Dwa miesiące trwały negocjacje między SPD, Zielonymi i FDP w celu utworzenia tzw. koalicji sygnalizacji świetlnej (Ampelkoalition). Ich wynikiem jest licząca 177 stron umowa koalicyjna pod tytułem: „Odważyć się na więcej postępu. Sojusz dla wolności, sprawiedliwości i zrównoważonego rozwoju”, przedstawiony przez szefów partii wczoraj wieczorem w Berlinie. Nie ma wątpliwości, że jest to dokument odważny oraz nad wyraz postępowy. „Osiągnięcie ustalonych w Umowie Paryskiej celów w zakresie ochrony klimatu jest naszym najwyższym priorytetem. Ochrona klimatu zapewnia wolność, sprawiedliwość i trwały dobrobyt” – czytamy już w preambule dokumentu.
Darmowa aborcja i zmiana płci
Dalej jest o transformacji energetycznej – Niemcy maja zrezygnować z atomu do 2022 r., a z węgla do 2030 r. (a nie dopiero w 2038 r.), kiedy 15 mln elektrycznych samochodów ma jeździć po niemieckich drogach, a udział źródeł odnawialnych w miksie energetycznym wzrosnąć do 80 procent. Aby osiągnąć te ambitne cele, i przestawić niemiecką gospodarkę na model ekologiczny, powstać ma nowe superministerstwo gospodarki i klimatu, którym pokieruje polityk Zielonych Robert Habeck. Zgodnie z wolą nowych koalicjantów Niemcy maja stać się „nowoczesnym państwem migracji”, co oznacza ułatwienia dla legalnej migracji oraz uzyskania przez migrantów obywatelstwa, a także dalszą liberalizację przepisów dotyczących łączenia rodzin. Idzie za tym obszerny pakiet walki ze wszystkimi możliwymi formami dyskryminacji (prawdziwymi oraz wyimaginowanymi), jak rasizm, wrogość wobec osób queer, islamofobią i antycyganizmem”.
Socjaldemokratom udało się przeforsować podniesienie płacy minimalnej do 12 euro/godzinę oraz budowę 400 tys, nowych mieszkań rocznie. Zwalczani mają za to być przeciwnicy aborcji, którym ma być zakazane „nagabywanie ludzi na chodnikach” (Gehsteigbelaestigung), co nie oznacza nic innego niż zakaz demonstracji przed klinikami aborcyjnymi. Usuwanie ciąży ma być darmowe, a lekarze szkoleni w jego przeprowadzaniu. „Aborcje powinny być częścią edukacji medycznej i szkoleń dla lekarzy” – czytamy. Państwo ma także finansować osobom trans operacje zmiany płci, a w Bundestagu ma obowiązywać parytet w ramach zwalczania dyskryminacji kobiet. Słowa „transformacja”, „różnorodność”, „tolerancja” i „klimat” ciągną się zresztą niczym czerwona nić przez dokument. I trudno pozbyć się wrażenia, czytając takie (dosyć komiczne) zdania jak „chcemy rozwiązać konflikt między rolnikami, zwierzętami hodowlanymi i wilkami”, że największy wpływ na ostateczny kształt umowy koalicyjnej mieli Zieloni oraz stojący za nimi ekolodzy. W jaki sposób nowy rząd zamierza sfinansować przyspieszenie transformacji energetycznej i przejście na odnawialne źródła energii, nie wspominając o sporym pakiecie socjalnym, nie wiadomo. Zniesienie tzw. hamulca zadłużeniowego w budżecie nie jest w umowie przewidziane – był to jeden z warunków udziału w przyszłej koalicji liberałów z FDP – możliwe są za to podwyżki podatków, ale trudno to sobie wyobrazić w dobie pandemii (Niemcy przechodzą właśnie IV falę) i rosnącej inflacji.
Ambicja i ideologiczne zaczadzenie
Gdy stało się już jasne, że Angela Merkel odchodzi na polityczną emeryturę w Polsce odezwał się chór ekspertów, który ostrzegał Polaków, że będą tęsknili za „pragmatyzmem” teflonowej kanclerz. Na pewno będą tęsknili za nim Niemcy, ponieważ SPD, Zieloni i FDP zamiast na pragmatyzm stawiają na ideologiczne zaczadzenie. Rozdział dotyczący bezpieczeństwa wewnętrznego Niemiec brzmi – jak słusznie zauważył ekspert od terroryzmu Peter R. Neumann – tak jakby Niemcy były państwem autorytarnym, a siły policyjne ostatnim bastionem nieprawomyślnych wrogów demokracji, których należy za pomocą szkoleń sprowadzić na właściwa ścieżkę. Nowe pokolenie policjantów ma być wolne od takich rzeczy jak uprzedzenia i „radykalne postawy”. W następnym akapicie czytamy, że „prawicowy ekstremizm jest największym zagrożeniem dla niemieckiej demokracji”. Słowo islamizm pojawia się w całym dokumencie za to tylko raz, jakby mimochodem. Ambicje przebudowy Niemiec w kierunku (jeszcze) bardziej postępowym, socjalnym i zielonym więc są, czego brakuje to realistyczny plan ich realizacji.
Ambitne plany SPD, Zieloni i FDP maja także w dziedzinie polityki europejskiej. W umowie jest mowa odpowiedzialności Niemiec , jako największego państwa UE, za Europę oraz świat. Sojusze, które Niemcy będą zawierać bądź zgłębiać mają być w przyszłości oparte na wartościach, jak wolność, demokracja i prawa człowieka. Europa ma stać się „suwerenna”. Koalicjanci chcą występować bardziej zdecydowanie w obronie praworządności (zgoda Berlina na wypłatę środków z funduszu odbudowy UE ma być udzielona tylko w przypadku „gwarancji niezależności sądownictwa”). „Wzywamy Komisję Europejską do bardziej konsekwentnego i terminowego korzystania z istniejących instrumentów dotyczących praworządności.” - czytamy. Tocząca się obecnie konferencja nt. przyszłości Europy SPD, Zieloni i FDP chcą wykorzystać do stworzenia europejskiego państwa federalnego. Mamy tu powrót do Stanów Zjednoczonych Europy, koncepcji, którą forsował swojego czasu polityk SPD i kandydat na kanclerza Martin Schulz. Parlament Europejski ma być wzmocniony wprowadzaniem ponadnarodowych list wyborczych, a decyzje w Radzie Europejskiej mają „częściej następować kwalifikowaną większością”. W umowie koalicyjnej znajdujemy także odniesienia do kompetencji Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, które zdaniem nowego niemieckiego rządu powinny być rozszerzone w oparciu o Kartę Praw Podstawowych UE, a kadencja sędziów Trybunału przedłużona do 12 lat. Nowy rząd w Berlinie jest też otwarty na zmiany traktatów i poluzowanie reguł fiskalnych, choć w umowie nie ma bezpośredniej zgody na uwspólnotowienie długu.
Feminizm i tresura
Brzmi nieciekawie, prawda? W każdym razie z punktu widzenia Polski, która jest wymieniona tylko dwa razy w dokumencie – raz w związku z budową pomnika polskich ofiar niemieckiej okupacji w Berlinie (projekt jest wspierany przez nową koalicję) i w wymiarze dobrosąsiedzkim. Mamy tu zwyczajowe formułki o przyjaźni i ożywieniu Trójkąta Weimarskiego. Podsumowując: Nowy niemiecki rząd, podobno jak poprzedni, uważa, że posiada misję umoralnienia Europy według nowoczesnych lewicowych zasad. Polityka zagraniczna Niemiec (to nie jest żart) ma być „feministyczna”. A skoro Niemcy za nas odpowiadają, muszą nas odpowiednio wychować. Nihil novi. Różnica polega na tym, że jest to mówione otwarcie. Możemy się więc spodziewać ostrzejszego tonu w relacjach, forsowania European Green Deal’u, sprzeciwu wobec atomu w Polsce, oraz prób pchania UE w kierunku państw federalnego, w oparciu o poszerzenie kompetencji unijnych instytucji i wykucia wspólnej polityki zagranicznej UE. Sukces tych starań będzie zależał od pozycji, którą wypracuje sobie w Brukseli (bądź nie) kanclerz Olaf Scholz - w umowie koalicyjnej zawarta jest zawoalowana groźba odwołania szefowej KE i polityk CDU Ursuli von der Leyen - oraz gotowości europejskich partnerów Berlina.
Scholz zapewne będzie próbował ożywić motor francusko-niemiecki, który nie działa ze względu na rosnącą asymetrię między Berlinem a Paryżem.
Nasza rodzima opozycja zaś dalej będzie mogła liczyć na pomoc Berlina. W umowie koalicyjnej jest w końcu mowa o „urban diplomacy”, czyli wzmocnieniu „więzi między miastami” w Europie, rozbudowie programów współpracy w strefach przygranicznych oraz obronie „zagrożonych naukowców, prawników, artystów i studentów”. Wspomagani (finansowo) mają być także dziennikarze oraz „obrońcy wolności słowa”. A takich mamy nad Wisłą na pęczki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/575541-nowy-rzad-niemiec-od-pragmatyzmu-woli-ideologie