Piątkowe Zgromadzenie Narodowe było wydarzeniem historycznym. Ważna rocznica (wstąpienia Polski do NATO), odczytywana w wojennym kontekście potwierdzającym niezbędność Sojuszu, z ważnymi gośćmi z zagranicy i rzadko spotykaną polską jednością, ze świetnym przemówieniem prezydenta Andrzeja Dudy, mocnym przekazem solidarności z krwawiącą i walczącą Ukrainą - to wszystko zapamiętamy na długo.
Bez wątpienia zapiszą się też w polskie pamięci społecznej zdania, które ukraiński prezydent Wołorymyr Zełenski poświęcił tragedii smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 roku.
Pamiętamy, jak były badane okoliczności tej katastrofy. Wiemy, co to oznaczało dla was, i co oznaczało dla was milczenie tych, którzy wszystko dokładnie wiedzieli, ale cały czas oglądali się jeszcze na naszego sąsiada.
Nie musiał tych słów wypowiadać. Nikt nie miałby pretensji, nikt by się nie zdziwił, gdyby po prostu zbył milczeniem tę narodową tragedię sprzed 12 lat. Koszmarnie to zabrzmi, ale tak - przyzwyczailiśmy się do straszliwej samotności w tym temacie. My, społeczność propolska, która po 10 kwietnia 2010 roku stanęła do walki o prawdę, przeciw zapomnieniu, kłamstwom, podłości i hańbie jaką byłaby zapomniana i nie ścigana śmierć narodowej elity w ruskim błocie. Poprowadził tę walkę premier Jarosław Kaczyński.
A jednak prezydent Zełenski uznał, że musi to powiedzieć. Bo już wie, że oni - Putin i reszta - zdolni są absolutnie do wszystkiego. Bombardowanie miast ukraińskich, mord, gwałt i terror wobec narodu ukraińskiego, wulgarne polityczne żądania zmierzające do rzucenia na kolana sąsiada - to też nikomu na Ukrainie nie mieściło się w głowie jeszcze i rok temu. Dziś jest okrutną codziennością. I wymusza refleksję. Stąd powrót do Smoleńska, który widziany z dzisiejszej perspektywy otwiera serię coraz bardziej bezczelnych eliminacji polityków zdefiniowanych przez Kreml jako wrogowie, coraz mniej skrywanych napaści, najazdów, prowokacji i zamachów.
Główny argument odrzucających tezę o zamachu w Smoleńsku polegał przecież na „niewyobrażalności” czegoś takiego, na dodatek dokonanego na rosyjskiej ziemi, w dniu w którym czciliśmy pamięć ofiar Zbrodni Katyńskiej. Ileż razy słyszałem: „zbyt narzucające się, by było prawdziwe”. A jednak, każdy dzień potwornej zbrodni na Ukrainie i potwornego kłamstwa, które temu towarzyszy, rzuca na to wszystko coraz wyraźniejsze światło.
Być może prezydent Zełenski ma też poczucie jakiejś narodowej winy? Jeśli przyjąć, że współcześni sowieci zdolni są do takiej zbrodni, a śp. prezydent Lech Kaczyński i towarzyszące mu osoby poległy w Smoleńsku (zawsze pisałem, że to za najbardziej prawdopodobne), to trzeba też przyjąć, że była to ofiara za bardzo konkretne wartości i czyny.
Za postawę konsekwentnie propolską, bardzo niewygodną dla Kremla, zwłaszcza iż miał do wyboru uległą i sprzedajną politycznie ekipę Tuskowo-Komorowsko-peeselową.
Za obronę niepodległości Gruzji, Ukrainy, państw bałtyckich, za niezgodę na powrót imperium zła na dopiero co wyzwolone od sowietyzmu i rosyjskiej tyranii tereny.
Niestety, jak to często bywa, z wyjątkiem byłego już - dziś więzionego w Gruzji - prezydenta Micheila Saakaszwilego niewielu z przedstawicieli krajów o które szła walka, chciało potem o tym pamiętać.
Pytają w internecie: czy Zełenski powiedział, że tam był zamach? Powiedział dokładnie to, co chciał powiedzieć. Wszystko jasne. Ta wiedza niedługo wypłynie w całości, pęknie „milczenie tych, którzy wszystko dokładnie wiedzieli”.
Zastanawiają się jaką minę miał słuchający tych słów Donald Tusk? Mnie to w ogóle nie interesuje. Ta ciekawość zakłada, że jest u tego polityka jaka głębia i prawda, która może się objawić widocznymi wyrzutami sumienia, może rumieńcem. Nic takiego nie istnieje a łatwość z jaką dzisiaj on, pupil i protegowany pani Merkel chce „deputinizować” Europę pokazuje nam, że na słowo prawdy i samorozliczenia liczyć nie możemy. Zresztą, jego kariera międzynarodowa ruszyła po Smoleńsku właśnie dlatego, że usypiał czujność Polaków, dawał alibi Berlinowi do interesów z Moskwą, a polityków przestrzegających w Polsce przed zagrożeniem ustawiał jako rzekomych „rusofobów”. Co może dzisiaj powiedzieć, jeśli chce nadal pozostać na scenie? A chce, bardzo chce.
Warto czytać słowa wypowiedziane przez prezydenta Ukrainy w jeszcze jednym kontekście - tego, co stwierdziła była ambasador USA w Warszawie Georgette Mosbacher. „Sporo z tego, co docierało na Zachód, było efektem rosyjskiej dezinformacji” - stwierdziła.
Dziś widać w pełni, że Polska jest kluczowym elementem bezpieczeństwa w regionie. I nie jest to wniosek publicystyczny ale wynik testu najbardziej brutalnego z możliwych: wojny. Zniszczenie jej elit państwowych, osłabienie ekonomiczne, podważanie wiarygodności, odbieranie dobrego imienia, atakowanie z wszystkich stron było celem Kremla i jego machiny przez ostatnie kilkanaście lat. Na wiele dawnych wydarzeń tak właśnie musimy spojrzeć i solidnie je przemyśleć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/589540-zelenski-o-smolensku-mowic-nie-musial-uznal-ze-powinien