Ma rację premier Czech Petr Fiala, gdy mówi, że porozumienie w sprawie Turowa zdejmuje głaz, który zaciążył nad wzajemnymi relacjami.
Trudno odmówić słuszności premierowi Polski Mateuszowi Morawieckiemu, gdy wskazuje, że wobec wyzwań na Wschodzie relacje polsko-czeskie jak najszybciej powinny wyjść z zamrożenia w które wprowadził je spór o kopalnię.
Ale trzeba też uczciwie powiedzieć, że niesmak pozostanie. W Pradze nie rozumie się, jak bardzo popsuło to krew między narodami. Między przyjaciółmi tak się spraw, nawet trudnych, nie załatwia. Czesi sięgnęli po narzędzie brutalne i długo czerpali z założenia Polsce takiej dźwigni z trudem skrywaną satysfakcję. W trakcie negocjacji dochodziło do celowego upokarzania polskich delegacji. Uznali też TSUE za wygodnego arbitra w sporach gospodarczo-społecznych pomiędzy państwami sąsiedzkimi, w sprawie, które tego nie wymagała. To może i na nich się w przyszłości zemścić.
Ale dziś nie ma chyba nikogo, kto by nie odetchnął z ulgą. To porozumienie to duży osobisty sukces premiera Mateusza Morawieckiego, który od pierwszych dni po wyroku TSUE przyjął linię z jednej strony obrony narodowego interesu (bezwzględna, nienegocjowalna konieczność funkcjonowania kopalni i elektrowni, niezgoda na negocjacje na kolanach przed Czechami, konieczność wytrzymania presji), a z drugiej uparcie dążył do porozumienia.
Dziś jasno widać, że było ono możliwe dopiero po zmianie rządu w Czechach. Ekipa Andreja Babiša, z powodów politycznych, a być może i innych (sam Babiš jest przedsiębiorcą-oligarchą, ma takich przyjaciół także w branży energetycznej) działała ewidentnie ze złą wolą.
Nie wiemy wciąż, co z karami nałożonymi przez TSUE we wrześniu za niewykonanie wyroku majowego. Sądzę, że trzeba walczyć, by ich nie zapłacić, a w ostateczności potraktować jako koszt suwerenności energetycznej.
Samo porozumienie wydaje się trudnym kompromisem dla obu stron. Czesi żądali 55 milionów euro, strona Polska zapłaci w sumie 45 milionów. Czesi chcieli nawet 15 letniego okresu nadzoru nad porozumieniem ze strony TSUE, stanęło na 5 latach. Choć sam fakt przyjęcia tej formuły kontroli porozumienia jest bolesny, niemądry, osłabiający suwerenność obu państw.
Mimo wszystko, lekcja ze sprawy Turowa jest jasna: warto bronić narodowego interesu, warto opierać się bandyckim presjom. Wyrok TSUE, wydany jednoosobowo, bez możliwości odwołania do wyższej instancji, był taką presją. Okrutną decyzją wydaną po sowiecku przez brukselskich biurokratów, z wyraźną intencją przyłożenia rządowi w Warszawie. Było to żądanie od rządu polskiego, by skazał na brak prądu kilka milionów Polaków, by zabił ekonomiczne cały region.
Gdyby Warszawa temu uległa, posypałyby się kolejne takie sprawy. Ktoś zechciałby wyłączyć w Polsce konkurencję w postaci rafinerii, kopalni miedzi czy petrochemii.
Tu wniosek drugi: trzeba wystrzegać się polityków, którzy serca mają w Brukseli. Oni chcieli na to pójść. Trzaskowski, Hołownia i inni mówili wprost: okrutny, bezsensowny wyrok należy wykonać. Udowodnili, że nic a nic nie rozumieją z tego czym naprawdę jest dziś Unia Europejska, że przyjmą stamtąd wszystko, każde polecenie.
Biedna będzie Polska, jeśli wpadnie kiedyś w ich ręce.
Ale mimo wszystko ważny dzień, duża ulga.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/584253-lekcja-z-turowa-warto-opierac-sie-bandyckim-presjom