Czytam, słucham, patrzę i oczom nie wierzę. Znowu ten sam, stary, w niczym niezmieniony, Jarosław Gowin. Zawsze wszystko najlepiej wiedzący. Mający najbardziej skuteczne recepty na wszystkie problemy. Polityk, którego reformy zwykle przynosiły szkody. Zmieniający sojuszników w zależności od pory dnia. Po wyrzuceniu go pół roku temu z rządu, w którym przez pięć lat zajmował najwyższe stanowiska, stał się nieprzejednanym wrogiem Prawa i Sprawiedliwości. Swoje polityczne perypetie okupił chorobą. Czy można się dziwić, że pierwsze kroki po powrocie do zdrowia skierował do pałacu „Cała prawda, całą dobę”? A tam został powitany – jak każdy przeciwnik obecnej władzy - z należytymi honorami i uznaniem.
Muszę przyznać, że zaskoczył mnie tak szybki powrót Jarosława Gowina do polityki. Do rzeczywistości, która najprawdopodobniej miała największy wpływ na jego załamanie nerwowe. Na tyle poważne, że wymagające kilkutygodniowej terapii szpitalnej. Warto jednak pamiętać, że – cokolwiek dziś Jarosław Gowin twierdzi - sam był co najmniej współtwórcą tej rzeczywistości. A na pewno autorem wielu – delikatnie mówiąc – co najmniej kontrowersyjnych inicjatyw. A nawet zakulisowych wydarzeń, zrodzonych z jego inspiracji. Z motywów daleko odbiegających od zasad politycznej lojalności wobec formalnych partnerów. Inaczej mówiąc, podejmowanie przez Jarosława Gowina, nazwanego swego czasu „Kłusownikiem”, nieczystej gry wobec koalicjantów, napędzanej duchem jego niespójnej osobowości. To przecież nic innego, jak jego własna działalność jako polityka doprowadziła go do rozchwiania psychicznego, wymagającego interwencji medyków w warunkach zamkniętych. Opiekujący się Jarosławem Gowinem fachowcy zakładali, że dojście do równowagi wymagać będzie minimum około trzech miesięcy, co by znaczyło, że do życia publicznego winien wrócić nie wcześniej niż pod koniec lutego.
Jednak jeszcze bardziej nie tylko zaskoczył, ale zmartwił i jednocześnie zaniepokoił styl z jakim próbuje na powrót znaleźć dla siebie miejsce w polityce. Okazuje się, że kłopoty, jakie ostatnio przeżywał niczego go nie nauczyły. Kiedy słyszę jego słowa, które mają mu utorować drogę do pełnoprawnego uczestnictwa w życiu politycznym, nabieram przekonania, że to jest ten sam bezgranicznie zadufany w sobie człowiek. O rozdętym do niebywałych rozmiarów ego i przerośniętych aspiracjach.
Jest raczej pewne, że już nigdy nie odegra istotnej roli w polityce. Do czasu najbliższych wyborów, żyjąc złudzeniami powrotu na szczyty polityki, będzie co najwyżej poręcznym narzędziem, wykorzystywanym przez opozycję i sprzyjające jej media do uderzania w Zjednoczoną Prawicę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/583139-powrot-szkodliwego-klusownika-polskiej-polityki