Fraza „Tusk się wściekł” to jeden z najbardziej idiotycznych chwytów PR-owych w polskiej polityce. Tusk się regularnie wściekał w latach 2007-2014 i wścieka się od lipca 2021 r.
Właśnie się wściekł z powodu turystycznego zacięcia marszałka Tomasza Grodzkiego i jego senatorskiej kamandy. Senatorowie zapragnęli przenieść się do Miami, a za chwilę do Dubaju. Powód jest prosty – tam jest ciepło, a przynajmniej cieplej. No i jedzie się za frajer, to znaczy podatnicy są frajerami, a senatorzy cwaniakami. Jedyną uciążliwością jest długi lot, choć do Dubaju mniej więcej dwa razy krótszy niż do Miami.
Donald Tusk wścieka się na zamówienie. Ilekroć wyjdzie na jaw coś negatywnego, szczególnie coś drażniącego poczucie ludowej sprawiedliwości bądź przyzwoitości, Tusk zamawia „wściek”. Oczywiście to wszystko „lipa” (jak mawiał syn Michał), bo Tuskowi wszystkie te rzeczy, na które musi się wściekać „wiszą kalafiorem”. Wściekanie się jest rytuałem, żeby opinia publiczna uwierzyła, że byłemu premierowi nic nie wisi, a wręcz przeciwnie.
Oczywiście Tusk w roli wściekającego się z powodu czegoś nieprzyzwoitego to czysta groteska, bo on sam często robi to, co musi go urzędowo wściekać u innych. I gdy nie ma widowni oraz kamer i aparatów, Tusk śmieje się z własnej wściekłości. A przy kamerach stroszy brwi, przybiera marsową minę, zaciska szczękę i porusza mięśniami twarzy. Żeby „wściek” był malowniczy.
Jakiś wygłup, wyskok czy występek poddanych Tuska to w tym cyrku zakłócenie równowagi, jakiegoś porządku, zaś jego wściekanie się to środek na ich przywrócenie. A przy okazji przypomnienie, że rządzi Leon, a nie jego dzieci. Po słowie „rządzi” lub przed nim można wrzucić ozdobnik na „k”, to wtedy wściekanie się jest zarazem ludowe i bardziej autentyczne. Gdyby były szef Rady Europejskiej się nie wściekał, to by oznaczało, że w partii realnie nie rządzi i że wszystko mu wisi, choć faktycznie przecież mu wisi, ale nie może tego okazać.
Ci, którzy Tuska znają, wiedzą, że on potrafi zademonstrować wściekłość w sekundę (no może w kilka sekund) – jak aktorzy ryczący na zawołanie na planie filmowym. I za sekundę może się histerycznie roześmiać, wprawiając obserwatorów w zakłopotanie, czy robi sobie z nich jaja czy jego samego bawi wpadanie we wściekłość. W każdej wersji to czyste jajcarstwo, nawet jak wściekły Tusk rzuca wzrokiem gromy. Przed laty wymyślono wściekanie się jako chwyt pokazujący poczucie sprawiedliwości i przyzwoitości wodza oraz to, że kieruje się względami moralnymi, choć to oczywiście lipa (bujda na resorach).
Wściekanie się Tuska jest jak termometr (taki współczesny), który na podwyższoną temperaturę reaguje czerwonym ekranem i sygnałem dźwiękowym. Tyle że przewodniczący PO jest i termometrem, i lekarzem, który go odczytuje, a potem ordynuje odpowiednią kurację. Ale nie po to, by pomóc, tylko żeby się zemścić – jak doktor Grünstein w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”, który wszystkich żołnierzy uważał za symulantów i ordynował lewatywę bądź płukanie żołądka. Tusk też coś tam ordynuje, tylko niekoniecznie sprawdza, jak to potem zrealizowano. Jego wściekanie się to tylko zaordynowanie lewatywy.
Gdyby zrobić katalog „wścieków” Donalda Tuska, byłby on obszerny, ale przede wszystkim rozrywkowy. No bo wściekanie się na zamówienie jest rozrywkowe. Tym bardziej wtedy, gdy to tylko pic na wodę. Zasadniczym stanem ducha Donalda Tuska, gdy chodzi o zarządzanie partią jest zblazowanie. On oczywiście potrafi się nakręcić, żeby malowniczo nienawidzić PiS i to też jest od jakiegoś czasu jego stan ducha. Ale nie w odniesieniu do swoich zbłąkanych owieczek. Dlatego wściekanie się jest teatralnie napadowe, ale sztuczne.
Tuskowi coraz mniej się chce wściekać z zaangażowaniem i poświęceniem. Przed laty jego wściekanie się było znacznie bardziej malownicze i operowało większą liczbą środków. Obecnie robi to na odczepnego, nie mogąc ukryć zblazowania. Ale tę różnicę jakości i formy starają się wypełniać funkcjonariusze sympatyzujących z nim mediów, którzy na wściekanie się czekają, bo to ma oznaczać, że ich idol jeszcze ma coś w portkach. Niektórzy nawet wiedzą, że wściekanie się to jedno z najbardziej rytualnych i groteskowych zachowań Tuska, ale nic innego nie mają, co by potwierdzało, że wódz i zbawca nie stał się kompletną ciamciaramcią.
W PiS wpadanie Tuska we wściekłość wywołuje pobłażanie, a nawet politowanie, bo wszyscy wiedzą, że to tylko cyrk. Ale po tym cyrku można wnosić, czy dzieje się coś nadzwyczajnego w PO czy panuje zwykła nuda. Gdy mamy wściekanie się, to znaczy, że trzeba chronić wizerunek partii, a skoro tak, to trwa jakaś kampania albo za chwilę się zacznie. Zwyczajowe zblazowanie trzeba odłożyć na półkę i odstawiać przedstawienie, że zaczyna się lub trwa poważna polityka. Faktycznie nie ma to żadnego związku, ale interpretatorzy „wścieku” Tuska mają pole do popisu, żeby to wszystko udramatyzować.
Wściekanie się Tuska jest już tak przewidywalne i mimo wszystko monotonne, że można się dziwić, iż to go jeszcze choć trochę kręci. Za chwilę dzieci w przedszkolach zaczną sobie robić jaja, bawiąc się przed leżakowaniem w zakłady, czy tego konkretnego dnia Tusk się wścieknie czy zrobi to następnego dnia. To wścieknie się jest więc już tak puste jak wzrok Klaudii Jachiry. Tym bardziej że Tusk przecież wcale się nie przejmuje tym, z jakiego powodu ma akurat napad wściekłości. Ma się wściec, to się wścieka, może nawet nie kojarząc, jaki był konkretny powód. Jeden zna się na polityce, drugi na ekonomii, inny na kulturze, a Tusk jest specjalistą od wściekania się.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/585669-czesto-slyszymy-ze-tusk-sie-wsciekl-ale-co-to-oznacza