”Postawa Polski, obrona granicy i to, że jednak udało się zbudować szeroki front wsparcia jeżeli idzie o to, co robi Polska po stronie zachodniej wskazują, że prędzej czy później do ludzi, którzy rozsądnie myślą, a którzy chcieliby się do tej Europy dostać, dotrze, że jest to ryzykowna i bardzo niebezpieczna droga. Będą tu zmierzali więc albo tylko agenci, albo jacyś zdesperowani ostatecznie fanatycy tego, aby się na Zachód dostać właśnie tą drogą” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Romuald Szeremietiew, były minister obrony narodowej, specjalista ds. bezpieczeństwa.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Brutalny szturm imigrantów na granicę! Rzeczniczka SG: Pomagały im osoby ubrane w mundury, które rzucały kamieniami
wPolityce.pl: Część migrantów z granicy białorusko-polskiej zdecydowała się na powrót do kraju pochodzenia. Czy to oznacza, że na granicy zostają tylko najemnicy i osoby zadaniowane? Czy to za daleko posunięta teza?
Prof. Romuald Szeremietiew: Na dobrą sprawę, jak jest, to nie wiemy. Po pierwsze odbieram to spotkanie, które Łukaszenka zafundował tym zgromadzonym nad granicą jako przyznanie się do przegranej. Dlaczego? Dlatego, że powiedział, że chciałby, aby ci wszyscy, którzy przyjechali na Białoruś, trafili do Niemiec, ale Polacy go nie słuchają i on nie ma na to wpływu, ani sił, żeby zmusić Polskę do przepuszczenia tego towarzystwa do Niemiec. Jak to inaczej odczytać, jak tylko przyznanie się do przegranej? Jeśli idzie o strategiczny wymiar tego przedsięwzięcia, które nam uruchomiono na granicy, to tak to wygląda. Natomiast może być kwestia również drugiego celu w tym wszystkim, mianowicie utrzymanie, na ile się da, niepokoju na naszej granicy, żebyśmy mieli z tym kłopot i żebyśmy musieli w związku z tym ponosić ogromne wydatki.
W sytuacjach konfliktów tzw. asymetrycznych jest tak, że ten, który podejmuje działania asymetryczne, a takie działania podejmuje Białoruś w stosunku do Polski, ponosi w gruncie rzeczy niewielkie wydatki. Utrzymanie takiego nieregularnego bojownika to są małe koszty, uzbrojenie go itd. Natomiast dla tego, który pilnuje, który się broni przed tym, i który posługuje się profesjonalną armią, zaangażowanymi w to odpowiednimi służbami itd., to w naszym wypadku widać, te koszty są duże. Czym innym jest utrzymanie grupy przypadkowych ludzi, zebranych na granicy po stronie białoruskiej, a czym innym jest utrzymanie i wyposażenie dużej liczby żołnierzy i funkcjonariuszy na granicy, w warunkach, kiedy oni nie mają tam gdzie stacjonować. Trzeba budować bazy, trzeba zabezpieczyć przecież żywnościowo itd. To są więc oczywiście ogromne koszty. My te koszty ponosimy. W interesie i celem działań strony wschodniej jest to, żebyśmy takie koszty ponosili. Oni chcą, żeby z ich strony było to jak najtaniej.
W tej chwili naszą granicę atakują stosunkowo małe grupy, ale ciągle atakują. To może więc o to chodzić.
Pojawiają się informacje, że Rosja szuka chętnych w Afganistanie. Sytuacja gospodarcza Afganistanu jest dramatyczna. Rządy talibów niszczą ten kraj. Dzieje się to też m.in. poprzez zamknięcie dopływu pieniędzy z zagranicy, ale to już zupełnie inna historia. Czy w tej sytuacji nie należy się spodziewać, że jednak znajdą się chętni, którzy pójdą za wezwaniem Moskwy?
Oczywiście, że Rosja i Białoruś będą poszukiwały źródeł zaopatrzenia w takich ludzi, których będzie można przywieźć na granicę z Polską. To nie ulega wątpliwości. Ale postawa Polski, obrona granicy i to, że jednak udało się zbudować szeroki front wsparcia jeżeli idzie o to, co robi Polska po stronie zachodniej wskazują, że prędzej czy później do ludzi, którzy rozsądnie myślą, a którzy chcieliby się do tej Europy dostać, dotrze, że jest to ryzykowna i bardzo niebezpieczna droga. Będą tu zmierzali więc albo tylko agenci, albo jacyś zdesperowani ostatecznie fanatycy tego, aby się na Zachód dostać właśnie tą drogą. To jednak ciągle nie jest to, co mogłoby się wydarzyć, gdyby rzeczywiście udało się z jednej strony Łukaszence, z drugiej strony naszej pożal się Boże opozycji rozmontować polską granicę. Wtedy przejście byłoby lekkie, łatwe i przyjemne i mielibyśmy tutaj dziesiątki tysięcy tych ludzi, a może i setki tysięcy. Tak to więc moim zdaniem w tej chwili wygląda.
Pan eurodeputowany Witold Waszczykowski przewiduje, że Moskwa i Mińsk mogą w tej wojnie użyć nawet armii Kadyrowa, czy chociażby wypuszczonych z więzień przestępców, ponieważ Łukaszenka jest zdesperowany. Czy w Pana ocenie taki scenariusz jest realny?
To jest pytanie, na czym polega desperacja Łukaszenki, jak daleko jest posunięta. Nie wiem. On zdaje się jest w stanie podejmować różne niestandardowe działania. Cały czas uważamy, że on działa pod kierownictwem i ścisłą kontrolą Władimira Putina, ale tak nie musi być do końca. Uważam, że on nie jest jednak tak do końca sterowalny jeżeli idzie o Moskwę, bo gdyby był sterowalny, to oczywiście w interesie Putina nie leży, żeby ten konflikt z krajem natowskim, jakim jest Polska, się rozwijał, ponieważ może się to w tych relacjach skończyć dla Rosji fatalnie. Polska ciągle jednak ma mocną pozycję w NATO, jest poważnym potencjałem.
Jeżeli Łukaszenka będzie prowadził jakąś własną gierkę, to oczywiście niewykluczone, że to, o czym mówi pan Waszczykowski może się rzeczywiście zdarzyć.
Wspomniał Pan Profesor o europejskiej solidarności. To, że ona jest, to duża zasługa naszego premiera, ale są też kardynalne błędy w postępowaniu z Łukaszenką. Chociażby ostatnia sprawa z pieniędzmi, które trafiały z Komisji Europejskiej do organizacji kontrolowanej przez Łukaszenkę…
To jest stara historia. To nic nowego. To tak jest oczywiście. Pamiętajmy, że po stronie Zachodu przecież istnieją ośrodki, które chcą współpracować z Rosją, i jest rosyjska agentura. To, że bardzo wpływowi i poważni politycy Zachodu przyjmują etaty w jakichś Gazpromach, to najlepszy dowód, że tak to jest i taka jest rzeczywistość. To znaczy, że obok różnego rodzaju deklaracji, są też i tacy, którzy po prostu są agentami Putina i działają na rzecz Rosji – starają się to robić możliwie najskuteczniej. Z tym będziemy mieli cały czas do czynienia.
Czy ten problem będzie narastał? Czy uda się go przezwyciężyć, powstrzymać?
To będzie zależało od tego, jaka będzie pozycja Polski. Czy pozycja Polski i jej siła będzie rosła, to znaczy uda nam się zbudować współdziałanie w pasie Trójmorza. Czy nasz potencjał będzie wzrastał. Czy i na ile te wszystkie starania, które podejmuje również polska dyplomacja, podejmuje premier, podejmuje prezydent, będą skutkowały pozytywnie dla Polski, czy też nie. Czy uda się tzw. opozycji na przykład na tyle osłabić państwo polskie, że zdobędą władzę i w związku z tym Polska przestanie odgrywać rolę podmiotu na arenie międzynarodowej, a stanie się wykonawcą takich czy innych poleceń, które będą wydawali w Berlinie i w Brukseli. To jest cały czas gra, która przecież tego dotyczy i o to cały czas de facto chodzi.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/575951-szeremietiew-na-granice-beda-zmierzali-agenci-lub-desperaci