Wygląda na to, że wraca podstawowy podział, który decydował o wyniku wyborów w 2005 r.: na Polskę solidarną i liberalną.
Jacek Żakowski, kiedyś w „Gazecie Wyborczej”, a od lat w „Polityce”, chyba szczerze nie cierpi Donalda Tuska. Nie dość, że nie wierzy w to, że Tusk może odzyskać dla opozycji władzę, to jeszcze uważa, iż przewodniczący PO pomaga rozbijać lewicę. A bez lewicy demokracja jest do dużego rozczarowania powodem. Tusk ma na Lewicy kreta, który nazywa się Leszek Miller i ten mąci w swoim dawnym środowisku. Pewnie dlatego, że teraz to zwykły burżuj. A do burżujów, zwłaszcza udających lewicę, zgodnie z wizją Thomasa Piketty’ego, można mieć tylko obrzydzenie.
Teraz burżuj Miller z burżujem Tuskiem kombinują, jak rozbić Nową Lewicę, żeby trochę wyborców chapnąć, a faktycznie pozbawić ogryzioną lewicę szans na wejście do Sejmu. Żakowski lamentuje: „Po secesji w Zjednoczonej Lewicy [to o powstaniu koła PPS, co jest skądinąd wyjątkową obrazą dla niepodległościowych socjalistów z przeszłości], nad zbliżającymi się wyborami ‘ostatniej nadziei’ znów zawisło ryzyko zmarnowania głosów lewicowych wyborców socjalnych, którzy w 2005 zagłosowali na PiS, a w 2015 na partie, które po sporze o obecność Millera na listach nie weszły do Sejmu”.
Burżuj Miller wszystko spaprał już sześć lat temu. I chce paprać nadal. Lewicy chce wszystko spaprać, żeby kolega burżuj Tusk na tym skorzystał. Bo „znów unosi się nad nami duch Leszka Millera, którego PO przywróciła do politycznego życia, który o secesji ‘wiedział’ wcześniej niż Włodzimierz Czarzasty i który jako lider lewicy (zwłaszcza lewicy socjalnej, mogącej odebrać elektorat PiS) jest dziś jeszcze mniej wiarygodny niż 15 lat temu”.
Miedzy wierszami jest sugestia, że Miller to człowiek kompletnie bezideowy, choć w czasach, gdy Żakowski był w opozycji do komuny, obecny burżuj wydawał się ideowy. Chyba, żeby nie był, co by oznaczało, że w politbiurze i KC był oportunistą i karierowiczem. Żakowski się w każdym razie na Millera nie nabrał, w przeciwieństwie do takiego Tomasza Lisa, który dziś mówi, że to „tak po ludzku, fajny facet”. Zresztą jak Miller został premierem, Lis chodził z nim po rodzinnym Żyrardowie i odstawiali taki melodramat, że z gałek (albo przycisków) od telewizora ciekły łzy.
Obecnie nie chodzi nawet o spapranie wszystkiego, ale wręcz o rozbijactwo, a to jedna z głównych zbrodni już w czasach niejakiego Włodzimierza Uljanowa. Rozbijactwo nie może się podobać Jackowi Żakowskiemu: „Nie lubię zbytnio krakać, ale gdy secesjoniści dołączą do KO (a to sugerują, bo to jedyna szansa, by byli w następnym Sejmie), osłabiona lewica zagrożona niewejściem do kolejnego Sejmu, straci część wyborców na rzecz PiS. Szanse Kaczyńskiego na dalsze rządzenie wzrosły. Przygotujcie się lepiej na trzecią kadencję”. Und da liegt der Hund begraben.
Burżuj z burżujem się dogada, a lewica wyjdzie na tym, jak Schetyna na Tusku (albo Budka). I skołowany elektorat lewicowy pójdzie głosować na PiS, bo przecież nie na burżujów. I PiS wygra, rządząc przez kolejną kadencję. A to taka sama sromota jak współpraca burżuja Tuska z burżujem Millerem. Na PiS Żakowski może tylko poskowyczeć, ale burżujom musi wypomnieć ich rozbijacką robotę. Nawet jak „Polityka” i „Gazeta Wyborcza” wolą burżujów od lewicowców.
Jak już Tusk i Miller okazują się burżujami, to zabawnie wygląda ich lament w sprawie drożyzny. Żakowski się w tej sprawie nad nimi nie znęca, ale przecież wiadomo, że jeśli komuś wisi drożyzna, to właśnie Tuskowi i Millerowi. Tusk od czasu do czasu uczy się cen podstawowych artykułów żywnościowych, żeby udawać człowieka z ludu i popisywać się w telewizorze, ale od dawna ceny też mu wiszą. Może być nawet, że kalafiorem, choć to nie artykuł pierwszej potrzeby.
Wygląda na to, że wraca podstawowy podział, który decydował o wyniku wyborów w 2005 r.: na Polskę solidarną i liberalną. Burżuje z lewicy, plamiący tradycje niepodległościowych socjalistów, idą razem z burżujami liberalnymi, bo sami są liberałami, tylko noszą lewicową czapeczkę, żeby się czymś odróżniać. I muszą przegrać, bo lud polski nie cierpi liberałów tak samo jak Jacek Żakowski. Może nawet nie za ich burżujstwo, tylko za sznyt neofitów spod znaku słomy z sandałów (mogą być nawet crocksy) i ambicje Radziwiłłów albo Czetwertyńskich.
Lewica stwarzała nadzieję, choćby tylko w formie pozorów, że gdy pójdzie samodzielnie do wyborów, to dogadując się po nich w sprawie koalicji, będzie strażnikiem lewicowego etosu, nawet mocno pokiereszowanego. Ale Tusk chce wyciągnąć z lewicy jej liberalne jądro i użyć go równie bezczelnie jak wcześniej niejaką Nowoczesną. Tak, tak, wciąż jest taka partia, ale z powodu wykorzystywania w roli, o której nie można otwarcie napisać, nie ma żadnego znaczenia. Nawet jak to są liberałowie, to powiększają objętość Nowej Lewicy i to watowanie może nawet uchodzić za część lewicowego ciała.
Tusk odchudzi lewicę, pozornie samemu się tucząc, ale to wszystko lipa, bo w polityce niewiele się sumuje, chyba że liberałowie, ale to opcja na 10 proc. głosów w porywach, czyli wtedy, gdy polityczna wichura nie zdąży wywiać całej słomy z butów. I jak w tej sytuacji Żakowski ma lubić i popierać burżuja Tuska i burżuja Millera, nawet jak pozornie działają po stronie tych, dla których PiS jest śmiertelnym wrogiem. Skądinąd Żakowski trafnie sytuuje obu burżujów i całkiem słusznie uważa ich za fatalną opcję. Czyli można tylko przyklasnąć współpracy obu burżujów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/578309-burzuj-tusk-wspolpracuje-z-burzujem-millerem