Jeśli opozycji chodzi o Polskę, to obowiązuje ją art. 82 konstytucji o „obowiązku wierności Rzeczpospolitej”. Ale najwidoczniej nie chodzi.
Oni się w ogóle nie zmienili, a tylko stwarzają pozory. I tkwią w jakiejś postkomunistycznej bańce. Donald Tusk urządził spotkanie z sześcioma emerytowanymi generałami, a na doczepkę z dwoma byłymi prezydentami (ciekawe, dlaczego zabrakło Lecha Wałęsy), dwoma ministrami obrony, jednym z MSW, obecnym marszałkiem Senatu i prof. Adamem Danielem Rotfeldem. Wszystko to ni z gruchy, ni z pietruchy. Urządził w prawie takiej samej scenografii jak Wojciech Jaruzelski organizował posiedzenia WRON, choć rzecz się działa w Centrum Prasowym „Foksal”. Wyglądało to jak w jaskini, lochu bądź schronie. Impreza była po to, żeby zademonstrować jedność. Zapewne jedność narodu, bo chodziło ponoć o spotkanie na temat bezpieczeństwa narodowego. W obliczu zagrożenia rosyjską agresją na Ukrainę.
Polski polityk, jeśli nie jest owładnięty szajbą nienawiści, demonstruje jedność wspierając własny rząd i prezydenta, czyli własne państwo. Szczególnie w sytuacji zagrożenia. Donald Tusk z podręcznym zestawem prezydenckim, marszałkowskim, generalskim, ministerialnym i profesorskim zorganizował albo atrapę państwa, albo jakiś twór równoległy. Do legalnych władz państwa bowiem się nie odnoszono. Nie wiadomo zresztą, do czego się odnoszono, bo zwykle takie spotkania są dość nudnym klubem dyskusyjnym. Z tą wadą, że są niezmiernie napuszone i okropnie banalne.
Owszem, byli prezydenci, ministrowie i emerytowani generałowie coś tam wiedzą, ale po latach zwykle ich opinie to mniej trochę ogólników i jakieś przypadkowe skojarzenia. Tak jest zawsze, więc nie ma się co silić, że tym razem było inaczej. Nie było, bo nie mogło być. Gdyby zresztą uczestnicy mieli jakąś oryginalną i cenną wiedzę, obecne władze i obecne służby po nią by sięgnęły. Tyle że nie ma po co sięgać. Czynni obecnie oficerowie i ich dysponenci oraz analitycy wiedzą bez porównania więcej, tym bardziej mając dostęp do NATO-wskich i amerykańskich danych wywiadowczych. I nie muszą urządzać przedstawienia, żeby się wiedzą dzielić i ją wzbogacać. Cyrk to się urządza dla Donalda Tuska i na potrzeby jego teatrzyku.
Jest właściwie pewne, że podczas nasiadówki z Tuskiem nic sensownego nie ustalono, choć Bronisław Komorowski zaraz po tym wydarzeniu chciał organizować jakiś zespół. To nie ten poziom wtajemniczenia. Opinie zgromadzonych polityków znamy od lat i nie wybiegają one ponad ich codzienne mądrości, czyli nudę. Opinie emerytowanych generałów też znamy i też pewnej części ciała to nie urywa, a nawet porządnie nie owiewa. Trochę popisów terminami wojskowo-strategicznymi i zwykły banał napompowany niczym balon. No i znamy samego Donalda Tuska, więc również nuda i banał.
Chyba nikt się nie spodziewał, że spotkanie w lochach (przynajmniej scenograficznie) wyłoni jakąś istotną ideę, sformułuje jakąś strategię. To było z góry nierealne. Chodziło tylko o to, że pokazali się w jednym miejscu ludzie mający kiedyś jakiś wojskowy i polityczny status i tyle. Za cały efekt robiły obrazki i wstęp. Tak zresztą jest w Polsce z większością tzw. debat, które są puste niczym pustynia Gobi. Ale za to mają niebywałe zadęcie.
Cała ta impreza w lochach (scenograficznie) służyła temu, żeby pokazać nie jedność, a alternatywę dla rządu i służb państwa. Tyle że tak się składa, iż w szczegółach ta alternatywa właściwie zawsze okazuje się mocno z przeszłości, i to wcale nie tej najnowszej. Albo Tusk ma taką skłonność, albo nie ma innych ludzi do dyspozycji, albo tylko tacy się przy nim odnajdują. Dlatego miało to wszystko posmak posiedzenia WRON z Jaruzelskim, choć przecież nikt tego nie planował. Bo gdyby, to byłby niespełna rozumu.
Przecież ci ludzie mogli się spotkać w Centrum Prasowym „Foksal” bez tej WRON-iej scenografii. Tyle że trzeba było budować napięcie. I stąd te lochy w scenografii. Tak czy owak góra urodziła mysz, ale mysz była duża i starała się piszczeć. Sensu to nie miało żadnego, poza pokazaniem alternatywy. Ale czy było warto? Czasem lepiej największych swoich atutów nie pokazywać, żeby ludzie raczej żyli złudzeniami niż przekonali się, iż król jest nagi. Ale nie mój cyrk, nie moje małpy.
Towarzystwo skupione wokół Tuska, PO i tej części opozycji, która czasem się dąsa, ale z zaprzęgu się nie wyprzęga, jeszcze bardziej do przeszłości wróciła w Parlamencie Europejskim. Zajmował się on m.in. korumpowaniem unijnych polityków przez Rosję. Dlatego 11 lutego 2022 r. europosłowie z grupy EKR - Witold Waszczykowski, Karol Karski i Assita Kanko - złożyli projekt poprawki, by nie tylko potępić praktykę kupowania polityków z państw UE przez rosyjskie firmy energetyczne, ale np. „wezwać rząd niemiecki do zamrożenia wszystkich europejskich aktywów byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera”. Podobne środki proponowano zastosować m.in. wobec byłego kanclerza Austrii Wolfganga Schuessela i byłego premiera Francji Francoisa Fillona. Żeby przestali się wysługiwać Putinowi, rujnując bezpieczeństwo energetyczne UE i Europy.
Posłowie PO (KO) w europarlamencie (niektórzy odważyli się wstrzymać od głosu) oczywiście nie mogli być przeciwko wolności działalności gospodarczej, choćby chodziło o płatnych sługusów Putina i przeciwników tej polityki energetycznej, którą na co dzień wspierają (wbrew sługusom Putina). Oczywiście popierają także Ukrainę. Nie szkodzi. Dlatego byli przeciw poprawce: Bartosz Arłukowicz, Jerzy Buzek, Jarosław Duda, Jarosław Kalinowski, Ewa Kopacz, Leszek Miller, Janina Ochojska, Róża Thun, Marek Belka, Robert Biedroń, Włodzimierz Cimoszewicz, Bogusław Liberadzki. Wstrzymali się: Magdalena Adamowicz, Tomasz Frankowski, Andrzej Halicki, Adam Jarubas, Janusz Lewandowski, Elżbieta Łukacijewska, Jan Olbrycht, Radosław Sikorski.
Powodem odrzucenia poprawki był zapewne zwyczajny oportunizm: po co się wychylać, jak może ktoś dyskretnie za to podziękuje, w czymś pomoże, będzie pamiętał i się zrewanżuje, choćby w obrębie Europejskiej Partii Ludowej. Czyli to, co zwykle bierze się na sztandary, w sytuacji osobistego bądź partyjnego interesu zamienia się w brudną szmatę. To i wówczas można pluć na Polskę razem z posłami z innych państw i partii. Bo to też się opłaca. Wszystko jest na sprzedaż: tak w wypadku parodii posiedzenia WRON, jak i odrzucenia poprawki przeciwko sługusom Putina. Kogo w takim razie ci ludzie reprezentują? Bo jeśli Polskę, to obowiązuje ich art. 82 konstytucji o „obowiązku wierności Rzeczpospolitej”. O ile kiedykolwiek ich to zajmowało i przejmowało.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/586125-urzadzanie-parodii-wron-taka-jest-opozycja