą dalsze rządy partii FIDESZ i premierowi Wiktorowi Orbanowi, czy też zdecydują się na zmianę, i dadzą parlamentarną większość zjednoczonej opozycji. Kandydatem sił opozycyjnych na premiera jest Péter Márki-Zay, lekko ekscentryczny konserwatysta i samorządowiec. Przewodzi on jednak „tęczowej koalicji”, gromadzącej siły od lewa do prawa, faktycznie zdominowanej przez postkomunistów Ferenca Gyurcsány’ego.
Wybory odbywają się w cieniu wojny na Ukrainie. Wojna zastąpiła pandemię covid w roli „metatematu”, który zdominował debatę. Rządzący Fidesz akcentuje kwestie związane z bezpieczeństwem i podkreśla swój dystans do toczącego się konfliktu. „Pokój, bezpieczeństwo, Fidesz” - tak brzmi najważniejszy przekaz. Opozycja akcentuje moralne mielizny takiej postawy, i zapowiada niesienie pomocy Ukrainie w razie zwycięstwa. Péter Márki-Zay wycofał się jednak z zapowiedzi wysłania broni, ponieważ zostało to źle przyjęte przez ogół wyborców. Jak oceniają analitycy, społeczeństwo węgierskie chce uniknąć wojny, nie jest tak przyjazne zaangażowaniu po stronie Ukrainy jak społeczeństwo polskie.
Kto wygra? Im bliżej do wyborów, tym sondaże wskazują na rosnącą przewagę Fideszu. Najnowsze badania dają partii Orbana 49 proc., a opozycji 44 proc. Co ważne, ta przewaga jest jednoznaczna szczególnie wśród aktywnych wyborców. Wysoka frekwencja - szacowana nawet na 80 proc. - zwiększa szanse obu największych bloków, i być może zepchnie wszystkie mniejsze ugrupowania pod próg. Dotychczasowy rekord frekwencji wynosi 72 proc. Spośród mniejszych partii szanse na wejście mają tylko dwa ugrupowania. Nasza Ojczyzna - resztówka po Jobbiku, która nie weszła do wielkiej koalicji, oraz prześmiewcza Partia Psa o Dwóch Ogonach. Bliżej progu jest Nasza Ojczyzna, ponieważ część wyborców skrajnie prawicowych ukrywa swoje przekonania, i nie deklaruje ich w badaniach.
Fideszowi sprzyjają dobre oceny premiera Orbana. Przed wojną szefa rządu dobrze oceniało ok. 50 proc. wyborców, obecnie wskaźnik ten wynosi 60-62 proc. Notowania Péter Márki-Zay spadają; wynika to z licznych gaf, które popełnił, a także z faktu, że opozycji nie udało się przesłonić rzeczywistego składu wielkiej koalicji, i roli, jaką pełnią w niej postkomuniści.
Fidesz nie ma jednak szans na utrzymanie większości konstytucyjnej. W 2018 roku dostał 6 lub 7 mandatów tylko dzięki temu, że „nadmiarowe” głosy z okręgów jednomandatowych przechodzą do puli listy partyjnej. Teraz ten mechanizm nie zadziała, bo kandydaci opozycyjni też będą mieli tego typu premię; opozycja wyłoniła po jednym kandydacie w każdym ze 106 jednomandatowych okręgów wyborczych. Większości konstytucyjnej nie zapewniłaby Fideszowi nawet 10 proc. przewaga.
Co ciekawe, struktura preferencji wyborczych Węgrów wyraźnie upodobniła się do tej, którą znamy z Polski. Jest wątpliwe, czy partia rządząca zdobędzie choćby jeden mandat w Budapeszcie! Z kolei opozycja raczej nie ugra wiele na prowincji. W sumie Fidesz może liczyć na mniej niż 40 proc. wyborców w Budapeszcie, a opozycja na mniej niż 35 proc. głosów poza stolicą.
Czy zjednoczona opozycja przetrwa, jeśli przegra wybory? Sprawa jest dyskusyjna. Jeśli zwycięstwo Fideszu będzie jednoznaczne, rozpad koalicji nastąpi być może jeszcze w czasie nocy wyborczej. Nie jest pewne, czy sam Péter Márki-Zay zdobędzie mandat (startuje w okręgu jednomandatowym, a nie z listy partyjnej). Będzie obwiniał o klęskę Gyurcsány’ego, który jednak wyjdzie z tej przygody z samymi zyskami: będzie dysponował ok. 20 mandatami w parlamencie, a tym samym zostanie liderem opozycji. Márki-Zay - nawet jeśli zdobędzie mandat - nie będzie mógł założyć swojego klubu w parlamencie, bo formalnie jego partia jeszcze nie istnieje, a kluby mogą mieć tylko te ugrupowania, które walczyły w wyborach. Opozycję czekał więc będzie okres chaosu i rozliczeń. Gyurcsány i Jobbik będą chcieli jednak zachować platformę współpracy partii opozycyjnych do wyborów europejskich, i także samorządowych, które odbędą się na Węgrzech w październiku 2024 roku.
Na trzy dni przed wyborami faworytem jest więc Fidesz. Wybory trudno jednak uznać za w pełni rozstrzygnięte, głównie za sprawą wojny na Ukrainie. To silny bodziec emocjonalny, który nawet w ostatniej chwili może przynieść zmianę sytuacji. Nie wiadomo też, czy sondaże odzwierciedlają rzeczywiste procesy społeczne; maszyna polityczna Fideszu jest bowiem tak sprawna i tak dominująca, że - paradoksalnie - może zamazywać to, co dzieje się „na dole”. A pamiętajmy, że Orban rządzi już 12 lat; w tej sytuacji zmęczenie wyborców brakiem zmiany też może okazać się istotnym czynnikiem. Generalnie jednak zmiana władzy w Budapeszcie byłaby z dzisiejszej perspektywy wielką sensacją.
Co ciekawe, jednym z poważniejszych problemów Fideszu są krytyczne głosy płynące z obozu polskiej prawicy; to jest element, który bardzo wpływa na sytuację, dodaje bowiem wiarygodności krytyce polityki wschodniej, którą formułuje węgierska opozycja. Dlatego odwołanie spotkanie ministrów obrony państw grupy wyszechradzkiej odbiło się szerokim echem. Z drugiej strony zauważono wypowiedź prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który wskazał, że prawdziwą linię polityczną Budapesztu zobaczymy po wyborach. Na pewno na Węgrzech brakuje zrozumienia, jak bardzo Polska przeżywa tę wojnę, jak mocno solidaryzuje się z Ukrainą, i jak bardzo ma świadomość, że to ona będzie kolejną ofiarą Kremla.
Wielu węgierskich analityków bliskich rządowi przyznaje, że „w sprawie Rosji to Polska miała rację”. Premier Orban rzeczywiście nie sądził aż do ostatnich godzin, że Putin uderzy z całą mocą na Ukrainę. Czy Węgry wyciągną z tego wnioski? Miejmy nadzieję, że tak. Bez tego utrzymanie „przedwojennego” poziomu współpracy z Węgrami będzie bardzo trudnym zadaniem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/592394-kto-wygra-im-blizej-do-wyborow-tym-wieksza-przewaga-orbana