Dwóch cudzoziemców wykładało mi ostatnio czym jest polskość. Jednym z nich jest Goran Andrijanić, Chorwat żyjący w Polsce i należący do tej samej, co ja, redakcji. Publicysta w domu pod Warszawą, obwieszonym od wewnątrz pamiątkami przeszłości, w rodzinnym gwarze, gdy jego dzieci płynnie przechodziły z chorwackiego na polski i z powrotem, lał jednocześnie chorwacką wódkę i polską lekcję. „Polskość to idea uniwersalna” - tłumaczył tak stanowczo i z takim przekonaniem, że nawet gdybym się z nim nie zgadzał, to bym się nie sprzeciwił. Wskazywał na te przykłady walki naszych rodaków o wolność i w obronie wiary, które mogą być atrybutem nie tylko nad Wisłą. Tak oto dwóch redaktorów prawicowego pisma, zatem postrzeganego przez mainstream jako nietolerancyjne i ksenofobiczne, odnajdywało wspólny pień cywilizacyjny w chrześcijaństwie, europejskości i miłości ojczyzny. Cudzoziemiec zatem opowiadał o polskości, którą tak wielu u nas postrzega jako brzemię i nacjonalizm, jako o inkluzywnej idei, w której ludzie dobrej woli i szacunku dla kultury mogą się pomieścić.
Równie pouczająca była opowieść Giuseppe Adamo, młodego Włocha, który pięć lat temu przyjechał do Polski zaczepić o tutejszy uniwersytet, a zaczepił się w narodzie na stałe. Urzekł mnie tym, że wyczekiwał cierpliwie na możliwość ubiegania się o polskie obywatelstwo, włączył się w aktywizowanie polskiej młodzieży, by bardziej udzielała się społecznie i patriotycznie, a wraz z otrzymaniem paszportu Rzeczpospolitej Polskiej wyprawił huczną imprezę w wynajętym pod Warszawą domu, na którą zaprosił - bagatela - sto osób. Czy nasz włosko-polski przyjaciel wie jak bardzo nawiązał do starych szlacheckich tradycji, zapraszając sobie znanych i nieznanych, ze wspólnego kręgu wartości, by uczcić nie prywatne, ale szersze, bo wspólnotowe, święto? Gdy Giuseppe (Józka) zapyta się o jego nową ojczyznę, młody człowiek się rozgrzewa i opowiada o niej z pasją jak z koszmarów Adama Michnika czy snów Adama Mickiewicza, nie dowierza, że tak wielu obywateli jest niechętna własnemu krajowi. „My, Polacy” - mówi Adamo i w programie telewizji wPolsce.pl pokazuje swój paszport z wyzywającą satysfakcją.
Obaj panowie już teraz, ledwie postawiwszy stopę w swojej nowej ojczyźnie, wnieśli pewien wkład w kształtowanie wspólnoty - swoimi tekstami, konferencjami, uczestnictwem w debacie publicznej. I tutaj kontynuują pięćsetletnią tradycję obcokrajowców, którzy zakochując się w Rzeczpospolitej, zostawali tutaj i wnosili wiele w kulturę, politykę i obyczaje. Nie wiem czy wniosą tyle ile Samuel Linde (1771-1847), Niemiec z pochodzenia, twórca pierwszego słownika języka polskiego, albo Abraham Trotz (1689-1769), także o niemieckich korzeniach, twórca kompletnego słownika polsko-niemiecko-francuskiego, albo Nicolas Chopin, który dał Polsce i światu swojego syna Fryderyka, ale tę szeroką formułę polską, w której ludzie dobrej woli się mieszczą, warto odnotować. Okazywało się wielokrotnie w naszej historii, że cudzoziemcy otrzymujący polskie obywatelstwo (kiedyś indygenat, a gdy Polski nie było na mapie, chodziło raczej o kulturowe uznanie), lepiej rozumieją naszą wspólną ojczyznę niż ci krajowi wychowankowie zakompleksionych wykładowców, dziennikarzy i celebrytów.
Nieślubny wnuk francuskiej guwernantki - Artur Grottger (1837-1867) - okazał się tak arcypolski, że jego dzieła obrazujące powstanie styczniowe stały się podstawową wizją tamtego zrywu, choć sam malarz nawet jednej sceny walk nie widział na własne oczy. August Agbola O’Brown był czarnoskórym muzykiem, który zakochał się w Polsce w jej odsłonie z II Rzeczpospolitej, brał udział w Powstaniu Warszawskim, a po wojnie, próbowawszy sił w tej lichej PRLowskiej rzeczywistości, wyemigrował na Zachód, dzieląc swój tułaczy los tak jak wielu innych Polaków. W patrzeniu na narodową historię nas wszystkich przenikliwością i odkrywczością przebija profesor Richard Butterwick (ur. 1968), którego monumentalna praca o Sejmie Wielkim powinna zawstydzić trzy pokolenia badaczy ostatnich lat Rzeczpospolitej szlacheckiej, skoro w monografii opisał tak szokujące i nieznane lub przemilczane kulisy Konstytucji 3 Maja, w których nieomal doszło do schizmy z Kościołem katolickim. Dziś historyk naucza polskich studentów ich własnych dziejów.
Pobieżne przyjrzenie się szlakom cudzoziemców, którzy stają się Polakami lepszymi niż wielu ich nowych krajan, nie wyczerpują złożoności i trwałości tego zjawiska kulturowego. Z jakichś jednak względów, gdy w kraju zaczyna brakować rodzimych patriotów, którzy dokonują jakiegoś samobiczowania się i ekspiacji za prawdziwe i zmyślone grzechy, los zasila nas dobrymi obywatelami z nieoczekiwanych stron. Może państwo nasze od 300 lat nie zachwyca trwałością i solidnością, ale z pewnością nasza kultura i świadomość narodowa jest fundamentem nieopisanie mocnym.
Kto nie wierzy, niech naszych nowych rodaków posłucha.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/579446-dlaczego-cudzoziemcy-wybieraja-i-lepiej-rozumieja-polske