Żeby Polska zbudowała swoją pozycję w Europie Środkowowschodniej i konsolidowała Trójmorze należy wyprzedzić Berlin w proponowaniu korzystnych rozwiązań dla państw regionu. Oczywiście dysproporcja między gospodarką niemiecką a Polską nie pozwala nam na szarże politycznej husarii, ale niektóre nasze instrumenty oddziaływania nadal są wykorzystywane za słabo.
Wskaźnik polskiej obecności
Dobrym obiektem obserwacji jest tutaj dynamiczna sytuacja w Mołdawii, która jako państwo pozaunijne nie może być formalnym członkiem Trójmorza, ale jest idealnym papierkiem lakmusowym rozwoju tego geopolitycznego projektu.
Po pierwsze relacje wewnątrzunijne buduje się jeszcze zanim dany kraj stanie się członkiem wspólnoty - Polska też wkraczała do UE z całym bagażem dwustronnych relacji i z obecnością licznych niemieckich czy francuskich podmiotów ekonomicznych czy organizacyjnych nad Wisłą.
Po drugie lipcowa zmiana polityczna w Mołdawii jest największym w historii regionu proeuropejskim przyspieszeniem. Prezydent Maia Sandu, mająca zarówno formalną władzę jak i nieformalne wpływy w partii PAS jest człowiekiem Zachodu w każdym zakresie - od kariery (pracowała nawet dla jednego z biur Banku Światowego), przez relacje polityczne (zwłaszcza z Europejską Partią Ludową), jak i osobiste przekonania. To obecny czas - być może nawet miesiące - zadecydują o położeniu Kiszyniowa w politycznych układach Starego Kontynentu.
Po trzecie nawet w Prawie i Sprawiedliwości projekt Trójmorza - choć jeszcze nieformalnie - obejmuje członkostwo Mołdawii i Ukrainy. Jedna skromna wypowiedzi Marka Kuchcińskiego, gdy był jeszcze marszałkiem sejmu, o poszerzeniu projektu o te dwa kraje, odbiła się szerokim echem w mołdawskich mediach.
CZYTAJ TAKŻE:
Jak ukraść miliard dolarów i zostać parlamentarzystą? Takie cuda tylko w Mołdawii
Dyplomacja
I oto w lipcu tego roku, gdy Partia Akcji i Solidarności, założona przez Maię Sandu, zdobyła miażdżącą większość w parlamencie, rozpoczął się wyścig kilku europejskich graczy o pierwszeństwo do partnerstwa z Mołdawią. Można powiedzieć, że Niemcy i Polska są tutaj głównymi zawodnikami w tej dość typowej rywalizacji.
Maia Sandu spotkała się co prawda z Andrzejem Dudą (21 czerwca), ale u Franka-Waltera Steinmeiera była miesiąc wcześniej (19 maja). Obie wizyty były elementem dyskretnego wsparcia dla obozu proeuropejskiego podczas kampanii wyborczej między Dniestrem a Prutem.
Rewizyta wypadła dużo lepiej z naszej strony. Prezydent RP był w Kiszyniowie nie tylko wcześniej (pod koniec sierpnia, Frank-Walter Steinmeier - miesiąc później), ale też wywarł dobre wrażenie, przybywając nieco przed terminem samego spotkania z głową mołdawskiego państwa, gdy chwilę późniejsze warunki pogodowe doprowadziły do spóźnienia prezydenta Ukrainy. Poza tym obecność Andrzeja Dudy, wraz z przywódcami sąsiadów Mołdawii, w dniu Święta Niepodległości tego kraju, była stricte protrójmorskim zagraniem.
Wsparcie dla demokracji
Warto tu wspomnieć, że podczas kryzysu konstytucyjnego latem 2019 roku Polska wsparła rozwiązania parlamentarne (paradoksalnie - przeciwko tamtejszemu Trybunałowi Konstytucyjnemu), de facto opowiadając się przeciwko skorumpowanemu oligarsze trzymającego w garści administrację państwową Vladowi Plahotniucowi. Nasi politycy tworzą też stosunkowo konstruktywną grupą parlamentarną w polskim sejmie, który zajmuje się stosunkami polsko-mołdawskimi. - zresztą przytłaczającą większość stanowią politycy PiS. Wzajemne rewizyty czy obecność posłów RP jako obserwatorów wyborów w tamtym kraju, są kolejnym czynnikiem wzmacniającym relacje.
Pieniądze i gospodarka
Oczywiście nie samą dyplomacją stoją stosunki międzynarodowe. W zakresie oddziaływania ekonomicznego nie mamy większych szans. Niemcy stanowią blisko 1/4 gospodarki UE (dane wg PKB sprzed pandemii), Polska - niecałe 4%. Nic więc dziwnego, że rząd niemiecki może ot tak przeznaczyć blisko 35 milionów euro na rozwój infrastruktury małej republiki (co zapowiedział minister Andrei Spinu), dzięki czemu niemiecki biznes będzie miał zagwarantowaną powtórkę jak z „pomocy” dla Polski po 1989 roku.
Rozpatrując ze swobodnymi porównaniami tę grę Niemiec i Polski w Mołdawii można powiedzieć, że podczas kryzysu gazowego w małym kraju, to Polska zdobyła wyraźne punkty. Stało się to nie tylko dzięki podpisaniu przez PGNiG umowy o sprzedaży - na razie jeszcze w małym zakresie - polskiego gazu, ale też przez bierność Berlina. Angela Merkel nie zrobiła nic, by powstrzymać Gazprom, swojego partnera, przed szantażem energetycznym. Mołdawska opinia publiczna nie do końca zdaje sobie z tego sprawę, ale niektórzy politycy już tak.
Polski as w rękawie
Zapowiedzią przełomu w rozumieniu potencjału polskiego w Europie Wschodniej jest mianowanie Adama Eberhardta, szefa OSW, pełnomocnikiem premiera ds. wspierania reform w Mołdawii. Czas pokaże jakie owoce to przyniesie.
Nieocenionym atutem był - bo kończy właśnie swoją kadencję - ambasador RP w Mołdawii, profesor Bartłomiej Zdaniuk. Ze swoimi niewielkimi zasobami, siedzibą na peryferiach Kiszyniowa, niewystarczającymi środkami, nadrobił te deficyty wybitną znajomością realiów i osobistą aktywnością - o polskim dyplomacie słychać od środowisk politycznych, przez studentów-słuchaczy jego wykładów (profesor zna doskonale język państwowy Republiki - rumuński) po wioski na głębokiej prowincji, gdzie ambasador przebywał z racji licznych wydarzeń kulturalnych. Jako anegdotę można dodać, że w ambasadzie RP gościł nawet Artur Cerari, legendarny król cygański, zamieszkały w Sorokach.
Właśnie na osobie Zdaniuka skupiła się esencja polskiego asa w rękawie - nasze kulturowe soft power. Rzeczpospolita jest obecna w świadomości Mołdawian zarówno w wymiarze historycznym (Lech Kaczyński, Solidarność z jednej strony, „wspólnota socjalistyczna” z drugiej), jak i współczesnym - jako kraj, który wyrwał się z komunizmu osiągając sukces gospodarczy. Mniejszość polska w Mołdawii jest nieliczna, ale aktywna - w domach polskich w Bielcach czy Styrczy, stowarzyszeniach polskich w Komracie czy Bielcach, a także wspólnotach katolickich - jak np, w Słobodzie Raszkowskiej. Oddolne, pojedyncze inicjatywy wspierania chociaż by Polaków w Mołdawii czy nawet inicjatywy turystyczne, nie pozostają bez znaczenia.
Niedawna wizyta mołdawskich dziennikarzy w Polsce była wręcz encyklopedycznym przykładem wsparcia jednego kraju dla drugiego. Bez demonstracyjnego forsowania swojej agendy (jak robią to Niemcy) polscy rozmówcy opowiadali o tutejszym modelu odchodzenia od komunizmu i wpływów postsowieckich. W Instytucie Pamięci Narodowej dyrektorzy opowiadali o edukacji historycznej, likwidowaniu pomników Armii Czerwonej, lustracji czy ściganiu totalitarnych zbrodniarzy. Choć dla wielu Polaków nasze doświadczenie jest dalekie od postulowanej skuteczności, to jednak znając realia mołdawskie można tylko zapewnić, że dla dziennikarzy z Kiszyniowa było to ogromną wartością dodaną.
Niemieckie asy w rękawie
Personalne starania pojedynczych dyplomatów, urzędników i dziennikarzy nie zastąpią potęgi Berlina i Unii Europejskiej, która w tym aspekcie jest Niemcom podporządkowana, wchodzącego w mołdawską politykę jak w przysłowiowe masło. Ale kolejnym dobitnym asem w nie naszym rękawie są… nasi politycy. Paweł Wojtunik jako dawny wysokiej rangi unijny doradca mołdawskiego rządu ds. korupcji czy wizyty europarlamentarzystów z EPL typu Andrzej Halicki są zwyczajnie rzecznikami interesów Brukseli i Berlina. W rozmowach z mołdawskimi oficjelami czy dziennikarzami pozwalają sobie na deprecjonowanie polityki i pozycji własnego kraju. Nawet w narracji Platformy Obywatelskiej nie dałoby się tego usprawiedliwić troską o praworządność, bo maleńki kraj jako szczyt europejskiej korupcji naprawdę nie skorzysta na narzekanich sfrustowanych ludzi Tuska.
W parze z politykami torpedującymi polskie interesy idą też niektórzy urzędnicy obecnej ekipy rządzącej, którzy nie do końca zdają sobie sprawę w jakiej grze uczestniczą. Polski podatnik płaci im za wzmacnianie relacji Warszawa-Kiszyniów, a nie za opowiadanie jak to kobiety w Polsce cierpią z powodu braku aborcji. Idealnie wpisuje się to w unijną agendę, na podstawie której rząd Mołdawii ledwie kilka miesięcy po objęciu władzy głosował za ratyfikacją Konwencji Stambulskiej.
Gra większa niż Trójmorze
Mołdawia jako modelowy przykład oddziaływania krajów Unii Europejskiej na kandydata do wspólnoty, jest niejako wersją testową przyszłości integracji na Starym Kontynencie. Identyczne procesy, choć na większą skalę, można powtórzyć na Ukrainie czy Białorusi, a na porównywalną - w Gruzji. Ale gra idzie o coś jeszcze. Wspólnoty polityczne byłego Związku Sowieckiego do tej pory dostawały tylko jeden model europejskiej nowoczesności, ten sam model, który rosyjska propaganda wyśmiewa jako „gejropę”. Propozycja polska jest wizją bardziej dostosowaną do realiów regionu - pokazuje jak włączać się w światowy mainstream z zachowaniem swojego dziedzictwa, wychodzić z totalitarnej traumy i wreszcie - opierać się zewnętrznej kolonizacji nowej generacji.
W tej grze o kształtowanie Europy Środkowoschodniej Polska naprawdę może zdobyć mocną pozycję, tylko nie możemy sobie pozwolić na grzech zaniechania.
CZYTAJ TAKŻE:
Dlaczego na Wschodzie nie działa Fundacja Józefa Piłsudskiego?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/576338-polska-w-trojmorzu-przegrywa-z-niemcami-ale-zdobywa-bramki
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.