„Wszystkie te rzeczy, o których tutaj pani powiedziała, tak naprawdę zwiększają władzę Niemiec w UE i czynią Unię Europejską lewicowym tworem, co w sytuacji Polski jest dość okropną perspektywą, bo nie po to żeśmy się wyzwolili z komunizmu, żeby trzydzieści lat później znowu wpadać w jakiś kolejny, lewicowy despotyzm. To jest rzeczywiście coś, co może przerażać” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Ryszard Legutko, eurodeputowany PiS.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Co nam szykuje nowy rząd w Berlinie? Przerażająca wizja Europy. To zapowiedź budowy nowego imperium - pod płaszczykiem troski
wPolityce.pl: Jak Pan Profesor ocenia umowę koalicyjną trzech niemieckich partii – SPD, Zielonych i FPD – które utworzą rząd? Jest tam zapisane, że stosunki bilateralne z Polską będą nastawione głównie na podejmowanie inicjatyw w celu rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Szczerze powiedziawszy to brzmi, jak zapowiedź ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski.
Prof. Ryszard Legutko: To tak brzmi. To jest stwierdzenie bardzo agresywne, dlatego że społeczeństwo obywatelskie to są organizacje, które hipotetycznie rządowi nie podlegają. Jeżeli więc rząd niemiecki chce wymusić na rządzie polskim, żeby w jakiś sposób ingerował w organizacje pozarządowe, to jest to bardzo daleko idąca ingerencja.
Powiedziałem, że hipotetycznie nie podlegają, ale praktycznie organizacje pozarządowe, takie o nastawieniu lewicowym – a ich jest bardzo dużo i są najbogatsze – potrzebują wsparcia z instytucji europejskich i z Komisji Europejskiej, co już samo w sobie jest zaprzeczeniem idei organizacji pozarządowej. W tej chwili mamy taką sytuację, że instytucje europejskie, KE wspierają różne lewicowe działania, aborcyjne, LGBT itd. Również takie, które są nastawione na walkę z prawicowymi rządami. I rozumiem, że do tego też jakoś chce dołączyć w sposób jeszcze niesprecyzowany również nowy rząd niemiecki. To jest wszystko bardzo niebezpieczne. W ogóle ta umowa koalicyjna dość przerażająco się rysuje jeśli chodzi o relacje polsko-niemieckie, mimo że przecież wiemy doskonale, że Niemcy to jest kraj, który od dłuższego czasu próbuje organizować życie swoich sąsiadów, a niemieccy ambasadorowie – nie wszyscy, ale wielu – zachowują się niesłychanie arogancko. Obecny ambasador niemiecki w Polsce jest tego przykładem.
Koalicjanci w Niemczech wyrażają poparcie również dla umocnienia integracji i przebudowy UE w kierunku federacji „opartej na zasadzie decentralizacji i subsydiarności”. Jak to rozumieć? Jako likwidację państw narodowych i zmniejszenie roli ośrodków miejskich na rzecz niewielkich samorządów bezpośrednio podległych europejskiej centrali?
I tak, i nie, bo tam też jest napisane o pewnych szczególnych obowiązkach, jakie ma państwo niemieckie, zważywszy na swoją rolę i siłę gospodarczą w Europie. To znaczy, to państwo federacyjne w domyśle będzie wyglądało w ten sposób, że rządy państw nie będą miały wiele do powiedzenia, natomiast będzie miała wiele do powiedzenia Bruksela i oczywiście rządy niektórych państw czyli państwa niemieckiego, które zważywszy na swoją siłę i rolę w Europie, będzie musiało tego wszystkiego pilnować, reorganizować i wtrącać się, karać itd. Brzmi to niestety ponuro, ale to wszystko tak wygląda i do tego zmierza, a w każdym razie istnieje realne niebezpieczeństwo, że to może być realizowane.
To zawsze jest tak, że – powtarzam to nieustannie, bo jest to prawda elementarna, a często się o niej nie pamięta – instytucje europejskie mają tylko tyle władzy, ile dostaną od największych graczy, przede wszystkim od Niemiec i częściowo od Francji. Jeżeli zatem zwiększa się rolę instytucji europejskich, to tak naprawdę zwiększa się rolę najsilniejszych państw, czyli Niemiec. Natomiast polski rząd będzie miał znacznie mniej do powiedzenia niż teraz. Rząd niemiecki zaś w tym państwie będzie miał znacznie więcej do powiedzenia niż ma do powiedzenia teraz, a teraz ma i tak bardzo dużo.
Tyle tylko, że to poszerzenie kompetencji poszczególnych instytucji Unii Europejskiej, bo wszystkie tak naprawdę Berlin będzie chciał wzmacniać: począwszy od KE, przez PE aż po TSUE, wydaje się być niczym innym jak tylko próbą zepchnięcia UE w przepaść i początkiem jej końca, dlatego że unijna biurokracja już wykazała, że jest niezdolna do jakiejkolwiek sensownej reakcji, adekwatnej, na pojawiające się kryzysy i to się nie zmieni tylko dlatego, że Berlin będzie miał więcej władzy. Jak Pan Profesor to postrzega?
Już dawno straciłem jakąkolwiek wiarę w Unię Europejską i możliwość autokorekty. Zresztą cały ten język jest zakłamany. Tam się mówi o subsydiarności, że trzeba wzmacniać subsydiarność. Subsydiarność została już dawno zgwałcona i zabita w Unii Europejskiej. Już jej nie ma. Już jej nie ma w mocy Komisji Europejskiej, TSUE, już nie mówię o Parlamencie. Zasada przyznania też już nie istnieje – została zgwałcona. Jeżeli oni posługują się takim językiem, który jest językiem kłamliwym czy zacierającym rzeczywistość, nie są w stanie się zreformować, tylko brną w tym kierunku. To jest taka wielka machina, która się powoli zsuwa, bo nie wie, jak zahamować, a nawet jakby wiedziała, to nie chce zahamować.
To więc, co tam jest napisane, to nie jest jakiś wybryk trzech niemieckich partii lewicowych, tylko sposób myślenia, który jest bardzo rozpowszechniony w instytucjach europejskich, w całym tym europejskim establishmencie. To jest oczywiście przepis na kolejne kłopoty i kolejne kryzysy i konflikty. Im się wydaje – i to jest stare marzenie tyrana – że jeżeli się wzmocni władzę centralną i wyciszy się wszystkich krytyków, zakrzyczy, zneutralizuje, to wtedy problemy zostaną rozwiązane, i że ludzie w którymś momencie pokochają. Nie widzą, że – ludzie nie wiem czy kiedyś kochali, ale byli do nich życzliwie nastawieni – rośnie liczba ludzi, którzy już nie lubią UE, życzą jej jak najgorzej i chcą w ogóle rozwiązania Unii. Ta liczba ludzi rośnie i to rośnie przede wszystkim w Europie Zachodniej. W Polsce też się pojawiają głosy bardzo krytyczne wobec kierunku rozwoju Unii. To jest więc przepis na kolejne kłopoty.
Czasami, jak obserwuję tych europejskich polityków, mam takie wrażenie, że oni są trochę jak te ćmy, które się pchają do ognia, czy do światła – one po prostu muszą, tak są zaprogramowane. Ich słowa, ich umysły, ich działania są zaprogramowane w ten sposób, że oni muszą iść w tym kierunku. Nie ma z nimi żadnej dyskusji, żadnej wymiany zdań, żadnej możliwości porozumienia się, kompromisu. Oni są jak te konie w dorożkach, co mają zasłoniętą lewą i prawą stronę i tylko wiedzą, że mają iść prosto.
W tej umowie koalicyjnej zawarto jeszcze jeden bardzo niebezpieczny wydaje się zapis, a mianowicie w kwestii migracji uzgodniono przyspieszenie procedur azylowych, procedur łączenia rodzin i powrotów. W ocenie koalicjantów należy również ułatwić łączenie rodzin. Ponadto koalicja chce stworzyć bardziej legalne drogi dojazdowe do Niemiec. Rozumiem to w ten sposób, że Niemcy zamierzają dalej sprowadzać migrantów. Czy w Pana ocenie istnieje zagrożenie, że Niemcy będą starały się wykorzystać obecny kryzys bezpieczeństwa związany z migracją do całkowitego podporządkowania sobie państw Unii Europejskiej i stworzenia takiego Związku Socjalistycznych Republik Europejskich?
To jest zawsze taka skłonność. Trzeba pamiętać, że to są partie lewicowe, liberalne. Dla nich imigracja jest rzeczą świętą, ale myślę, że zachodnioeuropejskie społeczeństwa po roku 2015 już takie chętne nie będą. Akurat w tym punkcie może to się okazać zapisem papierowym, chociaż może i ten pedał docisną mocniej – nie wiem, trudno mi w tej chwili powiedzieć, ale wszystkie te rzeczy, o których tutaj pani powiedziała, tak naprawdę zwiększają władzę Niemiec w UE i czynią Unię Europejską lewicowym tworem, co w sytuacji Polski jest dość okropną perspektywą, bo nie po to żeśmy się wyzwolili z komunizmu, żeby trzydzieści lat później znowu wpadać w jakiś kolejny, lewicowy despotyzm. To jest rzeczywiście coś, co może przerażać.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/575775-niemiecka-umowa-koalicyjna-prof-legutko-to-moze-przerazac