„Terminu o biedaprzedsiębiorstwach używali już ekonomiści do opisu pewnych patologii rynku pracy. Tak jak często słyszę ze strony prof. Balcerowicza, że sformułowanie ‘umowy śmieciowe’ to jest mowa nienawiści, to rozumiem, że teraz wszyscy uznali, że sformułowanie ‘biedafirmy’ to mowa nienawiści. Jednak Lewica zawsze podkreśla, że będzie dążyć do likwidacji tzw. umów śmieciowych, które są umowami fikcyjnymi – powinny być etatami, a są zawierane po to, by ciąć koszty w przedsiębiorstwie” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Anna Maria Żukowska, posłanka Nowej Lewicy.
CZYTAJ TAKŻE: Żukowska wywołała burzę! Użyła słowa „biedafirmy”. Sieć zalała fala KOMENTARZY: „Pogarda dla ludzi pracy”
wPolityce.pl: „Gospodarce zwyczajnie opłaca się promocja zatrudnienia w dużych firmach, a nie głaskanie po głowie biedafirm” – napisała pani na Twitterze. Wiele osób odczytało ten wpis jako wyraz pogardy dla osób prowadzących niewielkie firmy. Czy taki był cel pani wpisu?
Anna Maria Żukowska: Nie, miałam na myśli to, co jest w skomentowanym przeze mnie artykule „Gazety Wyborczej”, to znaczy, że rozwój gospodarczy, innowacyjność, napędzają większe przedsiębiorstwa. Mikroprzedsiębiorstwa często niestety są tymi miejscami, gdzie naruszane są prawa pracownicze, takie jak prawo do urlopu, zwolnienia chorobowego, płatnych nadgodzin. Oczywiście, że to nie jest tak, iż takie rzeczy nie zdarzają się tez w wielkich korporacjach, na przykład w Amazonie. Ale jeden Amazon łamiący prawa pracownicze nie oznacza, że one nie są łamane nigdzie indziej. Poza tym to dotyczy też osób, które same są wypchnięte na tzw. samozatrudnienie, a zatem ktoś jest sam własnym pracownikiem, a tak naprawdę powinien być na etacie. Jednak przepisy umożliwiające tzw. umowy śmieciowe zmuszają te osoby do rezygnacji z etatu i założenia jednoosobowej działalności gospodarczej i zawierania umów B2B. To patologia rynku pracy.
Jednak pani wpisem urażone mogły poczuć się także np. osoby prowadzące salon fryzjerski czy niewielki sklep, uznając, że ich działalność nazywani pani „biedafirmą”.
Urażeni mogą poczuć się wszyscy ci, którzy żyli w takim wtłaczanym już od przynajmniej szkoły średniej przekonaniu, że najwyższa formą bytu w gospodarce jest bycie przedsiębiorcą. Tego już się uczy na lekcjach przedsiębiorczości – nomen omen nie bez powodu one się tak nazywają. Wtłacza się w ludzi przekonanie, że najważniejsze jest to, aby mieć własną firmę. W Niemczech, Francji czy USA nie ma tylu jednoosobowych działalności gospodarczych, co u nas. W naszym kraju jest to wymuszone zasadami rynku pracy, dzikim kapitalizmem, który zmusza część etatowców do założenia działalności gospodarczej.
Taki problem rzeczywiście istnieje, ale przecież jest też bardzo dużo niewielkich firm, których istnienie nie polega po prostu na tym, że jest to zastąpienie pracy na etacie, do czego zmusza pracodawca. Mowa na przykład o prowadzeniu niewielkiego sklepu przez rodzinę.
Tak, to nie jest ten przypadek. Tu chodzi o firmy, które tak naprawdę nie zatrudniają nikogo poza samym przedsiębiorcą albo zatrudniają bardzo niewiele osób i są de facto nierentowne. One nie są źródłem innowacyjności. Regułą jest, że tego typu firmy, które są zakładane przez osoby wypchnięte z etatu, są zakładane nie po to, by rozwijać biznes, gospodarkę, tylko po to by ciąć koszty w tych firmach, które w taki sposób pozbyły się pracownika etatowego.
Cały czas wspomina pani de facto o jednej grupie – osobach, które założyły działalność jednoosobową z tego powodu, że zmusił ich do tego zatrudniający ich przedsiębiorca, a cała operacja miała na celu wyłącznie optymalizację kosztów w dużej firmie. Ale pani wpis jako obraźliwy – sądząc po komentarzach w sieci - odczytała dużo większa grupa, ci wszyscy, którzy prowadzą niewielkie firmy z własnej woli. Nie ma pani sobie do zarzucenia w przypadku tego wpisu, że może wyraziła się pani nieprecyzyjnie?
Terminu o biedaprzedsiębiorstwach używali już ekonomiści do opisu pewnych patologii rynku pracy. Tak jak często słyszę ze strony prof. Balcerowicza, że sformułowanie „umowy śmieciowe” to jest mowa nienawiści, to rozumiem, że teraz wszyscy uznali, że sformułowanie „biedafirmy” to mowa nienawiści. Jednak Lewica zawsze podkreśla, że będzie dążyć do likwidacji tzw. umów śmieciowych, które są umowami fikcyjnymi – powinny być etatami, a są zawierane po to, by ciąć koszty w przedsiębiorstwie. Lewica nie może sobie pozwolić, żeby być gdzieś pomiędzy w sporze o prawa pracownicze, bo partii reprezentujących przedsiębiorców jest mnóstwo, a tylko lewicowe partie mają odwagę powiedzieć, że prawa pracownicze naruszane są również przez to, że ludzie są zmuszani do zostania przedsiębiorcami, chociaż tak naprawdę powinni i pewnie chcieliby pracować na etacie.
Rozmawiał Adam Stankiewicz
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/580353-nasz-wywiad-zukowska-broni-swojego-wpisu-o-biedafirmach