Najpewniej Tusk rozmawia w polskich sprawach z samym sobą albo ze swoim kapciowym, czyli Pawłem Grasiem.
Już kilka miesięcy załatwia Donald Tusk sprawę zatwierdzenia polskiego Krajowego Planu Odbudowy i odblokowania środków dla Polski z Funduszu Odbudowy. Jak powiedziałby absolwent Oxfordu (kolega Radosława Sikorskiego?), wybitny ekonomista Nikodem Dyzma, „sprawa jest w załatwianiu”. Tusk przyczepił się do KPO niczym huba do drzewa i to nie jako saprofit, lecz pasożyt. Przyczepił się w momencie, gdy pojawił się pierwszy komunikat, że być może Komisja Europejska zrobi wreszcie to, co do niej należy. Ale wciąż nie zrobiła.
Donald Tusk nie widzi najmniejszej sprzeczności między głosowaniem europosłów swojej partii za blokowaniem KPO oraz pozbawieniem Polski środków z Funduszu Odbudowy, a ich odblokowywaniem. Czyli oni blokują, a on bohatersko odblokowuje. Zupełnie jak w socjalizmie wedle definicji Stefana Kisielewskiego, czyli takiego ustroju, który bohatersko rozwiązuje problemy stworzone przez ten ustrój i nieznane w żadnym innym. Pełne ucieleśnienie marksistowskiej dialektyki – chodzi o to, żeby był ruch, jak bezsensowne by to wszystko nie było.
Tuska zamierzają już w kwietniu 2022 r. wywalić z posady przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej, choć on sam chciał pozostać do końca roku. Szybko się na nim poznali, podobnie jak wcześniej w roli przewodniczącego Rady Europejskiej, ale Angela Merkel go obroniła. Teraz nie ma Tante Angeli, a i fucha w EPL mało kogo obchodzi. W politycznej hierarchii różnych europejskich bytów były polski premier jest obecnie najzwyczajniej nikim. Ale on się z tym nie może pogodzić.
Sam się mianował tym, który odblokuje pieniądze dla Polski, choć nie ma najmniejszego wpływu na Komisję Europejską, która może o tym zdecydować. Od kilku miesięcy twierdzi, że jest już tuż, tuż, choć nikt ważny w Brukseli z nim o tym nie rozmawiał. Po prostu słusznie przyjęto, że szkoda czasu, bo ani Tusk nie ma na nic w Brukseli wpływu, ani nie jest nikim ważnym w Polsce, w kogo warto byłoby zainwestować. Najpewniej Tusk rozmawia więc w polskich sprawach z samym sobą albo ze swoim kapciowym, czyli Pawłem Grasiem.
Były premier za wszelką cenę chce udowodnić, że jeszcze coś znaczy, dlatego opowiada bajki o wpływach „na samej górze”. Niestety góra nic o tym nie wie, a nawet nie chce wiedzieć. Bo po co. Tylko negocjacje z polskim rządem mają sens, bo tu można coś ugrać. Tusk nie ma natomiast żadnych atutów, niczego nie może wymienić na coś innego. To dlatego nikt poważny nigdy nie chciał z nim rozmawiać o odblokowaniu środków dla Polski, bo równie dobrze można by w tej sprawie rozmawiać z koniem (nawet z tym koniem).
Większość Polaków dobrze wie, że Tusk nic nie może, bo teraz to za wysokie progi na jego nogi. A im więcej osób to wie, tym intensywniej Tusk zawraca im głowę opowieściami o tym, jak wciąż jest ważny. Po tylu latach w Brukseli mógłby wiedzieć, że tam władza musi mieć realne odniesienie – do struktur UE albo władz krajowych. Wszelkiego rodzaju aspirujący, nawet jeśli kiedyś zajmujący ważne stanowiska, są albo nikim, albo natrętnymi petentami. Tam się nic nie dostaje za niegdysiejsze zasługi bądź za wyobrażenia, tym bardziej megalomańskie.
Właściwie to nie wiadomo, komu i po co Tusk chce coś udowadniać, po co zawraca głowę, skoro – jak zgodnie mówią Marek Belka i Ryszard Petru – „wszyscy wszystko wiedzą”. Nawet w Platformie wiedzą, poza różnymi umysłowymi rozwielitkami, że Tusk nic nie może, a tylko się pręży, żeby ktoś się nabrał obserwując samo to prężenie. Przecież równie dobrze mógłby mówić, że negocjacje w sprawie pieniędzy dla Polski prowadzi w Tuwalu, zamiast w Brukseli. Stolica Belgii jest tylko po to, że tam na co dzień różni ważni ludzie urzędują. Ale obecność tam Tuska (w specjalnej misji) ma takie samo znaczenie, jakby w tym czasie był w Vaiaku (na Tuwalu). A tam byłby pewnie zauważony, skoro ta stolica nie ma nawet 700 mieszkańców.
Tusk się napina z tą Brukselą, choć chyba nawet on nie wierzy, że ktokolwiek od niego czegokolwiek oczekuje. A kolejne komunikaty o przystąpieniu przezeń do odblokowywania pieniędzy (na samej górze samej góry, bo głowa psuje się od góry) to coraz żałośniejszy kabaret. Mam zatem prośbę do tych jego kolegów, których jeszcze czasem słucha, żeby się nie męczył z tym załatwianiem. Nikt tego od niego nie oczekuje i nikt nie jest na tyle naiwny, by sądzić, że jest w stanie cokolwiek zrobić. On od kilku miesięcy dyżuruje w sprawie pieniędzy dla Polski, żeby przypisać to sobie, gdy tylko zapadnie pozytywna decyzja. Oczywiście poza nim. Jednak to nie ma żadnego sensu, skoro nikt tego tak nie potraktuje. Niech więc sobie jedzie na jakieś wakacje (choćby na Tuwalu), bo nam się bidulek zmarnuje w tym bezpłodnym udawaniu i podskakiwaniu. Im dłużej to będzie trwało, tym bardziej będzie żałosne.
Panie Tusk, nie ma pan żadnego mandatu i nie ma żadnych możliwości. Proszę więc Polakom nie zawracać gitary. Nie ma bowiem nic gorszego niż pomaganie Polsce przez pana. Gdyby faktycznie pan coś mógł, to byłoby też nieszczęście, skoro wszystko, za co się pan zabrał i miało mieć pozytywne dla Polski skutki, okazywało się kompletną klapą. Dlatego wielka prośba: niech pan już nikomu nie pomaga, a przede wszystkim Polsce w sprawie unijnych pieniędzy. Po prostu nie życzymy sobie kolejnego nieszczęścia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/591410-prosba-do-tuska-niech-za-zadne-skarby-nie-pomaga-polsce