20 października 2021 r. Uniwersytet Warszawski dumnie zauważył: „Z ogromną radością informujemy, że pan dr Michał Siermiński otrzymał Nagrodę Prezesa Rady Ministrów za pracę doktorską pt. „Ewolucja ideowa polskiej inteligencji opozycyjnej w latach 1968–1981”, której promotorem był dr hab. Michał Kozłowski. Gratulujemy laureatowi i promotorowi!”. I to były miłe złego początki.
Okazuje się, że dla laureata ta nagroda to straszliwa obraza. Myślał nad tym dwa miesiące, aż wysmażył list do premiera Mateusza Morawieckiego. Że ma gdzieś nagrodę, ale ją przyjmie, choć nie osobiście, bo by sobie zapaskudził ręce i duszyczkę. A 25 920 zł przeznaczy na Aborcję bez Granic. Sam list jest niebywałym kuriozum. Z powodu żenującej impertynencji, arogancji, megalomanii i pychy. Oraz zwykłego chamstwa. List opublikowała oczywiście „Gazeta Wyborcza”.
Michał Siermiński formułuje swoje żenujące tezy z pozycji (chwali się, więc to chyba dla niego istotne) lewicowca, antyklerykała, aborcjonisty i geja. Trudno powiedzieć, po co o tym wszystkim informuje premiera, jeśli chciał tylko zakomunikować, że nagrodę weźmie, ale jej nie weźmie. Ale to nie dziwi, skoro mamy do czynienia z tym, co wyżej, a ponadto z publicystą antyklerykalnego pisma „Bez Dogmatu” oraz wielkim miłośnikiem Jana Tomasza Grossa. Podziela jego pogląd, że „Polacy zabili w trakcie wojny więcej Żydów niż Niemców”.
Pisząc do premiera Siermiński zastanawia się, dlaczego to wyróżnienie na niego „spadło”. Przecież „w doktoracie mowa o klasie robotniczej, cytuję Marksa, Luksemburg, Trockiego, uporczywie powracam do kwestii polskiego antysemityzmu, o której, jak wiadomo, nie powinno się nawet myśleć”. I poucza premiera, że zapewne nikt „nie sprawdził ideologicznej poprawności rozprawy”. A przecież premier „na pewno ma od tego ludzi”. Historykowi z UW nie przyszło do głowy, że szef rządu może się nie kierować tak żenującymi motywacjami jak on. Ciekawe, jaką naukę on w takim razie uprawia?
Sam Siermiński napisał, że obszar jego naukowych dociekań „to grzęzawisko historycznych kompleksów i resentymentów Pana środowiska”. A może obszar megalomańskiej pychy samego autora? Co premiera dużego państwa, w trudnym czasie, mogą obchodzić kompleksy i urojenia jakiegoś historyka? Bierze nagrodę albo nie – jego sprawa. Po co tą całą ideologiczną breją, pełną megalomańskich i chamskich ataków zalewać szefa rządu? Co to obchodzi premiera czy niedowartościowany historyk „dołoży wszelkich starań, by PiS i jego ideolodzy nie mieli ze mnie żadnego pożytku przy swoich brudnych, orwellowskich zabawach z historią”? Emocjonalność obrażonej pensjonarki i łatwość formułowania obelg rzuca cień na etykę takiego „naukowca”.
Michał Siermiński uważa, że premier ma czas, żeby zawracać sobie głowę jego „wyjaśnieniami”, a przy okazji jego wizją świata. Niech to opowiada swojemu partnerowi, komukolwiek, ale nie człowiekowi, który ma tyle spraw do załatwienia. Co obchodzą premiera jego wywody na temat aborcji: „Polki – i szerzej: wszystkie osoby z macicami w Polsce – niemal całkowicie straciły dostęp do legalnej aborcji”? I to, że w czasie pandemii wyszedł na ulicę razem ze Strajkiem Kobiet. I po co te dawno już zdemaskowane kłamstwa o „śmierci Izabeli z Pszczyny – kolejnej ofiary Waszego fundamentalizmu”. Historyk ślepy na fakty to ciekawostka.
Dr Siermiński pozwala sobie absorbować premiera swoimi myślątkami, „co sprawia, że Pana partia – mimo piekła kobiet, mimo katastrofalnego w skutkach igrania z pandemią, mimo łamania praworządności, mimo rażącej nieudolności i kompromitujących afer – trwa przy władzy?”. A może dlatego, że te wszystkie zarzuty to taka sama bzdura jak wpływ orzeczenia TK na śmierć pani Izabeli z Pszczyny?
Jak już historyk z UW zadał sobie pytanie, to sam na nie odpowiedział. I znalazł gotowca: za wszystkim stoi „polityka nienawiści”, a więc „te same metody, [po które] sięgała wcześniej endecja, żerujące na jej tradycji rozmaite skrajnie prawicowe, nacjonalistyczne sitwy i frakcje w PZPR, a także niektóre nurty postsolidarnościowe”. Wszystko z wszystkim mu się łączy, czyli plącze, ale najważniejsza jest rewolucyjna gorliwość. A potem decydujące cięcie: „Tak, tak – dał Pan nagrodę gejowi!”. No i co z tego? Co to premiera obchodzi, jaką orientację ma pan Siermiński? Co to kogokolwiek obchodzi w kontekście nagrody za doktorat?
Nie mogło też zabraknąć tyrady na temat sytuacji na wschodniej granicy. I kolejnej dawki megalomanii: „Ale wam się trafiło! Możecie mówić o ‘wojnie hybrydowej’, dumnie prężyć muskuły, budować zasieki z drutu żyletkowego, które wkrótce zamienią się w wysoki mur”. Historyk, który powinien mieć jakiś warsztat badawczy imputuje, że coś, co UE, NATO i przywódcy wielu państw, łącznie z USA i Niemcami, uznali za oczywisty fakt, jest jakimś urojeniem.
Po zdemaskowaniu mitu wojny hybrydowej, Siermiński idzie już tylko po bandzie. „W społeczeństwie, które na skutek Zagłady, powojennych czystek narodowych i emigracji stało się niemal monoetniczne i jednowyznaniowe, obojętność wobec cierpienia ‘obcego’ jest czymś znacznie bardziej oczywistym niż współczucie”. Tylko obojętność? I tak skromnie z tym odniesieniem do Zagłady?
Siermiński zaraz się poprawia. I mówi, że „wszyscy ci, którzy tylko chcą, wiedzą o (…) przeciąganiu martwych ciał na stronę białoruską. Wiedzą i nigdy nie zapomną o Waszej zbrodni”. Oczywiście zero dowodów, tylko tajemna wiedza tych, którzy chcą. A jak to za mało dramatyczne, to jest jeszcze „polowanie na osoby uchodźcze [ach ta nowoczesność języka] – odwodnione i głodne; wychłodzone, często wycieńczone tygodniami spędzonymi w lesie; zdarza się, że poranione i chore”.
Człowiek z doktoratem i zobowiązany do kierowania się elementarną etyką formułuje wyssane z palca oskarżenia o „polowanie”, czyli m.in. o „bicie, straszenie bronią, strzelanie z plastikowych czy gumowych kul, szczucie psami (czy puszczanie ich szczekania z głośników)”. Plus takie drobiazgi jak „zabieranie jedzenia i picia”, „wsadzanie ludzi do rzeki”, „przerzucanie nieprzytomnych mężczyzn i ciężarnych kobiet przez prowizoryczny płot ‘jak worek ze śmieciami’”. No, ale jak się patrzy w Jana Tomasza Grossa jak w obraz, to wszystko można.
Na koniec Michał Siermiński poczuł się zobowiązany do „zawiadomienia” premiera, że nie skorzysta z zaproszenia i nie pojawi się na uroczystej gali, „by osobiście odebrać od Pana nagrodę. Nie uścisnę Pańskiej zbroczonej krwią dłoni. Parafrazując poetkę (KOR-owską, a jakże!): z tego wszystkiego, z takich świństw, nie otrząśnie się Pan jak z wody”. Taki wyjątkowy pokaz buty, arogancji, megalomanii i pychy pod opakowaniem z empatii i wrażliwości to zdaje się coraz częstszy obraz ludzi nauki. Ale czy na pewno nauki?
Czy ideologiczne i nienawistne wypociny mają jakikolwiek związek z nauką? Owszem, mają wiele wspólnego, ale z barbarią, atakującą niczym w 1920 r. armia konna Siemiona Budionnego. Mają wiele wspólnego z dziczeniem uniwersytetów i zamienianiem ich w ideologiczne fortece. Zamknięte przed rozumem, ale za otwarte dla zwykłego chamstwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/577963-barbaria-w-nauce-atakuje-niczym-armia-konna-budionnego