Kilka sekretów działalności Grupy Polska Press, gdy była ona własnością niemieckiego kapitału, odsłaniamy w najnowszym numerze tygodnika „Sieci”.
ZOBACZ WIĘCEJ:
W Tygodniku Sieci o kryzysie na granicy! Zobacz cały numer!
„Libacja na skwerku”
Środowisko dziennikarskie dawną Polskę Press często kojarzyło z „libacją na skwerku”, czyli dwuzdaniowym „newsem” z Wrocławia:
Policjanci dostali dzisiaj zgłoszenie, że na skwerku w jednym z wrocławskich parków grupka mężczyzn pije alkohol. Gdy funkcjonariusze przyjechali na miejsce okazało się, że nikogo tam nie ma.
Po latach autorka tej mininotki wyjaśniała, że szefostwo domagało się tylko ilości, a nie jakości newsów, stąd w gonitwie pracy i wyrabianiu normy, powstawały takie śmieszne potworki dziennikarskie.
Ale „libacja na skwerku” była tylko symbolem tej tajemnicy mediów regionalnych w Polsce, przejętych przez niemieckiego inwestora. Dziennikarstwo lokalne nie pilnowało władzy samorządów, przez co patologie w postaci dzikiej deweloperki czy marnotrawienia pieniędzy stały poza zasięgiem wzroku czytelnika i wyborcy. Ilość odsłon sztucznie zawyżano wrzucaniem jednego materiału, podzielonego na np. 10 części - żeby dokończyć lekturę czy oglądanie zdjęć, trzeba było za każdym razem dodatkowo klikać, zwiększając statystyki odsłon wszystkich portali. Czyli z jednej strony nic nieznaczące treści - z drugiej strony konieczność przeklikania przez materiał dla zwiększenia zasięgów,
Zarządzanie polityczne
Ale w Tygodniku Sieci ujawniamy jeszcze jedną praktykę dawnej Polski Press, tym razem stricte polityczną. Podczas kryzysów społecznych te media o wielomilionowym zasięgu uruchamiały zamordystyczny mechanizm przekazywania jednej, radykalnej, odgórnie narzuconej treści.
W przypadku Strajku Kobiet wytoczono ciężką artylerię - instrukcje włączania się w protesty, wspierania Marty Lempart, zachęcania do udziału, wreszcie kobiety straszono - dosłownie - piekłem. Uruchamiano działające na wyobraźnię dramatyczne doniesienia z państw arabskich, opisywano jak protesty mogą obalić rząd i zmienić władzę. To była operacja zakrojona na szeroką skalę - niektórzy z jej koordynatorów pracują dziś w… „Gazecie Wyborczej”.
Stosowano nawet technikę, za którą Węgry Viktora Orbana zbierają lawinę krytyki - poprzez różne tytuły lokalne udawano pluralizm publikując dokładnie te same teksty, tytuły, a nawet zdjęcia. To właśnie ten tryb pracy nazywa się „medialnym kołchozem”. Ma płynąć z tego taka logika, że Węgrom u siebie nie wolno, Niemcom w Polsce - jak najbardziej.
Historia mediów w III Rzeczpospolitej to stanowczo najlepsza miniatura nowej ery kolonializmu. Te mechanizmy warto studiować ze szczególną starannością.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/576051-jak-niemcy-zorganizowali-w-polsce-medialny-kolchoz