Weto prezydenta Andrzeja Dudy wobec ustawy medialnej jest jednak dużym zaskoczeniem. Powszechnie spodziewano się ruchu o mniej radykalnego, czyli odesłania nowelizacji do Trybunału Konstytucyjnego, co byłoby rozwiązaniem kompromisowym, pozwalającym każdej ze strony na zachowanie twarzy.
Prezydent przywołał szereg argumentów. Osobiście wolałbym, gdyby powiedział wprost: „wobec zagrożeń geopolitycznych nie możemy sobie pozwolić na konflikt ze Stanami Zjednoczonymi, nawet w sprawie, w której mamy rację„. Byłoby to jasne, czytelne, i dobrze oddające istotę głównego dylematu. Głowa państwa wybrała inną drogę, opierając argumentację na traktacie polsko-amerykańskim z 1990 o ochronie inwestycji. Cóż, uważam, że to jednak wątek poboczny, bo w traktacie nie przyznano firmom z USA prawa do omijania prawa polskiego, i to tak czytelnego jak w tej sprawie (zasada maksymalnie 49 proc. udziałów dla firm spoza Europy). Co więcej, trudno też uznać TVN za zwykłą inwestycję amerykańską. Amerykanie jej nie stworzyli, nie zainwestowali na jakimś „brown field” miliardów, które pracowałyby na rzecz naszego kraju. Oni po prostu kupili maszynkę do zarabiania pieniędzy i egzekwowania potężnego wpływu na opinię publiczną. Trudno również zgodzić się, że pozostawienie TVN-u w stanie obecnym to działanie na rzecz łagodzenia sporów. Problem polega na tym właśnie, że chodzi o stację w mojej ocenie niedoścignioną w kreowaniu napięć.
Spór o status prawny właściciela TVN-u to część sporu o suwerenność, być może najbardziej dramatycznej kwestii naszych czasów. To jest jasne, nawet jeśli rzadko mówi się o tym głośno. To także część problemu naszych fundamentów państwowych - tych realnych, a nie tych ze stronic konstytucji. Czy chcemy przebudowywać dom, który dostaliśmy po okrągłym stole, czy też udajemy, że wszystko jest w porządku, i wystarczy trochę farby, jakiś mały remoncik fasady? Obóz, który dziś sprawuje władzę - także prezydent - obiecywał jednak głębszą przebudowę. Miliony wyborców - tych samych, którzy doprowadzili do zmiany w 2015 roku swoją determinacją i odwagą - wciąż chcą innego państwa, innych fundamentów. Zasługują na szacunek, zasługują na szczerość, nawet jeśli logika procesu polityczne sprawia, że - paradoksalnie - to oni mają najmniejszy wybór, i to o nich bardzo często najmniej się zabiega - ponieważ kluczem do władzy są wyborcy wahający się.
Nie twierdzę, że w tym konkretnym wypadku wszystko było jednoznaczne, idealne. Teren boju był, to prawda, bardzo niewygodny, bardzo ryzykowny. Chodziło w nim być może o jakąś kartę w relacjach z Ameryką, o jakąś korektę. Na więcej państwa polskiego dziś raczej nie stać. W sumie nie jest więc tak, że prezydent nie miał na czym się oprzeć, nie miał się do czego odwołać, mówiąc „nie”. Wreszcie, nauczeni gorzką lekcją 2017-go roku wszyscy podchodzimy do tego typu spraw znacznie spokojniej; gwałtowne spory niczego dobrego nie przyniosą, nie polepszą naszej sytuacji w obliczu tak potężnych presji z każdej strony. Mimo wszystko, to weto - zastosowane zamiast odesłania ustawy do TK - jest jednak sygnałem niepokojącym. Pojawia się bowiem pytanie, czy to już koniec przebudowy, koniec marzeń, koniec ambicji? Czy niebywała koniunktura polityczna (prezydent i większość sejmowa wywodzący się z obozu prawicy) nie przyniesie nam już nic więcej? Czy reforma wymiaru sprawiedliwości - chyba jeszcze trudniejsza niż sprawa stacji TVN - też skończy się co najwyżej na sejmowym głosowaniu?
Jest niezwykle ważne, kto pełni najwyższe funkcje państwowe. I możemy się cieszyć, że mamy prezydenta, który wyrasta z tradycji patriotycznej, który honoruje bohaterów naszych dziejów, i który nazywa zdradę - zdradą. Ale gdy miną lata, gdy przyjdzie nowy prezydent (być może - nie można wykluczyć - już z drugiej strony), gdy ktoś inny będzie tworzył rząd, to pytanie wróci: czy wykorzystaliśmy szansę na poważne zmiany? Czy odpowiednio odważnie i konsekwentnie walczyliśmy o zerwanie różnego rodzaju kajdan, które narzucono nam w początkach transformacji? Czy mieliśmy świadomość, że moment był wyjątkowy?
Wracając do TVN-u. Weto prezydenta jednego nie zmienia: nie rozwiewa zasadnych pytań o stan prawny stacji, której właściciel udaje kapitał europejski poprzez firmę założoną na lotnisku w Niderlandach. Szanując traktaty o ochronie inwestycji, powinniśmy także szanować własne prawa, nawet jeśli beneficjentem wieloletniego zaniechania jest kapitał zza wielkie wody. Tym właśnie poważne państwa różnią się od republik bananowych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/579611-czy-chcemy-przebudowywac-dom-ktory-powstal-po-1989-roku