W 2008 roku prezydent Polski Lech Kaczyński przebywał w Nowym Jorku na sesji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych, gdzie wziął udział w konferencji Foreign Policy Association. W przemówieniu wygłoszonym około pół roku po napaści Rosji na Gruzję, prezydent Kaczyński powiedział, że „Rosja pokazała taką twarz, jaką chciała pokazać. To nie był zbieg okoliczności”. „Rosjanie potrafili stworzyć receptę na wpływ zarówno w Unii Europejskiej jak i w NATO” - mówił wówczas prezydent Polski. Poniżej przypominamy treść całego wystąpienia.
CZYTAJ TAKŻE:
Mam mówić dzisiaj o NATO o wyzwaniach z tym związanych, o których można było mówić z większą łatwością i lekkością jeszcze pół roku temu, może nawet trzy miesiące temu, ale nie dziś. Szanowni państwo, przed wielu laty, o czym przed chwilą państwo zostaliście przez pana prezesa poinformowani, byłem w Polsce kimś w rodzaju odpowiednika doradcy prezydenta Stanów Zjednoczonych do spraw bezpieczeństwa. To były lata odległe. Wraz z swoim bratem należałem do nielicznych polityków, którzy postawili przed Polską cel: wejście do NATO.
Były to pierwsze lata niepodległości. Nie mieliśmy wtedy łatwo w naszym kraju, gdzie krążyły naiwne opinie o roli Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy Europejskiej; mówiono wręcz, choć w Polsce rzadko, ale w sąsiednich krajach częściej, o likwidacji NATO, które jest już niepotrzebne wraz z rozpadem systemu komunistycznego, bo przecież dla obrony przed tym systemem powstało w roku 1949. Nie mieliśmy łatwo, ale w ciągu dwóch lat nasza koncepcja stała się już obowiązującą, także dla partii postkomunistycznej w naszym kraju w roku 1993. Nie mieliśmy też łatwo, ponieważ po waszej stronie początkowo byli i przeciwnicy, były podobno – nie jestem w stanie powiedzieć, na ile to prawda – zobowiązania wobec ostatniego prezydenta i pierwszego sekretarza komunistycznej partii Związku Radzieckiego Michaiła Gorbaczowa co do tego, że Polska wprawdzie nie będzie dalej w Układzie Warszawskim, który uległ rozwiązaniu, ale też nigdy nie będzie w NATO.
W Polsce była żywa koncepcja, nie wiem, na ile agenturalna, że Polska powinna być czymś pośrodku. Zachodnia część naszego, w porównaniu z Ameryką bardzo małego, ale jak na Europę dużego kraju, miała być bardziej pod wpływami zachodnioniemieckimi, wschodnia - rosyjskimi, bo jeszcze wtedy de nomine Związek Radziecki istniał, choć były to ostatnie wręcz miesiące jego istnienia. I tu wygraliśmy. Krok po kroku przekonywaliśmy administrację amerykańską do tego, że NATO powinno zostać poszerzone – i poszerzone zostało. Dziś jesteśmy w NATO od dziewięciu lat. Chciałem skorzystać z okazji, żeby obecnemu na tej sali głównemu negocjatorowi Polski, a obecnemu ambasadorowi przy Narodach Zjednoczonych panu Andrzejowi Towpikowi serdecznie podziękować.
Tak, ten dzień w 1999 roku był dla mnie wielkim dniem, choć byłem wtedy poza polityką; przedstawiając mnie, pan prezes ominął lata 1995-2000, gdy wróciłem na uniwersytet, czyli do swojego zawodu. Dlaczego? Bo już na początku lat 90. mówiliśmy, że struktury bezpieczeństwa na świecie dzielą się na miękkie i twarde. I jedyną istniejącą twardą strukturą bezpieczeństwa jest NATO. I tylko NATO jest w stanie zapewnić, nie idealne, bo nic idealnego na tym świecie nie ma, ale pewne bezpieczeństwo. I to osiągnęliśmy.
NATO zostało poszerzone, nie tylko zresztą o nasz kraj. Ale problemy się nie skończyły. Powstaje pytanie, dlaczego się nie skończyły? Myślę, że głównym powodem jest to, że świat i mechanizmy jego działania okazały się nieporównanie bardziej skomplikowane, niż to wydawało się na początku lat 90. Wtedy wybitny politolog i socjolog amerykański Fukuyama mówił o końcu historii.
Historia jednak jakoś się nie chce skończyć. W ogóle się nie kończy i stawia przed nami coraz to nowe problemy. W tym i problem bezpieczeństwa w różnych wymiarach: międzypaństwowym, a także tym związanym z działalnością terrorystyczną. To są dwa główne problemy, dla których NATO jest w dalszym ciągu potrzebne.
Pozwólcie państwo, że skupię się najpierw na sprawach międzypaństwowych. Tu głównym problemem dla NATO, które jest organizacją szeroką, ale jednak regionalną, chciałem przypomnieć, choć region to bardzo wielki jak na nasz świat, stały się przemiany naszego rosyjskiego partnera. Rosja przeżywała w latach 90. okres, nie pierwszy w swej historii, który nosi nazwę „smuta”: okres dezintegracji nie tylko Związku Radzieckiego, ale i Rosji, Federacji Rosyjskiej jako takiej. Olbrzymiego osłabienia władzy centralnej. Olbrzymiego wzrostu przestępczości, wręcz prawie przestępczych rządów w pewnych okresach, nie w skali kraju, ale poszczególnych regionów.
Rosja przeżywała więc olbrzymie trudności. Nie przestała być podmiotem prawa międzynarodowego, istotnym graczem, ale jej rola gwałtownie spadła. Państwa, które wyłoniły się z dawnego Związku Radzieckiego, na ogół pozostawały w ręku dawnych komunistycznych przywódców, takich, którzy byli, można powiedzieć, mocno znacjonalizowani, jeżeli chodzi o swoje narody. Mocno związanych z ich obyczajowością, często niezwykle odmienną od naszej europejskiej, często ze światem, który jest światem klanowym po prostu, bo to się w wielu tych krajach zdarza, ale mieli przeszłość komunistyczną. Nie stanowili dla ówczesnej Rosji szczególnego zagrożenia, chociaż wykazywali tendencję do samodzielności.
Okres smuty w Rosji się skończył nawet nie z chwilą, gdy władzę w Rosji przejął prezydent Putin. W moim przekonaniu zaczął się kończyć już nieco wcześniej, w ostatnich latach pełnienia funkcji prezydenta, bo może nie wykonywania władzy, ale pełnienia funkcji przez prezydenta Jelcyna, dziś już nieżyjącego, jak wiemy. I wtedy zaczęła się odradzać tendencja, która zresztą nigdy do końca nie wygasła – to jest bajka, że ona wygasła kiedykolwiek – do odbudowy imperium, które pracowicie było budowane od niewielkiego księstwa w wieku XV, Księstwa Moskiewskiego, przedtem ważniejsze jeszcze było Twerskie, a przecież historyczną stolicą tak zwanej Rusi jest Kijów, jeszcze z wieków średnich, aż po państwo, które sięgało od granic zachodniej części dzisiejszej centralnej Polski, aż po Alaskę, po część Stanów Zjednoczonych. Alaska została, jak wiadomo, sprzedana przez Rosjan. Część waszego kraju należała do Rosji przez dłuższy okres. A były także próby, jeżeli chodzi o Kalifornię. To też trzeba pamiętać, były takie próby.
Ta tendencja imperialna zaczęła się powoli odradzać w różnych formach i jej przyczyny są bardzo skomplikowane. Myślę, że podstawowa to coś, co jest zapisane w tradycji danego narodu i państwa, w tradycji relacji między władzą a społeczeństwem, to w Rosji ma olbrzymie wręcz znaczenie. To tradycja zupełnie odmienna niż ta transatlantycka. W końcu także tym, że nowa elita władzy, która się wyłoniła po komunizmie, jest elitą wywodzącą się z komunistycznego aparatu. W pierwszym rzędzie z jego części siłowej. Mówię tutaj o wywiadzie i kontrwywiadzie cywilnym, a także służbie bezpieczeństwa, to jest KGB oraz o GRU, to jest służbie wywiadu wojskowego. Według niektórych obliczeń aż 78 proc. części dzisiejszej rosyjskiej elity władzy ma to pochodzenie; jeżeli nawet przyjmiemy, że te dane są przesadzone, to i tak jest to tendencja, jeżeli chodzi o pochodzenie aparatu, dominująca.
Tak wyglądała w Rosji własność i pamiętajcie państwo, że do dzisiaj w Rosji o własności decyduje władza. W środę można być właścicielem, a w czwartek przestać nim być, bo władza tak zadecydowała. To jest jedno z największych nieporozumień, zarówno europejskich w pierwszym rzędzie, ale w dużym stopniu i amerykańskich przedsiębiorców, amerykańskich korporacji, że mylą pojęcie własności europejsko-amerykańskiej i pojęcie własności tam.
Do czego prowadzi to wszystko, o czym mówię? Do tego, że odrodzenie się tendencji imperialnej było rzeczą niejako naturalną, naturalnym dążeniem rosyjskiej elity. Jak ono jest realizowane? Tu trzeba sobie powiedzieć jasno: Rosjanie stworzyli wielką kulturę i Rosjanie mają olbrzymią ilość wad, ale są oni genialnymi politykami.
Sam przed wielu laty myślałem, że kiedy Polska będzie w NATO, kiedy Polska będzie także w Unii Europejskiej, ale nie o tym dzisiaj mowa, to będziemy mieli za plecami twardą ścianę, krótko mówiąc – będziemy zupełnie bezpieczni; ale nie jest tak, bo Rosjanie potrafili stworzyć receptę zarówno na wpływy w Unii Europejskiej – w stopniu dużo większym, jak i w NATO – w stopniu dużo mniejszym, ale również. Inaczej mówiąc, dzisiaj sam fakt przynależności do tych dwóch organizacji przed rosyjskimi wpływami nadmiernymi, bo Rosja jak każdy kraj ma prawo też do swoich wpływów, wcale nie chroni.
Można zapytać w takim razie, dlaczego jestem takim entuzjastą NATO. Jak już mówiłem – nic lepszego nie ma. Moja definicja NATO to eksporter względnej stabilizacji i pokoju, pewny eksporter. W każdym razie w 95 proc. pewny. Jakie tu podam przykłady? Grecja i Turcja należą do NATO, wiemy jakie są ich historyczne stosunki. Znamy sprawę Cypru. Mogę dzisiaj tutaj zapewnić państwa, że gdyby obydwa te kraje nie były w NATO, mielibyśmy między nimi co najmniej dwie wojny w ciągu ostatnich dziesięcioleci.
Kto by wygrał? Nie wiadomo, ale te wojny by były. Stosunki są napięte. Spór nieuchylalny, można powiedzieć, trudno go rozwiązać; ale wojen jednak nie ma. Dlatego też jestem tak gorącym zwolennikiem rozszerzania NATO, rozszerzania jego odpowiedzialności. Dlatego tak bardzo chcę, żeby Ukraina, Gruzja do NATO należały.
Przejdźmy teraz do sprawy konkretnej: do kryzysu gruzińskiego, bo o tym kryzysie mówiłem na początku, kiedy powiedziałem, że gdybym przemawiał tutaj kilka miesięcy wcześniej, to byłbym w innej sytuacji. Kryzys gruziński ma różne aspekty, ale cytując człowieka, z którym na ogół się nie zgadzam, choć ma wielkie zasługi w walce z komunizmem, jednego z moich rodaków, mogę powiedzieć, że w Gruzji Rosja pokazała taką twarz, jaką chciała pokazać. To nie był zbieg okoliczności. „My możemy, a wy jesteście bezradni”. Kto to są wy? Wy to jest cały Zachód. Niestety w tym przypadku i Unia, i NATO.
Dlaczego wykazałem tam, wraz ze swoimi przyjaciółmi z państw bałtyckich: Litwy, Łotwy, Estonii, także z Ukrainy, ten stopień determinacji? Dlatego że byłem przekonany, że planem maksymalnym Rosjan jest usunięcie władzy Saakaszwilego; to był plan maksymalny, bo tam zawsze są warianty i w zrealizowaniu tego planu zdołaliśmy się wspólnie przeciwstawić. Oczywiście Polska jest za słaba, żeby być tutaj głównym graczem, ale była graczem istotnym. Władza nie została usunięta. Żelazna zasada integralności terytorialnej została w sposób bardzo śmiały naruszona i o to właśnie chodziło.
„Wy jesteście bezradni” - jakie to ma znaczenie z punktu widzenia geopolitycznego? Otóż dla Europy, a także dla Stanów Zjednoczonych nie rejon Gruzji – ona służy tylko jako droga – ale Azerbejdżanu, dzisiaj na pewno, a Kazachstanu być może jutro; to samo dotyczy Turkmenistanu, to olbrzymie zasoby gazu i ropy naftowej: tego, co jest niewspominanym jeszcze dotąd przeze mnie potężnym narzędziem w ręku Rosji. Była szansa na doprowadzenie tego do Europy, do europejskich portów, a więc być może i dalej, z ominięciem Rosji. Dziś ta szansa została w sposób znaczny zmniejszona. Trzeba tego niezmiernie żałować.
A czy był na to sposób? Tak. Determinacja przede wszystkim ze strony NATO. Dlaczego mówię o NATO, a nie o Unii Europejskiej? Po pierwsze są to organizacje o innym charakterze. NATO jest organizacją o charakterze polityczno-obronnym i przestrzegam przed koncepcją, o której słyszałem na posiedzeniach Rady NATO, nie będę w tej chwili mówił, kto jest wygłaszał, ale wielcy tego świata, choć nie ze Stanów Zjednoczonych je wygłaszali, że NATO powinno być tylko organizacją polityczną, NATO powinno wracać do celów obronnych. NATO to jest organizacją, poprzez którą realizuje się odpowiedzialność waszego kraju – tak się złożyło, że dziś jednoznacznie najpotężniejszego na świecie – za bezpieczeństwo światowe. NATO to też jest organizacja, poprzez którą państwa europejskie powinny realizować swoją dużą, coraz większą część odpowiedzialności.
I tutaj przechodzimy do kolejnej sprawy, o której chciałem powiedzieć kilka słów. Mianowicie, współpraca Stanów Zjednoczonych w ramach NATO. W Unii Europejskiej istnieje taka tendencja, i to bardzo silna, która polega na tym, aby skolektywizować przynależność państw Unii Europejskiej, które jednocześnie należą do NATO. To nie są wszystkie państwa, jest kilka wyjątków, czyli państw, które są w Unii, a do NATO nie należą i do tego nie chcą należeć. Tylko też musicie tutaj zrozumieć postawę mojego kraju, a szczególnie postawę rządu z lat 2005-2007, a także moją osobistą, otóż my nie chcemy do końca kolektywizować przynależności państw Unii Europejskiej do NATO. Ta kolektywizacja bowiem powoduje dominację najsilniejszych państw europejskich, a te państwa dzisiaj wykazują postawę w tej sferze, w której istnieją zagrożenia, które bym określił jako postawę niezwykle wręcz umiarkowaną. Niezwykle wręcz miękką.
I dlatego też nie jest w interesie Stanów Zjednoczonych, ale także nie jest w interesie mojego kraju to, aby ta przynależność była nadmiernie kolektywizowana. Europa powinna brać coraz większą odpowiedzialność za bezpieczeństwo. Powiem otwarcie: wysiłek obronny Europy jest zbyt mały. Tak, to prawda. To jest jeden problem, droga do jego zwiększenia nie idzie poprzez kolektywizację przynależności do NATO. To oznacza faktycznie, przy całym moim szacunku i przyjaźni, decydowanie przez dwa państwa: Niemcy i Francję. Ich postawa jest znana. Przy całym szacunku i przy tym, co chciałem podkreślić, że to są bliscy sojusznicy mojego kraju.
Przy okazji trzy słowa o tym, co my w Polsce, ja osobiście, były premier, uważają za wielkie zwycięstwo, a mianowicie o zawarciu umowy o tarczy między Polską a Stanami Zjednoczonymi. Poprzedni rząd, rząd mojego brata był całkowicie zdeterminowany w tej sprawie. Następny miał wątpliwości. Zwyciężyliśmy, jest ta umowa. Jest ta umowa i tą właśnie umowę uważam za przejaw czegoś jeszcze innego.
Nawet NATO w niektórych przypadkach ze względów, nazwijmy to, biurokratycznych, zawodzi. Tu jedyną szansą na to, żeby powstały początki tego systemu obrony antyrakietowej, którego celem jest tym razem walka z terroryzmem, były bilateralne stosunki między Stanami Zjednoczonymi a Polską i między Stanami Zjednoczonymi a Republiką Czeską. O tym też trzeba pamiętać, że są jeszcze sprawy, w których trzeba wyjść do stosunków bilateralnych, a nie działać nawet przez NATO, bo tego rodzaju działanie jest najskuteczniejsze.
Czy ja potrafię odpowiedzieć, jaka jest tu recepta, co tak, a co nie? Nie, bo to zależy od konkretnego przypadku, w tym przypadku zasada relacji bilateralnych okazała się zasadą zdecydowanie najskuteczniejszą.
Szanowni państwo, można zadać pytanie, co by było, gdyby Gruzji przyznano MAP? Tak samo jak Ukrainie, ale w tej chwili nie o Ukrainę chodzi. Otóż w moim przekonaniu operacji osetyńsko-abchaskiej by nie było. Jest koncepcja, wczoraj się z nią zetknąłem, że byłaby to największa kompromitacja NATO. Nie, nie byłoby prawie na pewno takiej kompromitacji, daję na to 90 proc., bo nie byłoby okazji do tego, żeby się skompromitować. Działania rosyjskie na pewno nie zaniechane, w tym sensie, że nie byłoby żadnych działań wobec Gruzji, miałyby jednak zupełnie inny charakter. I to też jest w moim przekonaniu kolejny dowód na to, że musimy mieć odwagę w poszerzaniu, bo to jest zgoda nie tylko Stanów Zjednoczonych, chociaż klucz jest oczywiście w Waszyngtonie, ale zgoda wszystkich państw do NATO należących. To jest niejako moje główne przesłanie, jeżeli chodzi o NATO.
Oczywiście każdy kraj, który przystępuje, musi spełnić pewne warunki elementarnej demokracji i elementarnego wysiłku militarnego. Nie ma przynależności do NATO i powiedzenia: to my w tej chwili własnych sił zbrojnych nie musimy rozwijać, zaoszczędzimy sobie, Amerykanie, czy ktoś inny zrobi to za nas. Taka postawa, nieobca niektórym krajom, jest postawą całkowicie fałszywą. W świetle zdarzeń gruzińskich, które są sytuacją jednostkową, ale niezwykle istotną, bo jak mówiłem, jest to klucz do całej środkowej Azji, sytuacja wymaga zmiany sposobu myślenia w NATO, a myślę, że i w Unii Europejskiej. Zmiany, która idzie dzisiaj z olbrzymią trudnością, która jest drogą kamienistą i prowadzącą niezwykle ostro do góry. Moje, niestety niemałe już życiowe doświadczenie wskazuje, że o taką zmianę sposobu myślenia trzeba walczyć, że to, co dzisiaj mówi jedna osoba, jutro powiedzą cztery, a pojutrze 40, czyli w tym gremium większość i mogę zapewnić państwa, że niezależnie od tego, że nie zawsze przysparza mi to popularności, a często przysparza wiele bólu, ja tą walkę w ramach tego, co mi dał Bóg, czyli roli prezydenta dość dużego państwa europejskiego, ale średniego w skali świata, będę starał się pełnić, bo mam obawy.
Nie mówiłem dzisiaj o innych obawach związanych ze sprawą Chin, z relacją między południem a północą, ze sprawą ekspansji fundamentalizmu muzułmańskiego, czyli świata, który całkowicie zmienia naszą cywilizację. Tutaj na sali widzę olbrzymią ilość pań i bardzo się cieszę z tego; ale gdyby fundamentalizm muzułmański zatriumfował, nie widziałbym tutaj na sali żadnej z pań, to jest całkowita, można powiedzieć, zmiana cywilizacji.
To są wszystko też niebezpieczeństwa, ale nie myślę w tej chwili w skali globalnej, myślę w skali wielkiego regionu, gdzie może dojść do napięć, bo wierzenie, że zaspokojenie czyichś imperialnych potrzeb spowoduje, że się zatrzyma i uspokoi, jest po prostu wierzeniem w cuda. Wolno wierzyć w cuda, ludzie, którzy są chrześcijanami, nawet powinni w nie wierzyć. Tylko cuda zdarzają się niezmiernie rzadko.
wkt/prezydent.pl/TVP Info
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/588511-tak-o-rosji-w-2008-roku-mowil-prezydent-lech-kaczynski