Czy bylibyśmy zadowolenia z takiego ambasadora w Niemczech, którego chwaliłby portal Onet? Każdy komplement z tej strony należałoby uznać za poważne ostrzeżenie. Gdy więc czytamy na ww. portalu, że misja ambasadora Andrzeja Przyłębskiego była „słaba”, mamy prawo sądzić, że w rzeczywistości, z punktu widzenia interesów Rzeczpospolitej, było odwrotnie.
Ambasador Przyłębski odejdzie z placówki zimą 2022 roku. Onet twierdzi, że „choć jego misja w Berlinie nie została nigdy formalnie skrócona lub zakończona, to decyzja ta została wymusza zarówno przez kierownictwo PiS, jak również przez centralę MSZ”. Zaprzeczył temu Jarosław Kaczyński, który w specjalnym oświadczeniu stwierdził:
Kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości bardzo wysoko ocenia jego działania w czasie pełnienia misji ambasadora w Niemczech. Decyzję o rezygnacji Pan Ambasador podjął osobiście i odbędzie się ona w terminie przez niego wybranym.
W podobnym tonie wypowiedzieli się premier Mateusz Morawiecki oraz ministerstwo spraw zagranicznych. Bo taka też jest prawda; prof. Przyłębski nie chciał kolejne przedłużenia misji w Berlinie. Gdyby chciał, to nadal byłby ambasadorem. Lista zarzutów wobec ambasadora Przyłębskiego, podnoszona przez Onet i źródła w MSZ-et jest jednak ciekawa.
Nasze źródła twierdzą, że misja Przyłębskiego w stolicy Niemiec została bardzo nisko oceniona i uznana za niemającą większych perspektyw na nawiązanie relacji z nowym urzędem kanclerskim Olafa Scholza, który po 16 latach zastąpił na stanowisku kanclerza Niemiec Angelę Merkel.
Ponadto – jak słyszymy – duże zastrzeżenia do pracy obecnego ambasadora RP w Berlinie miał sam minister Rau oraz centrala MSZ, z którą Przyłębski miał w zasadzie niczego nie konsultować i działać na własną rękę. Ponadto Przyłębski przez ponad 5 lat sprawowania funkcji ambasadora w Berlinie nie zdołał zbudować zadowalających relacji oraz ważnych kontaktów, a jego misja – jak słyszymy – sprowadzać się miała głównie do pisania donosów na polskie media, mające niemiecki kapitał, krytycznie opisujące działania rządu Zjednoczonej Prawicy.
Każdy, kto śledzi aktywność ambasadora Przyłębskiego - a portal wPolityce.pl informował o niej bardzo często i regularnie - ten wie, że to opis groteskowy, skrajnie zakłamany. Prof. Przyłębski jest bardzo aktywnym ambasadorem, o szerokich kontakach, odważnie broniącym dobrego imienia Polski. A nie jest to dziś zadanie drugorzędne; to być może najważniejsze obecnie zadanie naszej dyplomacji. Atakuje się nas przecież nie armatami, ale kłamstwem i defamacją. Na tym polu trzeba się bić. I ambasador Przyłębski to robi. Grzecznie, ale stanowczo.
Rzeczywiście, prof. Przyłębski nie jest ambasadorem w typie dyplomacji III RP, która przecież i pod rządami PiS ma się ogólnie dość dobrze, wiele kontroluje, a nawet „kolonizuje” ludzi, którzy przychodzą z zamiarem zmiany sytuacji, ale okazują się albo zbyt mało odporni na urok koterii, albo brakuje im odpowiedniej determinacji.
Nie jest więc „przyjacielem polskiej słabości”, a więc dyplomatą, który uważałby, że najważniejszym interesem Polski jest akceptacja zastanego układu sił i dbanie o to, by nigdy się nie wychylić.
Nie jest także typem „mądrze milczącym”, czyli takim, który nawet w obliczu kłamstw rzucanych na Polskę nie zareaguje. Który będzie milczał, udając, że nie słyszy, albo odpowie co najwyżej łaszącym się żarcikiem. A i takim mianowała IV RP, i to na wysokie stanowiska.
Nie jest również osobą, która mrugałaby do kraju-gospodarza, że musi coś robić, ale w istocie ona też brzydzi się rządem, i gdyby od niej zależało, wszystko pozostałoby po staremu. Tacy czynią chyba najwięcej szkody, i niestety takich jest wyjątkowo dużo.
Nie jest dyplomatą, który formalnie służąc obecnemu rządowi, połowę wysiłku, o ile nie więcej, wkłada w budowę dobrych relacji z obecną opozycją - „na wszelki wypadek”, lub który gości z obecnej opozycji witałby szczególnie serdecznie, bo oni są „biali”. A i takich u nas nie brakuje.
Nie jest wreszcie dyplomatą, który najwyżej ceniłby sobie uznanie gospodarzy w postaci pochlebnych publikacji, medali, odznaczeń, nagród, obietnic zatrudnienia po skończeniu misji. Wie, że jedyny order, który powinien naprawdę smakować polskiemu dyplomacie, to ten nadany przez Rzeczpospolitą Polską.
Czy takiego dyplomatę może lubić Onet? Czy mogą go lubić te kadry dyplomatyczne, które polską politykę zagraniczną sprowadzały do przytakiwania, a pracę w ambasadach do wygodnego spędzenia paru lat w swoistym letargu, przerywanym co najwyżej gaszeniem różnego rodzaju skandali, bynajmniej nie dyplomatycznych? Oczywiście nie mogą. Więc nie dziwmy się tej brutalnej krytyce. Ona w istocie jest jak order. Tak to już dziś jest: kto naprawdę służy Polsce, ten dobrej prasy w głównym nurcie mieć nie może. A może nawet nie powinien.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/575895-gdyby-onet-chwalil-ambasadora-w-niemczech-byloby-bardzo-zle