W Rosji powinni Tuskowi pomniki stawiać po tym, jak się zachował przed i po 10 kwietnia 2010 r.
Jeśli ktoś sądził, że agresja Rosji na Ukrainę i przypominające politykę III Rzeszy pogróżki pod adresem Polski coś zmieniły w głowach tych, którzy od dawna mają w nich na… (no, powiedzmy poprzestawiane), to jest w bardzo mylnym błędzie. Tu konieczna jest informacja dla Borysa Budki: to jedno z najbardziej znanych powiedzonek Lecha Wałęsy, bo znowu będzie się awanturował, że to nie po polsku. Przeskakując Budkę i Wałęsę trzeba stwierdzić, że żadna tragedia i zagrożenie nie są w stanie wpłynąć na tych, na których nic nie wpływa, chyba że pochwała tego, o czym ponad 500 lat temu pisał Erazm z Rotterdamu. Zabawmy się więc w małą wprawkę z adoksografii.
Nie robi żadnego wrażenia to, że świetnie się w sytuacji zagrożenia wojną czują ci politycy opozycji, którzy byli na dobrej drodze, żeby zlikwidować polską armię. Jedno nazwisko trzeba wymienić koniecznie: Bogdan Klich. Choćby dlatego, że w czasie pokoju i za jego urzędowania w MON zdarzyły się dwie największe katastrofy, w których zginęła elita państwa, ale też najważniejsi dowódcy. A z armii został tylko ogryzek. I wcale nie wynikało to z doktryny, tylko z przekonania, że wojen nie będzie, a na wschodzie mamy tak wielkiego demokratę, że można o Rosji mówić w perspektywie członkostwa w NATO (specjalne gratulacje płyną w tym miejscu do Radosława Sikorskiego). Przypadkowo to ten sam demokrata, który teraz dowodzi napaścią na Ukrainę.
Gdy chodzi o armię i fizyczne zniszczenie elity państwa oraz wojska, największe gratulacje płyną do ówczesnego premiera Donalda Tuska. Nie tylko z powodu akceptowania polityki anihilacji, ale też specjalnych zasług w umacnianiu w Rosji demokracji oraz czynieniu z Putina jednego z największych wolnościowców na świecie. Jest oczywiste, że wobec takiego wielkiego i szczerego demokraty nie mogło być najmniejszych podejrzeń, że w Smoleńsku coś zbrodniczego przygotował. Dlatego trzeba było demokratę i jego państwo ochronić, a polskich przywódców i dowódców wręcz przeciwnie, tym bardziej że przecież nie żyją i nie mogą nic powiedzieć.
Nie ma większego od Donalda Tuska dobrodzieja w dziele fałszowania prawdy o narodowej tragedii. W Rosji powinni mu pomniki stawiać po tym, jak się zachował przed i po 10 kwietnia 2010 r. Jak rozumnie zaakceptował ten cały kit, który mu 10 kwietnia wcisnął Putin, co potem jeszcze ugruntowała specjalna wysłanniczka Ewa Kopacz. Jak dalekowzrocznie sprawił, by w świat poszła jedynie słuszna wersja Tatiany Anodiny, samemu w tym czasie szusując na nartach w Dolomitach, bo przecież premier nie jest od tego, żeby dbać o własne państwo, gdy racja stanu tego wymaga.
Czy kogoś może dziwić, że po napaści na Ukrainę i otwartych pogróżkach wobec Polski Donald Tusk wpada w szał, gdy wraca sprawa tragedii smoleńskiej i roli w niej największego demokraty ostatnich co najmniej 200 lat? I słusznie oburza się Tusk, że to działanie na rzecz Putina oraz Rosji. Tusk działał przeciwko nim, co najmniej od lutego 2008 r. (pierwszej wizyty w Moskwie po objęciu funkcji premiera), a najbardziej konsekwentnie i twardo od 10 kwietnia 2010 r. Takiego twardziela jak Tusk to Putin nigdy przedtem ani potem nie spotkał.
Jak można w ogóle wspominać o Smoleńsku w czasie, gdy nawet Tusk z Klichem i Sikorskim mogliby po raz pierwszy pomyśleć i pozwolić sumieniu zademonstrować swoje istnienie? Nie można, bo to działanie na rzecz Putina i Rosji. Wszystko, co wcześniej robili nie było działaniem na rzecz Putina i Rosji, gdyż to by skrajnie kompromitowało formalnie premiera i ministrów polskiego rządu. I otwarcie stawiało sprawę odpowiedzialności. A za co mogą odpowiadać tak wybitne postacie? Za nic. Nawet gdyby przyjąć ratunkową wersję, że to kompletne niedojdy, a nie wyjątkowi szkodnicy.
Właściwie wszystko, co przybliża nas do jakiejkolwiek prawdy jest szkodliwe. I to jest w pełni zgodne z myślą przewodnią „Pochwały głupoty” Erazma. Prawda szczęścia nie daje, a sprawia wyłącznie kłopoty. Tusk, Sikorski i Klich wpadli na to nawet bez Erazma. Dlatego teraz, gdy nawet „dzidzi to widzi”, tym bardziej nie wolno zabiegać o prawdę. Przecież tylko Putin na tym skorzysta, gdy wreszcie nawet małe dzieci dodadzą dwa do dwóch. Nie wolno tego robić, bo może wyjść na jaw nikomu niepotrzebna prawda o zasługach Tuska, Sikorskiego i Klicha. To znaczy potrzebna, ale wyłącznie Putinowi. I ktoś się jeszcze dziwi, że Tusk się wścieka?
Istnieje jednak dziedzina, że Tusk się nie wścieka, a wręcz przeciwnie. To „praworządność”. Tu, wbrew temu, co mówiła była ambasador USA Georgette Mosbacher, ręki Putina nie widać w ogóle, choćby wpychał swoje łapy we wszystko i wykorzystywał wszystkich użytecznych idiotów i zwykłą agenturę. Widać wyłącznie zasady, prawo i europejskość, czyli świętości, których kalać nie wolno. Co tam wojna, jak można załatwić rząd Prawa i Sprawiedliwości. Tym bardziej, jeśli w wyborach nie idzie. I tu rozwalanie własnego państwa jest działaniem na wskroś patriotycznym, a wręcz jest obowiązkiem. I nawet Putin oraz agresja Rosji w tym nie przeszkodzą. Zasady to zasady.
Nie może Polska dostać należnych jej pieniędzy z UE, gdy święte zasady miałyby polec na ołtarzu wojny. Te zasady są ważniejsze niż wojna. Ważniejsze są nawet konkretne zasadki, jak sprawa tego, czy sędzia Igor Tuleya ma orzekać czy nie. Wojna to nie powód, by najwspanialsza kasta w dziełach Rzeczypospolitej (niezależnie od jej numeru) zawiesiła swoją szlachetną walkę czy przestała równie szlachetnie donosić za granicę. Niedoczekanie! Wojna to są pierdoły przy zasadach i fundamentach wartości. Tym bardziej, gdy kasta nie ma nawet cienia racji. Są racje wyższe, czyli niższe.
Naprawa Rzeczypospolitej i postawienie na nogi spraw stojących na głowie, to dywersja. A tym bardziej wyjaśnienie kłamstw z przeszłości, w których rękę Putina widać bardziej niż w Warszawie dar Stalina. Wojna to najlepsza okazja, by wszystko ukryć i zachachmęcić, bo jak nie, to Putin będzie to rozgrywał. Co z tego, że robił to przez ostatnie 15 lat, skoro intencje jego pomocników po polskiej stronie były szlachetne?
Teraz nie czas dzielić, trzeba łączyć. Tylko, broń Boże, nie fakty, bo po co komu one. Trzeba wyprać przeszłość i już do niej nie wracać. I żadna wojna nie powinna w tym przeszkadzać. A gdyby ktoś chciał wkurzać Donalda Tuska, to niech wie, że jemu nie zaszkodzi, a Putinowi pomaga. Bo każda prawda o Tusku to woda na młyn mordercy z Kremla. A nawet dopiero ta prawda czyni z niego mordercę, bo przecież wcześniej nim nie był, Gruzja sama się najechała, zaś Krym sam się od Ukrainy oderwał. A Tusk nawet nigdy nie był w Smoleńsku i nie było żadnych żółwików, o sopockim molo nie wspominając. Co było do udowodnienia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/592032-w-rosji-powinni-tuskowi-stawiac-pomniki