Niemcy dobrze wiedzą, z kim mają do czynienia w przypadku Władimira Putina i że tylko stanowcze działania jak nałożenie bolesnych gospodarczych sankcji mogą powstrzymać Kreml od dalszego podważania europejskiego porządku terytorialnego. Nie chcą jednak tych działań podjąć. Trudno się oprzeć wrażeniu, że podczas gdy my boimy się Rosji, Niemcy boją się o Rosję. A raczej o dobre gospodarcze i polityczne relacje z Kremlem, które zbudowali na przestrzeni ostatnich 30 lat. W konsekwencji przez te ostatnie 30 lat, jak napisało w otwartym liście ponad 70 niemieckich ekspertów ds. Europy Wschodniej i bezpieczeństwa, Niemcy „przyglądały się poczynaniom Kremla w zasadzie bezczynnie”. Pomimo kryzysu krymskiego niemiecki koncern Rheinmetall Defence przekazał w 2014 r. rosyjskiej armii nowoczesne centrum szkoleniowe.
Teraz Putin ponownie grozi inwazją na Ukrainę, i w odpowiedzi niemieccy politycy nie debatują nad tym co zrobić w przypadku rosyjskiej agresji, tylko czego nie należy w żadnym wypadku robić, by „nie sobie samemu nie zaszkodzić”. Jak zaznaczył Friedrich Merz – desygnowany szef CDU sankcje choćby w postaci „wykluczenia Mokwy z systemu płatności Swift, byłyby bombą atomową, która odbiłaby się negatywnie na rynkach kapitałowych i zaszkodziła Niemcom”. To nie powinno dziwić, taką właśnie politykę prowadziła chadecja przez ostatnie kilkanaście lat pod rządami Angeli Merkel. Były doradca pani kanclerz Christoph Heusgen przyznał w wywiadzie z tygodnikiem „Der Spiegel”, że Merkel „zawsze miała na uwadze interes Rosji” oraz „robiła co mogła by Ukraina nie otrzymała realnych perspektyw dołączenia do UE i NATO”. Wielu miało nadzieję iż wejście Zielonych do nowej koalicji rządzącej oraz przejęcie przez Annalenę Baerbock stanowiska szefa MSZ doprowadzi do zmiany w stosunku Berlina do Moskwy. To Zieloni w końcu przez lata konsekwentnie krytykowali Nord Stream 2 i apelowali o bardziej realistyczną i stanowczą politykę wobec Kremla.
Gdy rosyjski opozycjonista Aleksej Nawalny przebywał w Berlińskim szpitalu Charité po tym jak został otruty, Baerbock określiła Rosję jako „skorumpowany reżim”, którego „nie należy wspierać”. Teraz już o tym nie wspomina. Zamiast tego majaczy o przekonywaniu Kremla do współpracy ze społeczeństwem cywilnym i wprowadzenia zmian demokratycznych w Rosji. Podczas wizyty w Kijowie wykluczyła bilateralne wsparcie militarne dla Ukrainy, np. w postaci dostarczania jej broni. A to dlatego, że polityka zagraniczna Niemiec jest wykuwana w urzędzie kanclerskim. A jeśli wierzyć mediom z Odrą kanclerz Olaf Scholz dał swojej minister wyraźnie do zrozumienia, że to on będzie decydował o polityce Niemiec wobec Rosji. Niemieccy socjaldemokraci tymczasem od lat 70 ubiegłego wieku hołdują tzw. „Ostpolitik”, wykutej w warunkach zimnej wojny przez Willy’ego Brandta Helmuta Schmidta, zakładającej „zmianę przez zbliżenie” (zwana też zmianą przez handel). Obaj kanclerzy, socjaldemokraci, uważali, że Niemcy da się zjednoczyć tylko poprzez normalizację stosunków z Rosją i NRD.
„Ostpolitik” była dla nich także sposobem na zrównoważenie stosunków z USA. Ta strategia przetrwała próbę czasu. Niemcy sądzą, że świat wielobiegunowy jest dla nich korzystniejszym rozwiązaniem niż świat jednobiegunowy. W pierwszym wariancie mogą być silnym globalnym graczem na równi z innymi, w drugim zaś zawsze będą wasalem Waszyngtonu. Z jednej strony więc utrzymują transatlantyckie partnerstwo, z drugiej wzmacniają więzi z Rosją. Ta schizofreniczna postawa owocuje tym, że dziś niemieccy politycy zapowiadają konsekwencję w przypadku rosyjskiej agresji na Ukrainę, jednocześnie z góry wykluczając sankcje i chcąc dalej prowadzić z nią dialog.
Drażnią w ten sposób europejskich partnerów, szczególnie w Europie Wschodniej, którzy słusznie zaczynają wątpić w sojuszniczą lojalność Berlina. A przy okazji utrudniają utworzenie jednolitego, zachodniego frontu wobec agresywnej polityki Kremla. To, że „Ostpolitk” się nie sprawdziła (w Rosji nie zaszły do dziś żadne demokratyczne zmiany), nie jest najwyraźniej w stanie zmienić postawy niemieckich elit. Ani zlecone przez Kreml zabójstwo czeczeńskiego bojownika w samym środku Berlina czy zakaz działalności niemieckich organizacji pozarządowych w Rosji. Politycy SPD, głównej partii „rozumiejących Rosję” za Odrą dalej majaczą o niemieckim eksporcie, o tym, że Nord Stream 2 to „prywatny, gospodarczy projekt” (Olaf Scholz), o „rosyjskim sąsiedzie”, jakby Polska czy Ukraina w ogóle nie istniały, lub o „zaprzestaniu wzajemnych gróźb” między Kijowem a Moskwą (Rolf Mützenich – szef frakcji SPD w Bundestagu). A komu to Ukraina grozi? Mützenich w wywiadzie dla dziennika „taz” mówił wręcz, że „rozumie lęk Rosji przed byciem okrążonym przez NATO”.
Olaf Scholz obiecał w swojej kampanii wyborczej „nową Ostpolitik”, przede wszystkim wobec Rosji. Na razie jej wciąż nie widać. Ta kwestia została zręcznie. pominięta w umowie koalicyjnej. Jest za to powoływanie się na pacyfizm oraz II wojnę światową, by uzasadnić odmowę dostarczenia broni na Ukrainę. Obie rzeczy nie przeszkadzały Niemcom w ostatnich latach w dostarczaniu borni do różnych reżimów, choćby do Arabii Saudyjskiej czy Kataru. Ta broń następnie została użyta choćby w wojnie domowej w Jemenie. Kto liczył więc na zmianę w niemieckiej polityce wobec Rosji, został rozczarowany. „Twarda retoryka przy jednoczesnej kontynuacji dialogu” (poseł Zielonych Omid Nouripour) raczej nie zrobi wrażenia na Siergieju Ławrowie, z którym Annalena Baerbock spotka się dziś w Moskwie. Defensywna broń dla Ukrainy – nie. Sankcje też nie, ani rezygnacja z Nord Stream 2. To z czym właściwie Baerbock jedzie do Moskwy i co może więc osiągnąć? Niewiele. Miejmy tylko nadzieję, że nie spotka ją podobny los jak szefa unijnej dyplomacji Josepa Borrella, który został przez Ławrowa ośmieszony. A może tak być. Gdy priorytetem polityki zagranicznej jest eksport, nie pozostaje wiele przestrzeni na cokolwiek innego.
Oczywiście Zieloni mogliby opuścić koalicję w proteście wobec Nord Stream 2 i polityki appeasementu wobec Rosji, ale tego nie zrobią. W końcu rosyjski gaz jest ważnym elementem transformacji energetycznej za Odrą, zagwarantuje Niemcom stabilność dostaw prądu po wyłączeniu elektrowni atomowych, w okresie przejściowym, na drodze do zeroemisyjności. A dla tej transformacji Zieloni są w tym rządzie. Niemcy na własne życzenie uzależniły się od Rosji, to teraz muszą ją ugłaskać. jak podkreśliła Baerbock w Kijowie Berlin jest w polityce zagranicznej „bardzo cierpliwy”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/582164-niemcy-uzaleznily-sie-od-rosji-wiec-teraz-musza-ja-uglaskac