Choć „śmieszy, tumani, przestrasza”, mimo że nie jest panem Twardowskim, właściwie nikt się jeszcze nie dał otumanić i przestraszyć. Tylko niektórzy się śmieją. Chodzi oczywiście o Donalda Tuska oraz Szymona Hołownię, Włodzimierza Czarzastego i Władysława Kosiniaka-Kamysza (ewentualnie Adriana Zandberga). Tuskowi nie udaje się przekonać liderów innych opozycyjnych partii, że tylko pod jego znakiem czeka ich wyborcze spełnienie.
Jak powiedziałby Bronisław Komorowski, wyjaśnienie jest „arcyboleśnie proste”. Wszyscy łatwo Tuska rozgryźli.
Tusk bardzo chciał odwrócić swoim kijkiem bieg polskiej politycznej rzeki, co najmniej od 2016 r. I próbował, np. 16 grudnia 2016 r. przemawiając we Wrocławiu i będąc gotowym do odegrania roli europejskiego namiestnika na Polskę. Potem trochę stonował swoje namiestnikowskie zapędy, ale ich nie zaniechał: występując 10 listopada 2018 r. w Łodzi podczas Igrzysk Wolności albo 3 maja 2019 r. przemawiając na Uniwersytecie Warszawskim, czy to wiecując 19 lipca 2021 r. na Długim Targu w Gdańsku.
Tusk musi odwrócić bieg rzeki, choćby kijek miał marny i łamliwy. Inni liderzy opozycji nie muszą. Owszem, byliby zadowoleni ze zmiany, ale w opozycji też krzywda im się nie dzieje. Szczególnie, że czasy są trudne, a najbardziej dla tych, którzy rządzą. Tusk musi, bo po to wrócił do polskiej polityki. I zdaje się, że to obiecał jeszcze Angeli Merkel. Wrócić po to, by tylko złamać kijek, to byłaby ostateczna klęska.
Tusk od 2007 r. był otoczony nimbem niepokonanego. I odchodził do Brukseli jako niepokonany w kraju i lewarowany za granicą. Jak w rozmowie z giermkiem Tuska, Pawłem Grasiem, przekonywał ówczesny prezes PKN Orlen Jacek Krawiec: „Bo to jednak idziesz w zupełnie inną orbitę, odseparowujesz się od tego wszystkiego, od tego syfu, k…a, jesteś dużym misiem, odseparowujesz się od tego folkloru, od tego syfu”. Krawiec bał się tylko o przyszłość: „Ryzyko jest takie, że przepie…oli Platforma wybory, przyjdą te oszołomy, k…a, i zrobią tu, k…a, kocioł taki, że wszyscy będą mieli…, wiesz”. Na to Graś znalazł rozwiązanie: „Chyba że, wiesz, wraca na prezydenta”. To są rozważania z lutego 2014 r.
„Chyba że wraca na prezydenta” – to jest wciąż marzenie tego, który „odseparował się od tego syfu”, ale znowu w nim tkwi. Nawet jeśli nie musi zostać w 2025 r. prezydentem, choć bardzo by chciał, to musi wygrać wybory parlamentarne. Bo jeśli nie, to kompletnie zdewaluuje swój wizerunek zwycięzcy i zatraci nimb „cesarza Europy”. A nawet udowodni, że jest obecnie na tej samej orbicie, a nawet na niższej niż, gdy startował, by stać się „dużym misiem” (niezależnie od tego, o jakim rozumku). Że co najwyżej jest rentierem. A tu liczą na niego wszyscy osieroceni po tym, jak sprawdziła się przepowiednia Jacka Krawca, że „przepie…oli Platforma wybory”. I to kilka z rzędu.
Gdyby PO „prze…ła” wybory także z Tuskiem na czele, i to po jego przebywaniu na najwyższej europejskiej orbicie, byłby koniec świata. A ego „cesarza” padłoby na glebę mniej więcej z takim hukiem, jak wtedy, gdy wzniosło się na orbitę. Żaden inny lider opozycji nie ma tego problemu. A nawet więcej – mogliby zwalić winę na Tuska. Tyle że to im nic nie daje. Bo nie tylko nadal byliby poza rządzeniem, to w dodatku straciliby zdolności koalicyjne w innym układzie. Albo bardzo by sobie skomplikowali polityczne życie. A taki Szymon Hołownia straciłby swoją markę już w pierwszej próbie wyborczej, co byłoby katastrofą. Nie mówiąc o tym, że ci inni liderzy pozostaliby bez kochanej kasy, bo ta trafiłaby do Tuska, a on z przegranymi nie musiałby się dzielić.
Jak by nie liczyć, decydując się na małżeństwo z Tuskiem (romans nic im nie daje, a nawet gorzej, ale nie warto tego wątku rozwijać), wszyscy tracą. Tu przypomina się znakomita scena liczenia straconego czasu przez kierownika warsztatu samochodowego, granego przez Kazimierza Kaczora, w filmie Stanisława Barei „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. I oni, a szczególnie Szymon Hołownia, nie mogą sobie na to pozwolić. W dodatku wszyscy już Tuska przejrzeli.
Jeśliby zdetronizowany „cesarz Europy” wygrał, wszystkie zasługi przypisze sobie i partnerów potraktuje „z buta” (od lat już inaczej nie potrafi), czyli niewiele będą z tego zwycięstwa mieli. W dodatku Tusk jest największym obciążeniem wspólnego bloku, więc ewentualne zwycięstwo jest równie niepewne jak jego religijność. A jeśli przegra, to wszystkich pociągnie na dno, tym bardziej że zrobi z nich kozłów ofiarnych. Pozostali liderzy opozycji wiedzą już też, że Tusk ich potrzebuje jako wspólników i współoskarżonych, czyli w praktyce jedynych oskarżonych. To pewne, gdyby spełniła się wróżba Jacka Krawca (odnosząca się wprawdzie do 2015 r., ale obecnie znacznie ważniejsza) o „prze…u”.
Wszyscy na opozycji już wiedzą, że Donald Tusk szuka jeleni. I to z jak najbardziej okazałym porożem. Gdyby mu się udało, to zrobi przyjaciół politycznymi rogaczami. A jeśli mu się nie uda, to dojdzie jeszcze coś, co funkcjonuje w języku więziennym, ale na uchodzi tego wprost nazywać. Czyli będą rogaczami dodatkowo prze…. To naprawdę wspaniała perspektywa. Tym, kto to najbardziej dosadnie (czyli z odpowiednim, słownym oprzyrządowaniem) rozgryzł, jest Włodzimierz Czarzasty. Ale nawet grzeczny Szymon Hołownia wie, czym to pachnie. I jak tu się dziwić, że są głusi na końskie zaloty Tuska. Każdy by był.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/582742-holowniaczarzasty-i-kosiniak-kamysz-rozkminili-zaloty-tuska