PO nie ma wizji, programu, ani sondażowych wyników. Jest za to szantaż wobec całej opozycji. To ma być ten plan na zjednoczenie?
Ponad pół roku po powrocie Donalda Tuska z emigracji zarobkowej wiemy, że nie ziścił się sen tych, którzy nawoływali do jego przyjazdu na białym koniu, w triumfie. Notowania nie oszalały. Nawet Małgorzata Kidawa-Błońska mówi, że Platformie poparcie rośnie ułamkowo. PO nie przedstawiła porywającej oferty programowej (ba za taką ciężko uznać te zapowiedzi, które padły na Campusie Polska), poza tą sprowadzającą się do ośmiu gwiazdek. To co szefowi PO się udało, to uchronić formację, którą współtworzył, przed całkowitym rozkładem. To jednak za mało, by marzyć o pokonaniu Zjednoczonej Prawicy, o którym wciąż mówi Tusk. Czar Donalda Tuska okazał się przereklamowany i nie działa.
Z braku wizji, programu, pomysłu i sił, by porwać tłumy, Donald Tusk postanowił poszerzyć elektorat PO, atakując całą resztę opozycji. Wymyślił, że wmówi wyborcom, że ten kto nie jest z PO jest z PiS-em. I w ten sposób – nie współpracą, nie rozmową, tylko przykładając innym pistolet do skroni, zbuduje szeroką listę anty PiS. Do tego moralnego szantażu przyłączają się ochoczo niektórzy publicyści popierający PO, np. Tomasz Lis, miotając groźby pod adresem reszty opozycji i wzywając ją do jednoczenia. Problem polega na tym, że dla większości mniejszych ugrupowań: Koalicji Polskiej-PSL, Polski 2050, Nowej Lewicy czy Razem odsunięcie od władzy Zjednoczonej Prawicy, tworząc wspólną listę, jest możliwe (choć nie przesądzone – przypadek wyborów do Parlamentu Europejskiego), ale jest to zwyczajnie misja samobójcza.
Dlaczego? Dlatego, że w takim układzie z mniejszych ugrupowań w przyszłym Sejmie, o ile faktycznie udałoby się wybory wygrać, zostałyby ogryzki. Mniejsze partie – Lewica, Koalicja Polska czy Hołownia miałyby w parlamencie śladową reprezentację, składającą się z kilku posłów. Trudno sobie bowiem wyobrazić, żeby Donald Tusk szastał biorącymi miejscami na prawo i lewo. W dość trudnej sytuacji ten pomysł stawia też kobiety, które w większości ugrupowań musiałyby ustąpić miejsca liderom. Trudno się dziwić, że np. Lewica nie rzuca się ochoczo w ramiona Donalda Tuska, skoro w 2019 roku dostała się do parlamentu po 4 latach nieobecności w Sejmie. Co więcej udało się to pod tym samym szyldem, pod którym z Sejmu wypadła, czyli SLD. Tego nie dokonało żadne inne ugrupowanie polityczne. W tej chwili Lewica ma Sejmie 44 szable. Na ile mogłaby liczyć w efekcie powołania wspólnej listy (i przy założeniu, że pokona ZP)? 5-6 mandatów? To by znaczyło, że Włodzimierz Czarzasty musiałby złożyć swój polityczny sukces z 2019 roku w ofierze Dodaldowi Tuskowi. W jeszcze gorszej sytuacji są mniejsze partie.Trudno się dziwić Szymonowi Hołowni, który w tej sytuacji mówi o „przemocowych zalotach”, bo tak to właśnie wygląda. Wątpliwości mniejszych partii wobec planu Tuska dość łatwo zrozumieć. Mało kto ma ochotę by zostać przystawką na politycznym stole PO.
A już tworzenie wspólnego programu, przy zasadniczych różnicach światopoglądowych, gospodarczych, w podejściu do rynku pracy czy kwestii mieszkaniowych bardzo trudno sobie wyobrazić. Podobnie zresztą, jak układania wspólnych list. To byłoby coś na kształt masakry piłą mechaniczną.
Jedynym prawdziwym beneficjentem takiego rozwiązania będzie Donald Tusk i Platforma Obywatelska. W ten sposób ziściłby się śniony od lat sen o stworzeniu w parlamencie układu dwupartyjnego, który co jakiś czas wymieniałby się władzą. Na lata byłby to koniec innych ugrupowań, które nie miałyby szansy przebicia się przez taki układ.
Pytanie jednak czy mniejsze partie zdołają się wyłamać z tuskowego szantażu czy znajdą sposób na to, by nie dać się ograć Donaldowi Tuskowi czy raczej wybiorą scenariusz pokonać PiS i umrzeć? Możliwe też, że PiS, wspólną listą, i tak pokonać się nie da, a polityczne zmartwychwstanie, dla tych co dadzą złożyć się w ofierze będzie nieosiągalne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/581041-pokonac-pis-i-umrzec-taki-plan-dla-innych-partii-ma-tusk