Telenowela z szefem NIK Marianem Banasiem w roli głównej trwa. Któryż to już odcinek serialu, którego przebieg rozpościera się między groteską a dramatem z domieszką osobistych porachunków. Moim zdaniem, jeśli wliczyć dzisiejszą konferencję na temat nielegalnej inwigilacji, jesteśmy świadkami piątego odcinka serialu. Po raz kolejny z ust przedstawicieli NIK padły oskarżenia o naruszeniu prawa przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Tym razem niecnymi czynami władzy mają być „masowe” na ogromną skalę ataki na NIK przy użyciu Pegasusa. Nie podano żadnych szczegółów ani konkretów o zarzucanej zbiorowej inwigilacji pracowników NIK. Zastąpiono je zwrotem z zakresu filozofii teorii zdarzeń: „Niczego nie możemy wykluczyć”.
Od samego początku telenowela w wyniku zaskakującego zwrotu akcji nabrała groteskowego kształtu. Zmiana to sprowadza się do tego, że Marian Banaś, przy sprzeciwie części opozycji, przepchnięty w Sejmie siłą przez PiS na swoje obecne stanowisko, po niecałym roku urzędowania – a zaczął we wrześniu 2019 - obrócił się przeciwko swojemu mocodawcy. I jak w przypadku schizmy bywa, niedawny protektor został uznany za największego wroga. Od tej chwili prezes Banaś wszystkie swe moce intelektualne poświęcił na zniszczenie obozu rządzącego. Zaś instytucję, którą kieruje, traktuje jako narzędzie – bo kij bejsbolowy nieładnie się kojarzy – do walki ze Zjednoczoną Prawicą. Ta niespodziewana reorientacja nabiera pełnego wymiaru groteski w postawie opozycji. Jeszcze na początku kadencji Mariana Banasia w NIK, po obciążających go doniesieniach medialnych o nieczystych interesach finansowych, opozycja domagała się jego natychmiastowej dymisji. Rząd go bronił, mówiąc, że ma do niego zaufanie. Jednak wkrótce instytucje śledcze zaczęły badać sprawozdawczość finansową prezesa z lat poprzednich. Co gorsze, również jego dorosłego już syna.
Idol opozycji
Tego już było za wiele. Musiało to naruszać system nerwowy prezesa NIK. Jedyną receptą na powrót do względnej równowagi Mariana Banasia stały się kontrole NIK przeprowadzane w różnych instytucjach państwa. A tam biegli NIK natrafiali na różne niedoskonałości i nieprawidłowości. W tym takie, które kwalifikowały się do kierowania wniosków do prokuratury, z zagrożeniem surowego ukarania winnych zaniedbań bądź innych grzechów urzędniczych. W ten sposób Marian Banaś wyrósł na idola opozycji. Swoją postawą przynosił opozycji miłe prezenty. Czy można się dziwić, że stał się jej ulubieńcem? Odniosłem wrażenie, że opozycja stała się gotowa przynajmniej raz w tygodniu przynosić do wazonu w gabinecie szefa NIK bukiet białych róż, oddających uznanie i podziw, połączone ze słowami podziękowania.
Zarysowany szkic tej farsy, jest jednocześnie autentycznym dramatem państwa. Jedna z najważniejszych jego instytucji zamienia się w prywatny folwark wybranego przez Sejm szefa. To, co robi Marian Banaś odbiera powagę nie tylko instytucji, którą kieruje, ale przede wszystkim samemu państwu.
Twórcy ustawy o NIK w czarnych snach nie przewidywali, że życie jest tak bogate, iż mogą się zdarzyć przypadki nie do przezwyciężenia w stosunkowo szybkim czasie. Na przykład możliwość usunięcia prezesa NIK jest możliwa tylko po zapadnięciu wyroku sądowego o naruszeniu przez niego prawa. Aby uruchomić procedurę prawną, Sejm musi pozbawić prezesa immunitetu. Te zasieki ustanowiono po to, aby nie można było z powodów politycznych odwoływać prezesa NIK, który ma zapewnioną 6-letnią kadencję. Wykorzystując w nieco innym znaczeniu główny motyw dzisiejszej konferencji, mogę również powiedzieć: Niczego nie możemy wykluczyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/584709-marian-banas-nielatwy-zgryz-rzadzacych