Gdy się chce komuś przyłożyć, to trzeba przynajmniej wiedzieć, jaka argumentacja w tym pomaga, a jaka nie pomaga, a wręcz ośmiesza. Prof. Magdalena Środa zazwyczaj się ośmiesza, ponieważ oślepia ją cel.
Tak przebiera nogami, żeby przyłożyć, że najbardziej cierpią na tym logika i sens. Nie inaczej jest z najnowszym odcinkiem przykładania, a wręcz przywalania (w „Gazecie Wyborczej” z 8 lutego 2022 r.). Tu obiekt tak ją rozochocił, że popłynęła, nie bacząc, iż posiada jakiś stopień naukowy, wszystko jedno, czy do niej pasujący czy nie.
Widać podjaranie tematem, bo już na początku pani Środa napisała o „przypadku wykrycia pobożnych choć frywolnych kochanków z Ordo Iuris”. „Wykrycie” sugeruje utrzymywanie romansu w wielkiej tajemnicy, choć żadnej tajemnicy nie było: zainteresowani zakomunikowali, w czym rzecz, a otoczenie „wszystko wiedziało” (zgodnie z maksymą Ryszarda Petru i Marka Belki, że „wszyscy wszystko wiedzą”). A argument o „frywolności” nie ma żadnego sensu, bo przecież żaden związek „kochanków” nie musi być frywolny, a wręcz bardzo rzadko bywa, bo przecież zainteresowani robiliby sobie jaja z tego, co traktują bardzo poważnie. Związek frywolności z byciem kochankiem jest żaden – ani semantycznie, ani logicznie (w sensie wynikania).
Jara się pani Środa, że przypadek dwóch osób z Ordo Iuris „jest dla wielu źródłem niegasnącej radości i źle by się stało, gdyby to źródło wyschło, a o kochankach zapomniano”. Magdalena Środa raczej odnosi się do podniecenia tym, że kogoś połączyło uczucie, mimo pozostawania w związku małżeńskim. W jej środowisku to rzecz tak powszechna jak oddychanie, więc to podjaranie jest sztuczne. A radość wynika zwykle z tego, że się dobrze komuś życzy. U pani Środy to nie występuje, bo chodzi jej o „urok wszeteczny”, czyli satysfakcję z tego, że komuś się życie skomplikowało. Pani Środa chce mieć radochę z tego skomplikowania, a los ludzi nie ma dla niej żadnego znaczenia, chyba że chodziłoby o lepsze widowisko. Jeśli to jej sprawia radość, to pogratulować.
Ponieważ logiczne wynikanie jest pani Środzie obce, wyciąga ona wniosek, że „ich historia powinna być jak memento dla wszystkich świętoszkowatych hipokrytów, których imię dziś milion”. Ale przecież zmiana partnera/męża (partnerki/żony) z powodu nowego uczucia jest zerwaniem przysięgi (zobowiązania, postanowienia) niezależnie od „świętoszkowatości”, więc w takich kategoriach hipokrytą byłby każdy wchodzący w nowy związek. Chyba że pani Środa chce się bawić w kategoryzację lub stopniowanie hipokryzji w zależności od oceny „świętoszkowatości”. Tyle że to jest intelektualnie wyjątkowo mało ambitne.
Pani Środa zarzuca osobom działającym w Ordo Iuris „polityczno-moralizatorską aktywność”, ale ona sama napisała o tym w kategoriach „polityczno-moralizatorskiej aktywności”, więc niczym nie różniłaby się od tych, którym chce przyłożyć. Ma tylko inną motywację – to, co w jej środowisku traktowane jest jako dowód korzystania z praw i wolności, tu nagle okazuje się niewolą, choć powinno uchodzić za wyzwolenie.
Magdalena Środa wpadła niemal w ekstazę, gdyż podobno „radują się rozwodnicy, małżonkowie zdradzający swoich współ, awanturnicy domowi, bo widok niemal świętych członków świętej organizacji, którzy grzeszą, ulegają pokusom, zdradzają, porzucają, kłamią, jest dla nich dobrym usprawiedliwieniem”. A bez przypadku dwojga prawników mieli przytłaczające poczucie grzechu i winy, które nie dawało im żyć? Komedia. A to, co do zmiany partnera/partnerki mają „awanturnicy domowi”, jest już chyba najgłębszym dnem procesów zachodzących w głowie pani Środy. Logicznie się tego połączyć nie da. Nie o logikę jednak chodzi, a o „urok wszeteczny”, jaki działa na Magdalenę Środę.
Profesorka Uniwersytetu Warszawskiego zajmująca się etyką twierdzi, że „zawsze raduje nas obnażenie jakiejś hipokryzji i zobaczenie gołym okiem hipokrytów”. A jak nie „zawsze”, to co? Środa jest tym podjarana do tego stopnia, że uczucia ludzi ma kompletnie gdzieś. Byle była heca. To niech się zajmuje hecami, a nie etyką. Wtedy może dałoby się jakoś uzasadnić generalizacje w stylu tej, że „hipokryzja stała się u nas standardem podniesionym do rangi normalnej obyczajowości i praktyki”. U nas? A gdzie indziej jest inaczej? Przecież to generalizacja bez żadnej wartości poznawczej.
Niepotrzebnie się pani Środa nadyma, że „głoszący miłość bliźniego księża gwałcą dzieci, głoszący chrześcijańskie wartości pobożni publicyści szczują i kłamią, politycy kradnąc nawołują do uczciwości. Wszyscy rządzący niszczą demokrację krzycząc, że jej bronią”. To logika paranoika. I etyka bolszewika. Margines księży popełnia przestępstwa seksualne, a jeśli to robią, nie ma to nic wspólnego z „miłością bliźniego”. Szczucie i kłamstwo w żaden sposób nie wynikają z „chrześcijańskich wartości”, zaś apele o uczciwość nie mają żadnego związku z tym, czy ktoś kradnie czy nie. Sławomir Nowak jakość specjalnie o uczciwość do innych nie apelował.
Podobno w tym wszystkim nawet nie chodzi o „hipokryzję, tylko nihilizm moralny, bo nikt prawie tu nie udaje, że jakieś wartości są w grze. Głosi się je, by wygrać wybory”. Pomieszanie z poplątaniem. Nihilizm moralny nie jest bardziej wyróżniającą cechą polityków niż profesorek etyki, aktywistów NGO-sów czy ludzi „Gazety Wyborczej”. Wszyscy głoszą jakieś wartości (nawet jeśli jako antywartości) i wcale to nie gwarantuje wygrywania wyborów. Inaczej wszyscy by wygrywali.
Brawurowe, choć pozbawione sensu jest przekonanie, że „dzięki przygodzie z kochankiem i rozwodowi uznała [bohaterka historii, która tak podjarała Magdalenę Środę], że feministki czasem mają rację”. Niby w czym? Odejścia od mężów/żon i nowe związki nie mają nic wspólnego z feminizmem, bo zdarzały się na długo przed nim.
Tajemnicą logiki pani Środy jest odkrycie związku między „dawaniem kobietom wolności decydowania o sobie, uznawania ich praw czy chronienia ich przed przemocą” a „rozwodem, kochankiem na boku”. Co to zresztą oznacza „dawanie kobietom”? Kto ma im coś dawać, skoro są równe wobec prawa i chronione przed przestępstwami na równi z innymi? Kto ma pozwalać bądź nie pozwalać na „rozwód” czy „kochanka na boku”?
Pani Środa zapowiada, że będzie się nadal jarała „dalszą ewolucją poglądów tej pani i losami jej kolejnego małżeństwa”. Bo niby „ona osobiście uważała, że można zakazami kształtować czyjeś prywatne życie”. Tak nie było, więc bezsensowny jest wniosek, że „jej życie także może być poddane publicznej kontroli”. Czyjej? Magdaleny Środy? I co to jest „publiczna kontrola”? Jakiś neobolszewicki wojeryzm?
Jeśli się tak jak pani Środa szarżuje przeciwko logice i sensowi, nie dziwi konkluzja: „nie rozumiem, dlaczego kochankami z Ordo Iuris nie zainteresowali się jeszcze nasi egzorcyści? Przecież podejrzenie, że w tym wszystkim maczał swoje paluchy (kopyta? ogon?) szatan jest więcej niż prawdopodobne”. Więcej niż prawdopodobne jest to, że córka prof. Edwarda Ciupaka, socjologa religii, niczego nie rozumie nawet ze spuścizny własnego ojca. A choć egzorcysta przydałby się jej samej, nie sprawi, by zaczęła pisać z sensem i logicznie, a nie tylko jarać się historiami miłosnymi w stylu widzów południowoamerykańskich seriali. Choć to ostatnie bardzo do pani Środy pasuje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/584805-prof-magdalena-sroda-wreszcie-zajmuje-sie-tym-co-lubi