Wybory nowego-starego prezesa podczas kongresu PSL stały się wydarzeniem bez historii. Znacznie większą uwagę przykuło głosowanie na przewodniczącego Rady Naczelnej ludowców, w którym zwycięstwo odniósł Waldemar Pawlak. Tylko czy to coś zmienia?
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Bez zmian
Było gładkie zwycięstwo, były oklaski, było też przemówienie, w którym Władysław-Kosiniak-Kamysz akcentował znaczenie „wspólnoty”. Najwyraźniej ludowcom odpowiada rola partii ocierającej się o próg wyborczy, mimo aspiracji dotyczących poszerzania swojego elektoratu i otwarcia na centroprawicowe środowiska.
Stronnictwu w 2019 roku udało się stworzyć wrażenie centrowej siły zdystansowanej do partii rządzącej i niedawnego koalicjanta z wyborów do PE. Zaproszenie na pokład topniejącego środowiska Pawła Kukiza i prezentowanie stosunkowo nowych nabytków w osobach Jana Filipa Libickiego, Marka Biernackiego czy Władysława T. Bartoszewskiego pozwoliło na zdobycie 8,5 proc. poparcia. Mogło się wydawać, że ludowcy są na najlepszej ścieżce do budowy centrowej przeciwwagi do głównych antagonistów na krajowej scenie politycznej.
Dobrym sprawdzianem mogły być wybory prezydenckie w 2020 roku. Tak się jednak nie stało. Władysław Kosiniak-Kamysz nawet nie nawiązał walki z trzecim w stawce Szymonem Hołownią, którego wynik (13,87 proc.) w pewnych aspektach można było uznać za rozczarowujący. Większe poparcie od prezesa PSL miał również reprezentujący Konfederację Krzysztof Bosak (6,78 proc.). Kosiniak-Kamysz musiał zadowolić się wynikiem na poziomie 2,36 proc. tym samym wpisując się w tradycję kiepskich wyników ludowców w wyborach prezydenckich.
Przełomu nie było, a zamiast budowy centroprawicowego bloku nastąpił szybki rozwód z Kukiz’15, a później spadek poparcia. Dziś PSL nie bije się o dwucyfrowy wynik, lecz o utrzymanie w ławach poselskich. Tylko tyle zostało z mocarstwowych planów.
Pawlak kradnie show
W tej atmosferze utrzymanie władzy przez Kosiniaka-Kamysza, w dodatku bez starcia z silnym kontrakandydatem, trudno uznać za ciekawy punkt na politycznej mapie. Znacznie bardziej intrygujący wydaje się powrót do władz Stronnictwa byłego premiera Waldemara Pawlaka.
Były lider ludowców zostając przewodniczącym Rady Naczelnej PSL pokonał takich polityków jak Dariusz Klimczak, Piotr Zgorzelski czy Andrzej Grzyb.
To nie było objęcie funkcji bez walki. O tym się mówiło, o tym się pisało. W końcu jakiś nerw, jakieś emocje na kongresie, jakich przecież wiele.
Tylko co z tego wynika dla wyborców? Niewiele. Waldemar Pawlak, mimo olbrzymiego doświadczenia i znajomości politycznej kuchni, nie jest frontmanem, który przyciągnie do PSL nowych wyborców. Nie przedstawi również oferty programowej, która mogłaby zainteresować młodą część elektoratu. Ewentualna rywalizacja z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, analogiczna do cichego starcia między Donaldem Tuskiem a Rafałem Trzaskowskim w PO, będzie tylko sztuką dla sztuki. Bez wpływu na pozycję PSL w sondażach, bez przełożenia na tworzenie nowego układu w Sejmie pod batutą ludowców.
PSL, podobnie jak inne duże partie, nie jest w stanie przebić szklanego sufitu. Nie jest w stanie wyjść poza wcześniej wytyczone koryto. Nie jest w stanie zmienić biegu tej politycznej rzeki, jaką jest polska polityka po 1989 roku. Pozostaje tylko bezwładny dryf i rywalizacja kapitanów statku o to, kto więcej zauważy z przemijającej panoramy pozostawionej na brzegu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/577111-pawlak-skradl-show-kosiniakowi-ale-psl-i-tak-dryfuje