Szef Platformy poświęca się ekstremalnie, bo wbrew własnej naturze zmusza się do wstawania o 4 rano, co zawsze uważał za niehumanitarne.
Donald Tusk jednak zaskoczył. Polaków zaskoczył. Odnalazł się w roli spowiednika. Narodowego spowiednika. Tylko odwrotnego. Jeździ po Polsce i spowiada. Tych, którzy chcą mu coś wyznać, godząc się jednocześnie na to, że akt spowiedzi jest publiczny. Wygląda to wprawdzie na tanie przedstawienie, ale czasy są takie, że nawet renomowany kiedyś warszawski Teatr Powszechny, też specjalizuje się w tanich przedstawieniach. W sensie taniochy artystycznej i intelektualnej. Odwrotność roli spowiednika polega na tym, że ktoś Tuskowi coś wyznaje, a on nakazuje pokutę Prawu i Sprawiedliwości. Niezależnie od tego, co się wyznaje. Grzesznikiem nie jest bowiem konkretna osoba, tylko rządzący. Jeśli chodzi o istotę spowiedzi, to jest przewrót kopernikański.
Ewolucja Donalda Tuska wygląda na kontynuację tworzenia przez niego nowej tożsamości. W przeszłości brał - wprawdzie po latach i przed wyborami - kościelny ślub oraz chwalił się domowym ołtarzykiem, ale na co dzień obowiązywała zasada „nieklękania przed księdzem”. Ale gdy wrócił w lipcu 2021 r., prawie od razu swój wizerunek związał ze znakiem krzyża. Nie tego, jaki jest najbardziej znany, ale tego, który jego matka robiła na chlebie przed jego pokrojeniem. Inny rodzaj krzyża byłby pewnie za mocny dla kogoś, kto krzyżem i wiarą raczej manipuluje niż je ceni i praktykuje.
Donald Tusk oczywiście tylko parodiuje spowiednika, podobnie jak większość innych ról. Przede wszystkim parodiuje polityka. Ale parodiowanie to teraz dość powszechna moda. Na przykład aktorzy odtwarzający historyczne postacie nie grają, tylko parodiują. Jak Robert Więckiewicz parodiujący Lecha Wałęsę w filmie Andrzeja Wajdy. Albo Dawid Ogrodnik parodiujący Tomasza Beksińskiego czy Mieczysława Kosza. Żeby nie było: obu aktorów uważam za bardzo dobrych, tylko nie wiadomo dlaczego zamiast grać kazano im parodiować odtwarzane postacie. Bo oczywiście obaj grać potrafią. Koncertowo.
Z Donaldem Tuskiem jest o tyle zabawnie, że najczęściej parodiuje on samego siebie. Ale podczas ostatnich podróży „z Kolbergiem po kraju” (w czasach PRL była w Polskim Radiu audycja pod takim tytułem, popularyzująca muzykę ludową) parodiuje spowiednika. Dlatego parodiuje, że urządzane „w terenie” happeningi nie spełniają żadnego z pięciu warunków dobrej spowiedzi, nawet gdy spojrzymy na te akcje z przymrużeniem oka. Świetne jest natomiast zatroskanie tego „spowiednika” i towarzyszące mu miny. Empatia bije z ciała i twarzy byłego premiera. Zresztą wiadomo, że on się cały składa tylko z empatii i zrozumienia. Stąd te współczujące miny i gesty wobec spowiadających się.
Można się obawiać o zdrowie byłego przewodniczącego Rady Europejskiej i obecnego zbawcy na pół etatu, bo tak się martwi drożyzną, że może zrujnować sobie zdrowie. Martwi się, bo sam drożyznę odczuwa. Drastycznie. W końcu nie zarabia już ok. 140 tys. zł, tylko nawet mniej niż połowę. Dlatego odczuwa drożyznę. I nie jest sam, bo podobnie dotkliwie drożyznę odczuł w styczniu 2022 r. eurodeputowany Marek Belka, któremu akurat w tym miesiącu naliczono o 250 zł mniej emerytury. I to był cios dla kogoś, kto zarabia z kilku źródeł ok. 100 tys. zł miesięcznie.
Nie ma dziś w Polsce lepszego spowiednika niż Donald Tusk, bo w ramach pokuty nakazuje on tylko jeszcze bardziej narzekać na rząd. Złośliwi wprawdzie mówią, że on słucha tych narzekań i od razu się męczy i nudzi, ale sam uważa to za pokutę, więc jak zaczął jeździć z tym „Kolbergiem po kraju”, to już nie chce przestać. Żeby nie wyszło, iż się nie poświęca. A nawet się poświęca ekstremalnie, bo wbrew własnej naturze zmusza się do wstawania o 4 rano, co przecież zawsze uważał za niehumanitarne.
Podróże i zasiadanie w wirtualnym konfesjonale (świeckim w dodatku) są wyrazem ogromnego poświęcenia przewodniczącego Platformy Obywatelskiej, bo on przecież wcześniej doskonale wie, co usłyszy. Gdyby nie wiedział, to nie chciałby słuchać i nie można by tego rozpowszechniać. Albo wyszłoby tak jak z 84-letnią mieszkanką Mińska Mazowieckiego, która przypadkowo znalazła się na planie przedstawienia Tuska zarzucając mu, że nie dba o polskie, tylko niemieckie interesy. No i wtedy, chcąc nie chcąc, musiał jej współczuć, że ma „namotane w głowie”, a nawet obiecał jej pomoc w reedukacji, zapewne z użyciem pedagogów i dydaktyków z TVN.
To jest naprawdę wielkie poświęcenie ze strony Donalda Tuska, że jeździ po kraju i wszędzie słucha tej samej roli. On to oczywiście zna na pamięć, ale to dobrze, bo można wszystko potem sprzedać zaprzyjaźnionym mediom. I okaże się, że cała Polska mówi Tuskiem, czyli narzeka na władzę. To stwarza szansę wspólnego pomarudzenia, a nawet wyżycia się na władzy. Jak rządził, to kopał piłką w sylwetkę Grzegorza Schetyny z dykty, żeby sobie ulżyć, a teraz wystarczy mu przedstawienie w ramach podróży „z Kolbergiem po kraju”. I jest spójny komunikat.
Niektórzy uważają, że to wszystko tylko cyrk, który nie ma żadnej wartości i nie wiąże się z odkrywaniem czegokolwiek, tylko z odgrywaniem kampanii wyborczej, żeby ją przyspieszyć. Tak jak karpie w domowej wannie lepiej zapowiadają Boże Narodzenie niż karpie w stawie czy w supermarkecie. I Donald Tusk jeździ, żeby być tym karpiem w wannie (na patelni czy już na półmisku to byłaby jednak przesada). I wszystko jest fajnie, tylko ponieważ to wszystko jest ustawką, grozi tym, że karp utopi się w wodzie. Niby to niemożliwe, ale Donald Tusk niejedno niemożliwe uczynił już możliwym, a nawet koniecznym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/582538-donald-tusk-jednak-zaskoczyl-polakow-zaskoczyl