Ponad 100 lat po Marcelu Duchampie i ponad 50 lat po Alinie Szapocznikow dzieła niejakiego Bartłomieja Kiełbowicza mogą zachwycać tylko ignorantów z „Gazety Wyborczej”.
I zachwycają, a właściwie poruszają. Ale ich porusza nawet martyrologia Romana Giertycha, więc nie ma się czemu dziwić. Niejaki Kiełbowicz nie jest w stanie zaistnieć inaczej (bo jego „dzieła” to kompletna nędza) niż podłączyć się pod politykę. Tylko tę nędzną, czyli taką, jaką odzwierciedla np. politgramota „GW”. Bo z lepszą byłby już kłopot. Po prostu tandeta dobrze się komponuje z tandetą.
Absolutną tandetą (polityczną i artystyczną) jest wsadzenie w trawnik przed domem Jarosława Kaczyńskiego odlewów dłoni (chyba w skali 1:1) z jakiegoś tandetnego materiału. W ten sposób niejaki Kiełbowicz „oskarża”. Jarosława Kaczyńskiego „oskarża”. O śmierć imigrantów. Po wyczynach Janiny Ochojskiej, Mai Ostaszewskiej czy Macieja Stuhra także niejaki Kiełbowicz postanowił zaznać sławy. W najłatwiejszy, czyli tandeciarski sposób.
Dłonie mają być symbolem winy. Jak napisał ignorant z „GW”, powtarzając za Kiełbowiczem, chodzi o ręce „nie zaciśnięte w agresji. Niezdolne do walki ani ataku, ale błagające o życie. Krzyczą o krzywdzie, której doświadczają ludzie przy granicy z Białorusią. Tam gdzie kończy się nadgarstek, jest już szpikulec. Jak drut na granicy zatrzymuje je w ziemi”. Sam Kiełbowicz też odlatuje: „Dłonie mogą oznaczać pojednanie, dialog. Mogą być narzędziem użytym do różnych celów, mogą być bronią albo trzymać broń. (…) Te są delikatne, to są dłonie ofiary, która tonie w jakimś bagnie przy granicy albo zamarza”. Kicz i nadęte tandeciarstwo tego opisu mówią same za siebie. To psychologia dla przygłupa, a nie interpretacja trzymająca się jakichś reguł.
Niejaki Kiełbowicz liczy na to, że jego „dzieło” odkryją przechodnie, a wtedy zapewne wpadną w trans(cendencję), zastanawiając się z głębią Hansa-Georga Gadamera, co w trawie piszczy. O ile ktoś dostrzeże to sine coś, tym bardziej że może być przyprószone śniegiem. Albo ktoś może uznać „dzieło” za zwykły śmieć. W najlepszym wypadku za sztukę podobnej wartości, co dłonie „artysty” Bogdana Adamca w filmie Stanisława Barei „Poszukiwany, poszukiwana”.
Głębię myśli i sztuki niejakiego Kiełbowicza oddają jego słowa o tym, że mają być „przeciwwagą dla smoleńskich schodów” na Placu Piłsudskiego. To już nie tylko tandeciarstwo, ale obraza ofiar katastrofy smoleńskiej, ich rodzin, przyjaciół oraz po prostu Polaków. Jakiś tandeciarz wtyka sobie odlew dłoni w trawę i uważa, że prowadzi w ten sposób dialog z pomnikiem ofiar największej tragedii w powojennej historii Polski. Albo może prowadzi dialog z autorem pomnika Jerzym Kaliną? Chyba że taki jak elewacja z psem, który ją obsikuje.
Artysta tym się różni od tandeciarza, że nie musi się wozić na politycznej hucpie. Tymczasem w ostatnich latach objawiła się cała czereda tandeciarzy, np. autorzy bożonarodzeniowych plakatów bez Bożego Narodzenia, którzy bez politycznego podpięcia byliby tymi, którymi są na co dzień, czyli niezauważanymi przez nikogo poważnego grafomanami (piórka, kredki, pędzla itp.). Bez tego podpięcia tandeciarze nie istnieją. A jeszcze muszą wszystkich dookoła poobrażać, bo na nic inteligentnego ich nie stać.
Niejaki Kiełbowicz nie zadowolił się wtykaniem w trawnik odlanej przez siebie tandety przed domem Jarosława Kaczyńskiego, więc chce ubogacić miejską przestrzeń kolejnymi tego rodzaju „kupami” (kulturalny człowiek takie ozdoby sprząta, a nie pozostawia). Jedną już zresztą zostawił w trawniku przy Sejmie. I jest z siebie dumny. Razem ze swoimi promotorami z Czerskiej.
Już w listopadzie 2021 r. niejaki Kiełbowicz obrzydził św. Mikołaja rysując jego zwłoki w lesie. To miała być niezwykle inteligentna metafora „śmierci ludzi w lasach na polsko-białoruskiej granicy”. Któryś z imigrantów o podobnym do Kiełbowicza, tandeciarskim guście dodał do jego rysunku druty kolczaste i wychodzące z ziemi dłonie. I tak zainspirował niejakiego Kiełbowicza do wtykania własnych odlewów dłoni w trawniki. Nie ma co – sztuka wysokich lotów.
Najlepiej poznał się na tandeciarstwie niejakiego Kiełbowicza Aleksander Łukaszenka. Jego propaganda użyła rysunku z martwym św. Mikołajem do ataku na polskich żołnierzy, policjantów i funkcjonariuszy straży granicznej. A przy okazji wykorzystano w tej propagandzie dzieci. Tak to już jest z tandeciarzami, że tworzą gotowce dla innych tandeciarzy, a Aleksander Łukaszenka należy do głośniejszych. Niejaki Kiełbowicz nie powinien więc narzekać, tylko docenić to, że trafił swój na swego, czyli wreszcie znalazł odpowiedniego odbiorcę swej „sztuki” (poza „Gazetą Wyborczą”).
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/580979-odlewy-dloni-to-przeciwwaga-dla-pomnika-smolenskiego