Zabawne są te uniesienia salonu jak to Jarosław Kaczyński śmiał nazwać część polityków „gorszym sortem” albo tygodnik „Do Rzeczy” pokaźną część społeczeństwa nazwał „Unijczykami polskiego pochodzenia”, te wulgarne reakcje Krystyny Jandy na wiersz Rymkiewicza z 2010 roku, w którym pisał, że Polski się nie sklei, a III RP to złodzieje, wszystko to próbuje nas przekonać, że ktoś tu sieje jakiś nadzwyczajny podział narodowy, „dzieli Polaków”. Pomijając już fakt, że ten mit zjednoczenia potrafi się groteskowo spełniać w takich tworach jak Polska ZJEDNOCZONA Partia Robotnicza, to dyskurs ten pomija fakt, że o tym co znaczy być Polakiem, rozmawiano przez wieki. Rozmawiano podczas „potopu” szwedzkiego (sprawa ariańska), rozmawiano podczas odrzucania tradycji sarmackiej w XVIII wieku, a także po akcesie części elit do struktur administracyjnych zaborców. Piłsudski mówił przecież, że „Polska jest jak obwarzanek”, czyli jednych deprecjonował, a innych mitologizował, a Dmowski postrzegał polskość jako drabinę, na której można stać nisko lub wysoko - i zachęcał, by się po niej wspinać.
„Półpolacy” z 1902 roku
Gdy jednak sięgnie się po jego artykuł „Półpolacy” sprzed 120 lat (1902, Przegląd Wszechpolski), poszczególne cytaty brzmią, jakby założyciel Narodowej Demokracji właśnie odstawił mainstreamową prasę i przyciskiem na pilocie wyłączył „Fakty” - bo opisuje nie tylko ludzi z początków XX wieku ale także ich o ponad wiek późniejszych następców.
Jak „Półpolaków” opisywał Dmowski?
Mamy tu do czynienia z jednej strony z ludźmi, którzy przyjęli język polski i polskie zwyczaje — tyle, ile potrzeba do tego, żeby żyć w polskim środowisku, ale nie przyjęli obowiązków, jakie to korzystanie z polskiego życia na każdego nakłada, nie zespolili się z dążeniami narodowej całości ku jej samozachowaniu, ku zdobyciu w przyszłości samoistnego bytu i warunków pełnego rozwoju; z drugiej strony idą tu przeciw narodowemu interesowi.
Chciałoby tu się skomentować, rzucić nazwiskiem z europarlamentu, antypolską rezolucją z Brukseli, skundlonymi celebrytami wyzywającymi polskich żołnierzy czy naukowcami, którzy czują się w obowiązku rozpuscić Polskę w unijnym żywiole. Chciałoby się te analogie wykazać, ale raczej nie ma potrzeby - Półpolacy sami się przyznają, sami są dumni z tego, że nie chcą „samozachowania” Polski, że Polski nie lubią.
Sami nie chcą polskich obowiązków
Przytoczmy więc może i takie zdanie, które świadczy chociaż o tym, że tekst faktycznie powstał pod zaborami, bo jego w spostrzeżenia brzmią aż nader aktualnie. Dmowski zatem wskazuje klęskę powstania styczniowego jako momentu złamania części elit, które już nie potrafiły uwierzyć w sprawczość i samodzielność żywiołu polskiego.
Ten gatunek Polaków z imienia i języka licznie się rozrodził w popowstaniowym okresie upadku narodowego ducha, a nawet na krótki czas zapanował w opinii, asymilując szybko młode pokolenie. Ludzie ci przyzwyczaili się do myśli, że miano Polaka nie będzie nigdy nakładało większych obowiązków ponad te, do których oni się poczuwają. Stąd ta namiętność, to zajadłe występowanie przeciw ruchowi odrodzenia narodowych aspiracji, czyniącemu w ostatnich latach szybkie zdobycze.
Co prawda dzisiejsi liderzy obozu niepodległościowego nie czerpią w zbyt wielkim stopniu z tradycji narodowej, a jednak słowa pana Romana zdają się im dzwonić w głowie, gdy rzecz w całej masie oświeconych postępowców.
nie łudźmy się, że ci ludzie z nami pójdą
Opisywani tu obywatele nie powinno się szczególnie rzucać na te definicje, bo przecież sami uważają za cnoty te cechy, które wymienia Dmowski:
Naród czy „luźne zbiorowisko jednostek”?
Z tymi ludźmi nie tylko nie pogodzimy się, ale nie zrozumiemy się nigdy. Dla nas Polska — to przede wszystkim naród polski, ze swą kulturą i tradycją, z odrębną duszą i odrębnymi potrzebami cywilizacyjnymi, to żywy, organiczny związek ludzi, mających wspólne w pewnym zakresie potrzeby i interesy, związek, nakładający ścisłe obowiązki, złączone z poświęceniami osobistymi, nakazujący pracę na rzecz zbiorowych potrzeb i walkę w obronie wspólnych interesów; dla nich — to luźne zbiorowisko jednostek, grup lub warstw, mających tylko to wspólnego, że żyją na jednej ziemi, że jednym, i to nie zawsze, mówią językiem, nie związanych głębszymi węzłami moralnymi, nie mających wspólnych potrzeb, ani wspólnych obowiązków ponad potrzebę sprawiedliwości i obowiązek czuwania nad tym, żeby się ta wszędzie działa.
Dziś może by dodać do tych potrzeb „sprawiedliwości” wegetarianizm, segregowanie śmieci i błyskawice w oknach, niemniej kościec tych cech pozostał ten sam.
O tej diagnozie endeckiego polityka o tyle warto przypomnieć, by mieć świadomość, że problem „gorszego sortu” to żadna nowa rzecz, to wielopokoleniowa dyskusja o tym, co wolno a także co się powinno robić, by ocalić wspólnotę narodową. I nie jest to sprawa li tylko kosmetyczna, o czym autor „Półpolaków” pisze w podsumowaniu:
To nie kwestia, jaka będzie Polska, ale — czy będzie!
ZOBACZ KONIECZNIE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/584991-gorszy-sort-unijczycy-polskiego-pochodzenia-polpolacy