„Komisja Europejska nie tylko ogłupia obywateli, ale robi im modelowe pranie mózgów. Eurokratom nie chodzi o to, aby ludzie przekonali się do ich racji, lecz by w nie uwierzyli. Proszę zwrócić uwagę jaki język obowiązuje kiedy jest mowa o „zielonej” rewolucji. Tam nie ma racjonalnych argumentów, lecz tylko emocjonalny szantaż” - wskazuje w rozmowie z portalem wPolityce.pl europoseł Izabela Kloc.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Do rachunków za prąd dołączana jest adnotacja, że 59 proc. ceny energii to wynik polityki klimatycznej UE. Tymczasem KE prowadzi w mediach społecznościowych kampanię, w której usiłuje wmówić, że to wcale nie polityka unijna odpowiada za prawie 60 proc. rachunku za prąd. Jednocześnie wcale nie zamierza reformować obecnie obowiązującego systemu ETS, dochody z którego idą głównie do kieszeni spekulantów, a nie na potrzeby poprawiania klimatu. Dlaczego KE próbuje ogłupiać obywateli i dlaczego czyni to w tak toporny, prymitywny sposób?
Izabela Kloc, europoseł PiS: Komisja Europejska nie tylko ogłupia obywateli, ale robi im modelowe pranie mózgów. Eurokratom nie chodzi o to, aby ludzie przekonali się do ich racji, lecz by w nie uwierzyli. Proszę zwrócić uwagę jaki język obowiązuje kiedy jest mowa o „zielonej” rewolucji. Tam nie ma racjonalnych argumentów, lecz tylko emocjonalny szantaż. Ursula von der Leyen pytana o przyczyny wzrostu cen uprawnień ETS odpowiada, że kto truje planetę ten musi słono płacić. Frans Timmermans radykalizm swoich propozycji uzasadnia moralnymi obowiązkami ludzkości. Kiedy natomiast pada pytanie o konkretne koszty wprowadzenia „Fit for 55” Komisja Europejska milczy i ma pretensje, że ktoś porusza takie kwestie. A dlaczego ten przekaz jest tak toporny i prymitywny? Odpowiedź jest prosta. Komisja Europejska czuje się bezkarna, a za tym idzie arogancja, bezczelność i pogarda dla zwykłych śmiertelników. Lewicowa, a raczej neokomunistyczna większość w instytucjach unijnych nie ma nad sobą żadnych instytucji i mechanizmów kontrolnych, bo Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej stał się zakładnikiem rządzącej, polityczno-finansowo-towarzyskiej elity. Oni są władzą i nie widzą powodu, aby silić się na jakieś subtelności. Zamieszanie wokół ETS jest kwintesencją tego stylu myślenia i rządzenia. Przecież osławione 60 proc. nie wzięło się z kapelusza. Jeszcze sześć lat temu cena uprawnień do emisji dwutlenku węgla wynosiła 6 euro, a teraz 90 euro. Piętnastokrotna podwyżka jest klinicznym przykładem spekulacji, ale Timmermans widzi w tym mechanizm wolnego rynku. Tylko w ciągu ostatnich dwóch lat certyfikat CO2 podrożał o 50 euro, o około 300 proc. Taki skok cenowy przełożył się na dwukrotny wzrost kosztów wytwarzania energii, który spowodował podwyżki cen prądu. To nie jest wyższa matematyka, lecz prosty rachunek ekonomiczny. Dlaczego Komisja nie chce zrobić porządku z tym bałaganem, który doprowadza miliony Europejczyków na skraj nędzy? Odpowiedź jest prosta. Bruksela nie chce zreformować, lecz zlikwidować system ETS. W „mojej” komisji ITRE (Przemysłu, Badań Naukowych i Energii) jestem sprawozdawcą opinii w sprawie podatku od cła węglowego - to uproszczona nazwa CBAM, „mechanizmu dostosowania cen na granicach z uwzględnieniem emisji dwutlenku węgla”. Pracując nad sprawozdaniem spotykałam się z przedstawicielami różnych branż europejskiego przemysłu. Wszyscy są zaniepokojeni, a wręcz przerażeni podejściem Komisji Europejskiej do kluczowych kwestii zawartych w pakiecie „Fit for 55”. Przedsiębiorcy boją się wycofania bezpłatnych uprawnień ponieważ wiedzą, że doprowadzi to do spadku eksportu i drastycznego obniżenia konkurencyjności unijnej gospodarki. Bruksela jest jednak głucha na takie argumenty.
Kreowanie alternatywnej rzeczywistości w obliczu niewygodnych faktów to domena ustrojów totalitarnych. Z jakim systemem mamy w UE w tej chwili do czynienia na poziomie unijnych instytucji? Czy to jeszcze jest demokracja?
Na poziomie unijnych instytucji na pewno nie mamy już do czynienia z klasyczną demokracją i przypisanym jej trójpodziałem władzy. Komisja Europejska jako władza wykonawcza sama sobie nadaje coraz więcej kompetencji, a najsilniejsze państwa przymykają na to oko, ponieważ wywierają nieformalny wpływ na decyzje Brukseli. Polityczne koło się zamyka. Dlaczego Niemcom, które są liderem wspólnoty, tak bardzo zależy na federalizacji Unii Europejskiej? Bo słusznie liczą, że taki twór nie będzie korporacją, lecz inkorporacją pod sztandarem Berlina. Z demokracją pożegnał się też Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Hiszpańska sędzia, która jednoosobowo chciała zamknąć kopalnię Turów dała sygnał, że władza sądownicza jest gotowa zrealizować nawet najbardziej bezczelne, polityczne zlecenie. Unia Europejska zmierza do nowej, nienazwanej jeszcze formacji ustrojowej. Baza, czyli państwa członkowskie są normalnie funkcjonującymi demokracjami, ale nadbudowa na poziomie Unii Europejskiej działa według klasycznych marksistowskich reguł. Mamy do czynienia z przedziwną hybrydą neomarksizmu i demokracji.
Ceny energii rosną wszędzie w Europie. Należy się spodziewać, że spowoduje to masowe protesty. Czy ta kampania „wybielania” unijnej odpowiedzialności za kryzys energetyczny ma przesunąć w czasie reakcję obywateli i dać czas na dokończenie nakładania energetycznego kagańca na unijne gospodarki?
Widmo „żółtych kamizelek” wciąż krąży nad Europą. Pamiętajmy, że społeczne protesty we Francji wybuchły na wskutek niewielkiej w porównaniu z tym co dzieje się teraz, podwyżki cen paliwa. Moim zdaniem jest tylko kwestią czasu powtórka tamtego scenariusza, lecz na wiele większą skalę. Społeczny bunt nie osiągnął jeszcze masy krytycznej, ponieważ ceny prądu nie są jedynym utrapieniem niespokojnych czasów, w których żyjemy. Pandemia wciąż zbiera śmiertelne żniwo i nie pozwala nam wrócić do normalnego życia. Coraz bardziej realna staje się wojna na Ukrainie, której skali i skutków nie potrafimy przewidzieć. Ludzie są przytłoczeni kumulacją tych zagrożeń. Natomiast nie sądzę, aby kampania „wybielania” unijnej odpowiedzialności była skuteczna na dłuższą metę. Jeśli energetyczny kaganiec nakładany na unijne gospodarki będzie zaciskany zbyt mocno to w końcu pęknie, a Europejczycy pokażą kły.
Czy jest szansa na to, że przyjdzie opamiętanie i Niemcy poprą reformę systemu ETS?
Z ust niemieckich polityków padają w ostatnim czasie różne deklaracje, ale na wiele bym nie liczyła. Bardziej od słów liczą się fakty. Kiedy przeczytałam w Internecie, że amerykanka Jennifer Morgan, dotychczasowa szefowa Greenpeace, została pełnomocnikiem Niemiec do spraw klimatu, myślałam początkowo, że to jest medialny fake news. Ale to prawda! Działacze Greenpeace nawet jeśli nie są ekoterrorystami, to na pewno ekofanatykami. Mają na koncie wiele kontrowersyjnych akcji, z których pamiętne stworzenie zagrożenia w przestrzeni powietrznej podczas piłkarskich mistrzostw świata, mogło zakończyć się tragedią. Z Jennifer Morgan wystąpiła na konferencji prasowej szefowa MSZ Annalena Baerbock z Partii Zielonych, która stwierdziła, że dla niej to nominacja jak ze snu i ważny sygnał dla międzynarodowej ochrony klimatu. Taka deklaracja wiele wyjaśnia.
Jednym z głównych postulatów Greenpeace jest pozbycie się węgla z gospodarki. Na przykład polski oddział tej organizacji chce nas zdekarbonizować już do 2030 roku. Jeśli Niemcy twarzą swojej polityki klimatycznej uczynili radykalną działaczkę ekologiczną to raczej trudno mówić o szansach na opamiętanie.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/585352-nasz-wywiad-kloc-ke-ws-cen-energii-oglupia-obywateli