„Nie ma wątpliwości, że skoro mówimy o warszawskim przemówieniu, które było transmitowane w Europie właściwie w prime-time, powtarzane we wszystkich mediach i transmitowane w świecie, to prestiż takiego miejsca wzrasta. Nie chodzi tu o takie forum, jakim są np. Helsinki dla konferencji KBWE. Byliśmy bowiem nie tylko sceną dla tego spotkania, ale podmiotem, czy kreatorem całej tej sytuacji” - mówi portalowi wPolityce.pl Artur Wróblewski, amerykanista, politolog, wykładowca Uczelni Łazarskiego.
CZYTAJ TAKŻE:
„Historyczna wizyta prezydenta Bidena”
Amerykański przywódca Joe Biden w piątek i sobotę przebywał w Polsce, a najważniejszym momentem jego wizyty było wystąpienie na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie. O ocenę znaczenia tego wydarzenia pytamy amerykanistę Artura Wróblewskiego.
Wizytę oceniam jako historyczną, ponieważ miała miejsce w ważnym momencie. Tak ważnym, jak np. 1989 r., kiedy to prezydent George H. W. Bush zapowiedział wsparcie, także finansowe, dla transformacji w Polsce. Podobnie w 1993, 1994 i 1997 r. mieliśmy wizyty prezydenta Clintona, podczas których zapowiedział i zagwarantował przyjęcie do NATO. Natomiast w tej chwili mamy sytuację, gdy ważą się losy naszego kraju, tak naprawdę na 50 lat do przodu
— wskazuje nasz rozmówca.
Jest to wizyta historyczna także dlatego, że padły konkrety dotyczące amerykańskiej polityki. Pamiętamy czasy prezydenta Obamy, kiedy była mowa o reorientacji polityki w stronę Azji i Pacyfiku, natomiast tutaj widzimy wyraźnie, że Amerykanie będą skupiać swoją uwagę na tym, co dzieje się w Europie i wspomagać, wzmacniać flankę wschodnią, gwarantować strefę demokracji, wolności, praworządności i bronić jej przed złem imperializmu rosyjskiego
— dodaje.
Jeżeli niektórzy są rozczarowani, że być może w wystąpieniu prezydenta Bidena nie padły konkrety, to warto spojrzeć na historię przemówień amerykańskich przywódców, które później określano mianem „doktryn”. One zawsze miały naturę ogólną i kierunkową. Warto wspomnieć chociażby słynne wystąpienia prezydenta Harry’ego Trumana z marca 1947 r. znane jako „Doktryna Trumana”, gdzie przywódca USA mówił o konieczności walki z komunizmem. A w tym przemówieniu nie padły ani razu słowa „Związek Radziecki”, choć wszyscy wiedzieli, że jego tematem jest potrzeba obrony właśnie przed ZSRR i imperializmem komunistyczno-sowieckim
— podkreśla wykładowca Uczelni Łazarskiego.
W przemówieniu prezydenta Bidena mieliśmy żelazne odniesienia do religii, żelazne odniesienie do Lincolna, natomiast ważne jest to, co dzieje się później czy też w tle takich ważnych przemówień. A dzieje się wiele, bo już w połowie marca Amerykanie zasygnowali w ramach ustawy budżetowej prawie 14 mld dolarów na różnoraką pomoc dla Ukrainy. Dlatego w tym przemówieniu nie trzeba było wielu konkretów, bo konkrety są już nam trochę znane
— zauważa.
„Prezydent Biden mówił także do Amerykanów”
Dlaczego nie padły bardziej znaczące deklaracje dotyczące np. pomocy wojskowej bądź to dla Ukrainy, bądź to dla Europy Wschodniej?
Mówienie o „Forcie Biden” czy deklaracje wysyłania broni ofensywnej na Ukrainę, wpisywałyby się w pewnego rodzaju eskalowanie atmosfery - a przecież amerykańska strona już jasno powiedziała, że nie chce eskalować sytuacji w Ukrainie. Jeżeli tego rodzaju „fajerwerki” pojawiłyby się w warszawskim przemówieniu Bidena, to Amerykanie trochę zaprzeczaliby sami sobie
— podkreśla Wróblewski.
Nasz rozmówca zwraca uwagę także na inny ważny aspekt wizyty prezydenta Bidena, a zwłaszcza przemówienia w Warszawie. Wymiar tego wystąpienia był bowiem nie tylko regionalny ani nawet globalny.
Jako że prezydent Biden przemawiał do świata, to musiał trochę ogólnie mówić. Zwracam jednak uwagę, że wystąpienie amerykańskiego przywódcy było skierowane także do wyborców w Stanach Zjednoczonych. Nie mógł sugerować amerykańskim wyborcom, że Waszyngton, nie daj Boże, szykuje na terytorium Ukrainy jakiś drugi Wietnam, Irak czy Afganistan, bo wówczas taki amerykański wyborca - przykładowo z Alabamy, Ohio czy Montany - czasami nie zainteresowany polityką zagraniczną, mógłby przestraszyć się wojny i nie zagłosować na Partię Demokratyczną, czyli partię prezydenta Bidena
— zaznacza.
Politolog zwraca uwagę, że na jesieni Amerykanów czekają wybory do Izby Reprezentantów, zaś notowania Demokratów nie są aktualnie najlepsze.
Ten wymiar polityki wewnętrznej również jest ważny dla amerykańskiego prezydenta i on przemawiał też z myślą o swoich własnych wyborcach, elektoracie swojej partii, ponieważ kampania wyborcza w Stanach Zjednoczonych trwa tak naprawdę przez cały rok. Nie ma tam przerwy
— podkreśla amerykanista.
„Status Polski niepomiernie wzrósł”
Czy to wydarzenie podniosło pozycję Polski na arenie międzynarodowej? Artur Wróblewski podkreśla, że „było transmitowane w Europie właściwie w prime-time, powtarzane we wszystkich mediach i transmitowane w świecie”.
Prestiż takiego miejsca wzrasta. Nie chodzi tu o takie forum, jakim są np. Helsinki dla konferencji KBWE. Byliśmy bowiem nie tylko sceną dla tego spotkania, ale podmiotem, czy kreatorem całej tej sytuacji
— zaznacza.
Nie ma więc wątpliwości, że status Polski w rankingu państw na świecie niepomiernie wzrósł. Wydaje się również, że nasze kontakty ze Stanami Zjednoczonymi wydają się także zbliżać w kierunku relacji partnerskiej, odchodząc od tej bardzo asymetrycznej, którą znamy od 1989 r.. Od ponad 30 lat zawsze było tak, że coś chcieliśmy, jakieś pieniądze, pożyczki, umorzenia długów przy pomocy USA, wejścia do NATO, pomocy w UE, broni, LNG. Dziś natomiast relacje są takie, że doradzamy Stanom Zjednoczonym czy też wykonujemy pewne zadania w ramach naszego bilateralnego sojuszu w tej części Europy. Jeżeli nie weszliśmy jeszcze do tej ścisłej czołówki, pierwszej ligi światowej dyplomacji, gdzie są takie państwa jak Wielka Brytania, Izrael czy Korea Południowa, to do tej pierwszej ligi coraz szybciej się zbliżamy
— ocenia.
Nieważne kto rządzi w USA?
Pytany o to, czy wizyta prezydenta Bidena pokazała, że niezależnie od tego, kto jest prezydentem Stanów Zjednoczonych, Polska zawsze ma w USA partnera, nasz rozmówca zwraca uwagę, ze amerykańska polityka ma zawsze „trochę konserwatywną naturę”, jest bowiem „raczej polityką kontynuacji niż zmiany”.
Amerykanie też patrzą na ten region i na Polskę jako pewnego rodzaju kontynuację tego, co zaczęło się w 1989 r. i dlatego było wiadomo, że po prezydencie Trumpie również prezydent Biden będzie kontynuował tę politykę zacieśniania relacji z Polską - gospodarczych, dyplomatycznych, wojskowych
— wskazuje wykładowca Uczelni Łazarskiego.
My zresztą też mamy w Waszyngtonie taką pozycję, że niezależnie od opcji politycznej sprawującej władzę, te relacje zawsze są tak samo dobre. Inna sprawa to pewna „chemia” między politykami. Wiadomo, że jeden dogaduje się lepiej, drugi być może gorzej. Z Donaldem Trumpem politycy konserwatywni, prawicowi, mieli świetne relacje, natomiast wiadomo było, że politykom opozycji, chociażby poprzez Sikorskiego czy różnego rodzaju propagandystów opozycji, bliżej do Demokratów w Stanach Zjednoczonych
— podkreśla amerykanista.
Nie oznacza to jednak, że Demokraci traktują polską opozycję poważnie. Bo Amerykanie są pragmatyczni i traktują poważnie przede wszystkim tego, kto rządzi, kto jest u władzy. Oczywiście, pod warunkiem, że trzyma się pewnej busoli moralno-etycznej oraz dotyczącej wolności, demokracji i praworządności. Innymi słowy - Amerykanie na pewno oceniają Polskę jako kraj demokratyczny.
— podsumowuje.
Not. Joanna Jaszczuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/591805-wroblewski-o-wizycie-bidena-prestiz-polski-wzrasta