Po agresji Rosji na Ukrainę Niemcy stanęły w obliczu ruin swojej wschodniej dyplomacji. „Tej wojny nie było w umowie koalicyjnej SPD, FDP i Zielonych”- pisały wczoraj niemieckie media, zmartwione, że kanclerz Olaf Scholz, kierujący od zaledwie trzech miesięcy koalicyjnym rządem, musi się już mierzyć z tak poważnym kryzysem. Niemieccy politycy, od lewicy po prawicę, byli na zmianę „zszokowani”, „wstrząśnięci” i czuli się „oszukani” przez gospodarza Kremla. A przecież było tak dobrze: „Tani gaz za grube euro, za które z kolei Rosjanie mogli kupować produkowane w Niemczech samochody, maszyny i urządzenia; ten model miał swój urok. Berlin był nawet gotów w imię tego modelu pogodzić się z oburzeniem Europy Wschodniej i amerykańskimi wątpliwości wobec jego sojuszniczej lojalności. Putin teraz zniszczył to wszystko, i to na wiele lat“ – ten pogląd wyrażony na łamach lokalnej gazety „Mitteldeutsche Zeitung” świetnie oddaje nastroje, które zapanowały wczoraj u naszych sąsiadów za Odrą. Było dobrze, a zły Putin wystawił wszystko na szwank.
Nadszedł więc czas na samokrytykę. Nagle okazało się, że były kanclerz Gerhard Schröder, jak dotąd chętnie konsultowana szara eminencja socjaldemokratów i szef rady dyrektorów w rosyjskim koncernie naftowym „Rosnieft”, stał się persona non grata. Sekretarz generalny SPD Kevin Kühnert w programie publicystycznym „Maischberger” przekonywał, że Schröder powinien zrezygnować ze swoich rosyjskich koneksji. A Annegret Kramp-Karrenbauer, do niedawna niemiecka minister obrony, stwierdziła na Twitterze, że po Gruzji, Krymie i Donbasie „nie zrobiono nic (w Berlinie-red.), by powstrzymać Putina”. „Jestem zła. To historyczna porażka” – dodała była bliska współpracowniczka Angeli Merkel, która w latach 2018-2021 była także przewodniczącą chadecji. Także szefowa MSZ z ramienia Zielonych Annalena Baerbock odważyła się skrytykować zachodnią (czytaj: niemiecką) politykę wobec Kremla. Zachód był jej zdaniem naiwny, powinien był „izolować Putina zamiast z nim współpracować”. Inni, tak jak Norbert Röttgen, który w 2021 bez powodzenia ubiegał się o przywództwo CDU, nagle opowiedzieli się za wysłaniem broni Ukrainie, choć wcześniej byli temu stanowczo przeciwni. „Bez zdolności wojskowych nie będziemy w stanie prowadzić polityki ani dyplomacji, bo nie będziemy traktowani poważnie, jak teraz doświadczyliśmy – mówił polityk przed specjalnym posiedzeniem Komisji Spraw Zagranicznych Bundestagu. Odezwała się nawet sama Angela Merkel, architekt (wraz z Frankiem-Walterem Steinmeierem) dotychczasowej polityki niemieckiej wobec Rosji oraz planu deeskalacji konfliktu w Donbasie, który teraz tak dramatycznie zawiódł. Była kanclerz zdecydowanie „potępiła działania Kremla”. Sarah Wagenknecht, polityk skrajnie lewicowej partii Die Linke, miłośniczka Marxa oraz Lenina, przyznała, że „myliła się w ocenie prezydenta Rosji”. Okazał się on nie być gołąbkiem pokoju, za którego go uważała.
Za politykami poszli publicyści, bijąc się w pierś za poparcie, które udzielali procesowi Mińskiemu, Nord Stream 2 i dialogowi z Kremlem, wierząc, że Putin, choć z KGB, to taki ukryty demokrata, któremu zależy na dobrych relacjach z Zachodem. „Putin wykorzystał Mińsk do wzmocnienia swojego aparatu wojskowego i represyjnego za pieniądze, które Zachód płacił mu za surowce. […] Zależność od rosyjskiego gazu wzrosła wraz z rozpoczęciem przez Merkel transformacji energetycznej. Gazpromowi pozwolono nawet kupować magazyny gazu w Niemczech. Merkel broniła Nord Stream 2, którego celem jest rozbicie UE – rzekomo tylko dlatego, bo nie chciała zadzierać ze swoim partnerem koalicyjnym SPD i niemieckimi inwestorami” – czytamy w artykule autorstwa Robina Alexandra w „Die Welt”. W skrócie: Niemcy byli entuzjastycznie nastawieni do Rosji, a powinny byli wykazać się pesymizmem. Choć można być skłonnym odczuwać satysfakcję powodu upadku dotychczasowej niemieckiej „Ostpolitik”, radość jest nie na miejscu, bo cenę za błędy Berlina, i to wysoką, płaci obecnie Ukraina. A państwo, które przyznaje, że myliło się w ocenie Rosji, jest najsilniejszym gospodarczo i politycznie graczem w Europie, pełniącym rolę przywódcy w UE. W obliczu faktu, że to Berlin (oraz Paryż i kilka innych stolic) wyhodowało sobie właśnie takiego Putina, atakującego państwo sąsiedzkie, takie deklaracje to trochę mało. Szczególnie biorąc pod uwagę dalszą niechęć Niemiec do wysłania Ukrainie broni defensywnej czy – w ramach unijnych sankcji - wykluczenia Rosji z systemu bankowego SWIFT.
Nie wiadomo także jak będzie w przyszłości wyglądała polityka Berlina wobec Rosji. Powrót do business as usual – czyli zawieszonego obecnie Nord Stream 2 i „dobrych relacji handlowych” – byłby kosztowny politycznie, ale nie jest oczywiście niemożliwy. Niemcy nie mając w zasadzie siły militarnej (według „Spiegla” Bundeswehra jest obecnie mniej mobilna niż ruchoma wydma), dysponują tylko soft power, który opierał się dotąd na neo-Bismarckowskiej maksymie utrzymywania lepszych relacji z mocarstwami, niż one ze sobą. Berlin wznosił się na poziom globalnego gracza odgrywając rolę arbitra pomiędzy Waszyngtonem, Pekinem a Moskwą. „Partnership in leadership” z Amerykanami równoważył dialogiem z Kremlem. To będzie teraz trudniejsze, ale prawdziwej refleksji nad tą kwestią wciąż nie widać. Ani nad faktem, że Putin odrzucił ofertę dołączenia do Zachodu, w obliczu potencjalnego, przyszłego konfliktu z Chinami. Trudno też przejść do porządku dziennego nad grą pozorów, którą prowadziły Niemcy przez ostatnie lata z Kremlem. Zabójstwo czeczeńskiego działacza w biały dzień w Berlińskim Tiergarten, otrucie Nawalnego, zachowanie Rosji w Donbasie, nie wpłynęły w żaden sposób na politykę wschodnią Berlina.
Wszelkie wątpliwości zgłaszane przez wschodnioeuropejskich partnerów, były odrzucane z absolutną nonszalancją. Elementy gazociągu NS2 już leżą na Rugii – słyszeliśmy. I co nam zrobicie? Rosja była w Berlinie na pierwszym miejscu, były doradca kanclerz Merkel, Christoph Heusgen, otwarcie przyznał w wywiadzie ze „Spieglem”, że Berlin nie podejmował żadnych działań, które Rosja mogłaby uznać za naruszenie swoich interesów. Otrzeźwienie przyszło o wiele za późno i za zbyt wysoką cenę. A podczas gdy Ukraińcy przelewają krew, niemiecki rząd odmawia poniesienia kosztów gospodarczych niektórych sankcji. Berlin wciąż się waha ws. SWIFTU. Dobrze, że chociaż obiecane hełmy dotrą w końcu do Ukrainy. Jak wyjaśnił niemiecki MON wysłałby je o wiele wcześniej, ale „nie był w stanie ustalić adresu dostawy”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/587209-niemcy-i-rosja-czyli-dwuznaczny-urok-samokrytyki