Łatwa aborcja i dopuszczenie „samoudoskonalonych” kobiet do władzy – to zbawi Polskę, czyli dr hab. Karolina Wigura w akcji w „Gazecie Wyborczej”.
Jeśli ktoś jęczy i to ekstatycznie oraz żałośnie zarazem, to musi to być objawem szerszego zjawiska. 14 stycznia 2022 r. z łamów „Gazety Wyborczej” dobiegły jęki dr hab. Karoliny Wigury, jednej z czołowych strażniczek liberalnej demokracji w Polsce. Nie byle jakiej strażniczki świętego ognia, bo opromienionej sławą St. Antony’s College w Oksfordzie (tym prawdziwym, a nie Nikodema Dyzmy), a obecnie w Akademii Roberta Boscha w Berlinie.
Karolina Wigura, w imieniu pokolenia „czterdziestoletnich obecnie kobiet”, spektakularnie cierpi. I nie jest to banalne cierpienie goniącej za sławą influencerki (instagramerki), lecz wyrafinowane - wynikające zapewne wprost z lektur Epikura, Seneki, Cycerona, Epikteta, Montaigne’a, Kartezjusza, Hegla. Schopenhauera, Nietzschego, Schelera, Freuda, Tołstoja, Dostojewskiego czy Camusa. Takie wyliczenie wydaje się konieczne po tym, jak pani Wigura też zaczęła wyliczać, poczynając od presokratyków.
Powodem cierpienia jest zawód i rozczarowanie. Streszcza je dramatyczne pytanie: „Jak mogło dojść do tego, że ambitne, świetnie wykształcone i przygotowane do pełnienia funkcji publicznych pokolenie ma dziś poczucie braku perspektyw?”. Dodajmy, że właściwie chodzi o pokolenie kobiet. Tych najbardziej wartościowych, które postawiły na „samodoskonalenie”. To zaimponowało „jednemu z pierwszych premierów wolnej Polski”, który w 2014 r. wyjawił Karolinie Wigurze, że „z całego tego dwudziestolecia tak naprawdę udała nam się tylko jedna rzecz – młode pokolenie kobiet, które pani reprezentuje”.
Karolina Wigura nie jest drętwym profesorem, więc odwołuje się do Marca Bolana: „Pokolenie czterdziestoletnich obecnie kobiet, do którego należę, można byłoby określić ‘dziećmi rewolucji’, jak w rockowej piosence zespołu T-Rex”. Owszem, tytuł swego rodzaju hymnu pokoleniowego (z 1972 r.) brzmi „Children of the Revolution”, tylko że Bolanowi nie chodziło o żadne opętane samodoskonaleniem kobiety czy kogokolwiek, lecz o to, żeby żyć lekko, łatwo i przyjemnie, co najwyżej doskonaląc się w komponowaniu odpowiednich zestawów używek.
Sam Marc Bolan zresztą wcześnie rzucił szkołę, żeby nie nasiąkać obsesją samodoskonalenia, gdyż miał je kompletnie gdzieś. Nie tylko on zresztą, bo sporo przedstawicieli tamtego pokolenia, szczególnie ci, którzy – tak jak Marc Bolan – wywodzili się z tzw. niższych warstw społecznych. Jeśli więc coś jest dalsze od ideałów Karoliny Wigury, to właśnie wartości wyznawane przez Marca Bolana, T.Rex (nie T-Rex; skądinąd tak, jak napisała pani Wigura, to nazywa się pewien współczesny smartwatch) i ich pokolenie. Tak to jest, gdy na siłę chce się być au courant.
Cierpienie pani Wigury wynika z tego, że samodoskonalące się pokolenie wybitnych postaci zderzyło się ze ścianą rzeczywistości. Czyli rok po tym, jak pewien premier ich dowartościował, „żadne z nas nie spodziewało się wtedy, że ledwie rok później PiS wygra zarówno wybory prezydenckie, jak i parlamentarne”. Społeczeństwo zawiodło na całej linii, bo już samoudoskonaleni czekali w blokach startowych na wielką szansę, ale jej nie dostali.
Nie po to Karolina Wigura „skakała z radości, gdy w 1990 roku Lech Wałęsa wygrał pierwsze wolne wybory prezydenckie”, żeby w 2015 r. wygrało jakieś PiS. Nie po to, jej „rodzice urabiali się po łokcie, byśmy żyli na zadowalającym poziomie. A nam pozostawała nauka i odpowiedzialność, by w przyszłości przejąć ich rolę. Byłyśmy poważne i skoncentrowane na samodoskonaleniu”, by potem tego poświęcenia i dorobku nie skonsumować.
Dla kogoś samoudoskonalonego do granic doskonałości „2015 rok był szokiem”. Wszak „wiele moich rówieśniczek myślało kiedyś, że będziemy miały możliwość przejęcia odpowiedzialności za przyszłość naszego kraju”. A tu „po przełomie populistycznym eksponowane stanowiska mogą zajmować kobiety prezentujące całkowitą lojalność wobec prezesa Kaczyńskiego, jak Beata Szydło i Julia Przyłębska”. A może jednak liczą się wyborcze sukcesy Beaty Szydło (rekordy poparcia w polskich i europejskich wyborach)? A może liczy się doświadczenie sędziowskie i zdroworozsądkowe, a nie ideologicznie opętane podejście do prawa Julii Przyłębskiej?
Samudoskonalonym i cierpiącym z powodu niedocenienia pozostała frustracja, czyli „protesty uliczne, wymachiwanie polskimi i europejskimi flagami, nakładanie czarnego stroju albo kolorów tęczy”. Żeby w ten sposób wyrazić emocje, „spośród których przeważają palące uczucia gniewu i poniżenia”. „Gniewne i poniżone” – taki tytuł mogłaby mieć powieść Karoliny Wigury, gdyby zechciała ją napisać (coś jak „Grona gniewu” Johna Steinbecka czy „Skrzywdzeni i poniżeni” Fiodora Dostojewskiego).
To, co najbardziej gryzie Karolinę Wigurę (zapewne podobnie jak całe pokolenie samoudoskonalonych), to „zaostrzenie prawa aborcyjnego”, które jest „dobrym przykładem pojedynczej zmiany, która przekłada się na cały pejzaż praw kobiet i stosunek do nich”. Skoro potem pani Wigura stawia dramatyczne pytanie: „Jak mogło dojść do tego, że ambitne, świetnie wykształcone i przygotowane do pełnienia funkcji publicznych pokolenie ma dziś tak głębokie poczucie braku perspektyw?”, musiało za tym wszystkim stać „zaostrzenie prawa aborcyjnego”. Gdyby nie ono, samoudoskonalone już byłyby premierami, ministrami i prezesami. A ponieważ nie są, muszą być nieszczęśliwe. Czyli jak się nie ma prawa do łatwej aborcji, to wszystko się sypie, w tym kariery, które się należały. Faktycznie – logiczne!
Ponieważ „liberalna demokracja jest dążeniem jednostek i społeczeństw do pewnej doskonałości, która z jednej strony oznacza praworządność i sprawne państwo, z drugiej – ulepszanie siebie w kategoriach indywidualistycznych, obejmujące nawet poprawę swojej diety i dbanie o wygląd zewnętrzny”, musi boleć, że te ulepszone kobiety nie osiągnęły spektakularnych sukcesów w kierowaniu państwem. I na tym ulepszaniu wyszły jak Jan Himilsbach na nauce angielskiego (gdyby ją podjął).
Kobiety były i są prymuskami „projektu liberalnej demokracji”, a nie mogą korzystać, przynajmniej w Polsce, z przynależnych im praw. Zapewne dlatego, że jacyś faceci im to uniemożliwiają, na przykład zmuszając do takiego, a nie innego głosowania w wyborach. Pewnie przy każdej urnie stoi jakiś macho albo mizogin i fizycznie przymusza. Dlatego już od „zrębów III Rzeczpospolitej towarzyszyło [nam] radykalne ograniczenie praw reprodukcyjnych w związku z wprowadzeniem tzw. kompromisu aborcyjnego”. I nawet liberałowie wciskali kobietom kit, „że ich prawa są ważne, ale najpierw trzeba budować podstawy liberalizmu itp.”. Fakt – liberalizm to podstawa!
No, ale przyszedł taki Jarosław Kaczyński (zapewne sam przyszedł, nikt go oraz PiS nie wybrał) i mamy „odwrócenie wszystkich osiągnięć liberalno-demokratycznej III Rzeczpospolitej. Atakowane są wszystkie instytucje, które ją reprezentują – niezależne sądownictwo, Trybunał Konstytucyjny, media, członkostwo w Unii Europejskiej i wiele innych”. To można by jeszcze jakoś znieść, ale „częścią III Rzeczpospolitej są także prawa kobiet, ich sukces w samodoskonaleniu, ich ewoluujący stosunek do własnego ciała i wolności wyboru drogi życiowej”. Innymi słowy, przez Kaczyńskiego nawet nie można doskonalić własnego ciała, a tym bardziej nim zarządzać. Bo przecież każdy liberał wie, że ciąża i aborcja to tylko kwestie zarządzania własnym ciałem.
Populiści się uwzięli i teraz „kobiety są na celowniku nie tylko w naszym kraju”. Na naszych oczach dochodzi zatem do „reakcyjnej próby zamrożenia społeczeństwa albo jeszcze lepiej – cofnięcia go do jakiegoś wyimaginowanego kształtu z przeszłości”. No, ale przecież już w 1972 r. John Lennon śpiewał, że „Woman is the Nigger of the World” (że też mu pozwolono użyć tego strasznego słowa), więc sprawa nie jest taka nowa. W dodatku Lennon odnosił się do liberalnej demokracji Zachodu. To jestże ta liberalna demokracja gwarantem praw kobiet czy nie jest?
Liberalna demokracja sprawdza się, ale tylko w polskich miastach – robi epokowe odkrycie dr hab. Karolina Wigura. Oto „z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że po trzech dekadach od 1989 roku większość mieszkańców miast w Polsce stanowią kobiety. Zaś większość mieszkańców wsi – mężczyźni”. I tu jest pies pogrzebany. Bo faceci to ciemniaki, a „kobiety były w ostatnich dziesięcioleciach ambitniejsze, lepiej wykształcone i bardziej mobilne”. Część kobiet też, ale marginalnie.
Wiejska ciemnota odczuwa „utratę i strach”. Dlatego „potrzebują kogoś, kto ich wysłucha i przemówi ich językiem. Skończy z liberalnym samodoskonaleniem, nie będzie już niczego wymagał”. Ciemnota nie chce się samodoskonalić, a chce rządzić, a przynajmniej mieć wpływ na rządzenie. To straszne. A wszystko to przez „populistów”: „w Polsce jest to Jarosław Kaczyński. Na Węgrzech – Viktor Orbán. W Niemczech – Alternatywa dla Niemiec. I tak dalej” (szczególnie ciekawe jest „i tak dalej”). Proste? Jak trzonek od szpadla.
„Co więc dalej z samodoskonalącym się moim pokoleniem kobiet?” - dramatycznie pyta dr hab. Karolina Wigura. Azaliż to samodoskonalenie miałoby psu na budę się przydać? Nigdy! Dlatego trzeba sprawić, by „ambitne i mobilne kobiety” nie zamknęły się we własnej bańce. Potrzebne są „dialog” i „empatia”. Albowiem „samodoskonalenie może oznaczać doskonalenie się w empatii dla ludzi innych od nas”. Innymi słowy, samoudoskonalone dla dobra sprawy (liberalnej demokracji) powinny się zniżyć do wiejskiej ciemnoty. Oczywiście nie do „Jarosława Kaczyńskiego albo nawet Julii Przyłębskiej”. Ale ciemny lud można jeszcze odzyskać. Przede wszystkim dla sprawy aborcji, aby nie stała się ona „kartą przetargową, wyciąganą przez każdą nową władzę”.
Samoudoskonalone, choć sfrustrowane, „mogą jeszcze mieć wiele do zrobienia. Możemy odgrywać rolę tych, które wyciągną ręce do wierzących katolików i katoliczek o aborcji myślących w mniej liberalny sposób. Celem jest zawarcie kompromisu, który nie byłby ‘tak zwany’, jak ten z 1993 roku”. A jak się rozwiąże problem aborcji, to wszystko inne to już pestka, bo przecież wiadomo, że od aborcji zależy wzrost PKB, gospodarka, dobrobyt i bezpieczeństwo. Więcej takich obrońców liberalnej demokracji jak dr hab. Karolina Wigura, a samoudoskonaleni, będą jeszcze dalej od zbawienia świata niż kiedykolwiek. Ku powszechnemu pożytkowi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/581925-liberalna-demokracja-sprawdza-sie-ale-tylko-w-miastach
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.