Do Hrebennego jadę z Marią, studentką z Ukrainy. Na przejściu granicznym ma się pojawić jej babcia i siostrzenica. Podróżują autem razem z mamą oraz siostrą Marii. Na granicy się rozstaną. Matka z córką wrócą do Chmielnickiego, wcześniej jadąc jeszcze po dzieci z rodziny, które mieszkają w obwodzie odeskim. Babcia i mała Ewa (za kilka godzin będzie obchodzić 6. urodziny) przyjadą z nami do Warszawy i zamieszkają z Marią w kawalerce.
CZYTAJ TAKŻE: Do Polski z Ukrainy w piątek wjechało 35 tys. osób! Wiceszef MSWiA: „Granicę przekraczają praktycznie kobiety z dziećmi”
Strach miesza się z wielką nadzieją
Słyszeliśmy, że pomoc - i państwa i zwykłych Polaków - już jest imponująca, ale nie wiemy, co zastaniemy na miejscu. Dojeżdżamy niemal pod szlaban. Nie ma kolejki, bo nie są już wpuszczane samochody na polskich rejestracjach, a tych z ukraińskimi nie ma tak dużo. Dochodzi północ. Ukraina przygotowuje się na drugą - jak się okaże, niezwykle ciężką - noc wojny. Przez całą drogę śledzimy doniesienia w mediach społecznościowych i na ukraińskich portalach. Strach miesza się z wielką nadzieją, że bohaterscy Ukraińcy zatrzymają silniejszego agresora.
Na przejściu grubo ponad setka samochodów na poboczu i w okolicznej uliczce zamienionej w długi parking. To Polacy i mieszkający u nas Ukraińcy, którzy czekają na uciekających przed rosyjskimi rakietami. Po drugiej stronie 20-kilometrowa kolejka aut. Pani Nadia z Ewą mają przejść pieszo. Pytam strażnika granicznego, dlaczego nie widać przechodzących. Okazuje się, że busy i autokary straży pożarnej zabierają z przejścia uchodźców i przywożą do Polski, do oddalonej o kilka kilometrów szkoły w Lubyczy Królewskiej. Tu powstał jeden z ośmiu punktów recepcyjnych, w których przybywający do naszego kraju otrzymują pomoc.
Długo czekamy na granicy. Po czterech godzinach okazuje się, że auto z rodziną Marii jest wciąż 9 km od przejścia. Z relacji w internecie wynika, że to mogą być nawet 24 godziny czekania. Babcia z wnuczką postanawiają ruszyć do granicy pieszo. My przejeżdżamy do Lubyczy.
Za chwilę wstanie sobotni świt, a zniknie pięknie wyeksponowany nad koronami drzew intensywnie świecący półksiężyc. Ten malowniczy obrazek brutalnie kontrastuje z rzeczywistością, oddaloną ledwie o kilka kilometrów, gdzie ukraińskie niebo co chwilę rozrywają wysyłane przez Putina pociski.
Przed szkołą coraz więcej ludzi, parking pełen jest aut.
Co kilka minut podjeżdża pojazd strażaków, który przywozi pieszych uchodźców. Szybkie rozpakowanie i odjeżdża po następnych. Jak się później dowiem, przez to miejsce w ciągu kilkunastu godzin przewinęło się już grubo ponad tysiąc osób. To prawie wyłącznie kobiety i dzieci. Wszyscy jacyś dziwnie spokojni. Może to zmęczenie?
Z boku czekają busiki, w niektórych cześć miejsc jest już zajęta. Oczekiwanie na wypełnienie pozostałych. Za szybą kartki: Warszawa, Rzeszów, Kraków. W środku kobiety i dzieci.
Wszystko tak zorganizowane, że przybysze nie muszą się martwić, jak dostaną się do swoich bliskich, znajomych w miastach oddalonych o setki kilometrów.
„Jeśli chcecie się zagrzać, umyć - śmiało”
Zanim wejdziemy do budynku, podjeżdża dostawcze auto popularnej firmy wynajmującej samochody na godziny. Przypomina mi się, że rano czytałem gdzieś, iż wycofali z rynku wiele swoich pojazdów, by skierować je do pomocy na granicę. Przewożą ludzi, ale i dostarczają najbardziej potrzebne teraz rzeczy.
Za drzwiami szkoły jest ciepło i gwarno. Jak w ukropie uwija się przesympatyczna pani Iwona, która zawiaduje wszystkim, co się tu dzieje.
Nie umknie jej nikt wchodzący, chodź ludzie przewijają się niczym w magazynie spedycyjnym. Ktoś coś wnosi, przenosi, ktoś idzie się myć, ktoś szuka tłumacza, ktoś szuka znajomych. Pani Iwona wita każdego, kieruje do przygotowanych miejsc. Wskazuje, gdzie są toalety, a którędy wejść na salę gimnastyczną, gdzie można odpocząć. Jednocześnie selekcjonuje dary, których nieustannie przybywa. Tu „spożywka”, tu baterie, tu pieluchy, tu koce. Odsyła dwóch młodych mężczyzn z wielkimi workami. „Ubrań nie przyjmujemy”. W tej chwili najbardziej brakuje plastikowych sztućców, kubeczków. Lecz za chwilę może się to zmienić - chęć do pomocy jest tak wielka, iż można się spodziewać, że któryś z wolontariuszy błyskawicznie dowiezie deficytowe jednorazówki.
Każdy wchodzący słyszy pytania:
Dokąd jedziecie? Ktoś tam na was czeka, macie tam rodzinę? Czego wam potrzeba? Jeśli chcecie się zagrzać, umyć - śmiało.
Ktoś potrzebuje telefonu.
Chcecie dzwonić? Na polski numer? Dam wam swoją komórkę
— pani Iwona każdą sprawę załatwia błyskawicznie i po paru sekundach już zajmuje się kolejną.
Pojawia się dwóch studentów z Iranu. -Dokąd jedziecie? - Do Iranu. - Ambasada was zabierze. Poczekajcie tu, zaraz wam wszystko powiemy - pani Iwona nie zostawia nikogo bez odpowiedzi.
Na sali gimnastycznej trzy sektory przedzielone wielkimi kotarami. W każdym ponad 20 łóżek polowych. Śpiące kobiety, dzieci. Przy stołach można zjeść posiłek. W salach lekcyjnych na antresoli też porozstawiane łóżka.
Z oddali dobiega cichy płacz dziecka. Pierwszy raz słyszę, by ktoś tu płakał. Poza mną samym, bo widok tych dzieciaków - od niemowlaków, przez przedszkolaków, po nastolatków - rozbraja. Ich nie powinno tu być! Nikt nie miał prawa brutalnie wyrywać ich z ich świata!
Jak to możliwe, że grupka roześmianych maluchów potrafi się w takich chwilach beztrosko bawić? Nie są tak mali, by nie rozumieć co się dzieje. Przez chwilę znów są w swoim świecie. „Odyn, dwa, try, czotyre, piat…” - i zaczynają się ganiać.
Zagaduję policjanta, który pomaga dosłownie we wszystkim. Pokieruje gośćmi, przyniesie stół. Jest tu od czternastu godzin.
Może i bolą mnie trochę nogi, ale wie pan, że nie czuję zmęczenia? Gdy tu jestem, czuję sens tego, co robię. Nieprawdopodobnie szkoda mi tych ludzi. Proszę się rozejrzeć: tu są same kobiety i dzieci. Nie rozumiem kraju, który ma wszystko, może żyć bogato, ale zajmuje się napastowaniem innych. Gdy miałem piętnaście lat, był dla mnie krajem wrogim, bo jestem z Legnicy (tam stacjonowały wojska radzieckie - przyp. red.) i dalej takim jest.
Podkreśla, jak wielkim szacunkiem darzy Ukraińców:
Była tu dziewczyna z Kijowa. Opowiadała, jak przebijała się przez Lwów. W tym czasie jej ojciec jechał z Niemiec. Miną się, nawet nie zobaczą, bo on się spieszy do wojska. Dzwoniła moja żona. Widziała na ulicy grupkę młodych chłopaków, którzy się zebrali i pełni werwy ruszali bronić kraju. Proszę popatrzeć na tych ludzi
— wskazuje na salę gimnastyczną.
Tu nie ma żadnych kłótni. Aż chce się pomagać. Jest rewelacyjna atmosfera. A Polacy rwą się do pomocy.
Wspomina, że cały dzień i noc spędził tu prawnik. Sam przyjechał. Był na każde zawołanie Ukraińców. Nie tylko pisał „kwity”, ale też chwytał torby i pomagał nosić.
Tak jest cały czas. Gdy w którymś momencie padło hasło, że potrzeba kilku osób do dźwigania stołów, mało się nie pozabijali
— funkcjonariusz opowiada o wolontariuszach, którzy w Lubyczy wyrośli jak spod ziemi.
„Chłopaki, robicie dla nas więcej niż UE, Biden i cały świat”
Być może właśnie ich spotykam przed budynkiem. Trzech mężczyzn przyjechało z Gdańska dwoma autami. Przywieźli wiele kartonów z jedzeniem, środkami higienicznymi. Z powrotem zabiorą uchodźców. Jeden z gdańszczan odmówił asysty w wyprawie kolegi, a w swoim samochodzie dokręcił dodatkową kanapę, by zmieściło się więcej osób.
Mam nadzieję, że gliny się nie przyczepią. Ale może przymkną oko. Przecież nie jedziemy na grzyby ani na ryby.
Takich ochotników jest naprawdę wielu. Przyjeżdżają w ciemno. Na kartonach piszą nazwy miast, do których mogą kogoś zawieźć.
Odzywa się do nich Ukrainka w średnim wieku:
Chłopaki, robicie dla nas więcej niż Unia, Biden i cały świat. A wiecie, co nam zrobił Putin przez te osiem lat? Zbudował patriotyczną świadomość. I to działa! Faceci odstawiają swoje kobiety i dzieci na granicę i wracają walczyć.
Na marginesie dzieli się ciekawym spostrzeżeniem:
A wiecie, że na granicy przestali brać łapówki?
Rozmawiamy o tym, czy Ukraina się obroni. Nikt w to nie wątpi.
Tu nikt nie rozpacza. Nie widać, że to kobiety, którym świat właśnie zawalił się na głowę - mężowie, ojcowie z dnia na dzień musieli pójść na wojnę, a one uciekać z kraju. Zachowują się nad wyraz dzielnie. Jak ich mężczyźni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/587281-putin-zbudowal-nam-patriotyczna-swiadomosc-reportaz